ZIEMIEC: Ludzie mówią, że ta książka dała im dużo siły NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
 M. Czutko
M. Czutko

wNas.pl: Mówiłeś, że książka z historiami "Niepokonanych" to "plaster na zbolałą duszę" dla tych, którzy tego potrzebują? Na ile ta książka była plastrem na twoją duszę, jakimś rodzajem autoterapii?

Krzysztof Ziemiec: Może cię rozczaruję, ale muszę powiedzieć, że nie była. Nie musiała już być, bo to był ten etap, kiedy ja w ogóle nie myślałem o swoim wypadku. Ja te opowieści redagowałem cztery lata po pożarze, który przeżyłem, to już zbyt odległy czas, żeby to traktować jako terapię. W pewnym stopniu mogła nią być moja pierwsza książka "Wszystko jest po coś" wydana rok po wypadku. Ja z tą książka dużo jeździłem po kraju i widziałem, jak wiele dobrego ona zrobiła. W tym sensie, że ludzie przychodzili do mnie dziękując i sugerowali, że ta książka dała im dużo siły, zmieniła ich sposób patrzenia na świat, w coś uwierzyli, zmienili siebie. Wtedy już wiedziałem, że taka książka, gdzie pojawiają się osoby znane i lubiane, aktorzy, piosenkarze, którzy przeżyli coś bardzo trudnego i poradzili sobie może być dla wielu wzorem. Że można się nie poddać, że można stawić czoło problemom.

A czy przeżywając na nowo te cudze historie przypomniałeś sobie swój wypadek?

Tak, ale w takim kontekście, że to, co mnie spotkało było niczym w porównaniu z tym, co przeżyli ci ludzie. Słowo honoru. Nie wiem, czy byłbym takim samym optymista, gdybym musiał się zmierzyć np. z czymś takim, co przeżyła Eleni. (Córka Eleni został zamordowana przez byłego chłopaka - dop. red.) Nie wiem, bo to już jest postawa heroiczna.

Czyli w pewnym sensie to była terapia, nabranie dystansu do tego, co przydarzyło się tobie…

Może tylko dlatego, że dotarło do mnie, że to, co mnie się przytrafiło, a dla niektórych było już końcem świata, okazało się, że to było zaledwie liźnięcie tragedii.

Czytelnikami twojej książki są jednak w zdecydowanej większości ludzie, którym nie przytrafiło się na szczęście nic tak okropnego, co tobie i twoim bohaterom. Jak oni odbierają te, niełatwe przecież historie, co one im dają?

Spotkania bywają bardzo różne i bardzo różne mam informacje zwrotne. Ostatnio po autograf podeszła dziewczyna, niespełna 20-latka, powiedziała mi ze łzami w oczach, że przeżyła coś podobnego i, że ta książka jej pomogła. Że dzięki tej książce dała sobie radę. Więcej nie chciała mi powiedzieć. Patrząc na takie osoby i myśląc takimi kategoriami - warto było. Książka wyszła niespełna miesiąc temu, więc nie znam jeszcze wielu opinii ludzi, ale są raczej pozytywne. Jakoś tak się złożyło, że ludzie widza mnie w telewizji i piszą do mnie maile, ale także listy. Takie prawdziwe papierowe. Nawet jeśli tylko w kilku z tych listów były słowa podziękowania za tę książkę, to już wiem, że warto było zarwać kilka nocy, aby ona powstała.

Wydaje mi się, że nieszczęść nie powinno się wartościować i porównywać, to większe, tamto mniejsze, ten ma lepiej, tamten gorzej. Ale czy nie uważasz, że jest czymś niesprawiedliwym, że przytaczasz tragiczne historie znanych ludzi, tymczasem wiele osób przezywa takie same dramaty gdzieś w swoim domowym zaciszu?

Mam nadzieje, że niewielu czytelników te historie znanych ludzi przyjmuje z nutką sensacji, choć mam świadomość, że pewnie trochę takich przypadków jest. Bardziej liczę na efekt terapii. Bo ludzi znanych często odbiera się przez pryzmat tego, że są bogaci, szczęśliwi, wszystko im wolno, wszystko mogą. Tymczasem te sytuacje pokazują, że tak nie jest. Że często bywają nieszczęśliwi, ale nie dlatego, że przedawkowali narkotyki, czy nie sprzedają się ich płyty, ale dlatego, że przydarzyło im się w życiu coś naprawdę poważnego. I jeśli oni, moi idole, dali sobie radę, to ja tez sobie dam radę. Oni mi pokazali, że można. Przytoczę tutaj przypadek Ewy Błaszczyk. Pytam ją właśnie o to. Pani Ewo, ludzie mówią, że wam - artystom to więcej wolno, wam wszyscy pomagają, bo jesteście znani. I ona mi przyznaje, że trochę tak jest. Dlatego, że była znana i miała dużo znajomych to oni zorganizowali koncert charytatywny, wtedy, kiedy była w największej biedzie. Kiedy nie mogła pracować, zarabiać, kiedy musiała zająć się córką w śpiączce i nią opiekować, przecież to kosztuje. Ale kiedy ona już doszła do siebie, to wszystkim tym artystom zwróciła to wszystko podwójnie. Nie w sensie gotówki, bo było by to pewnie niemożliwe, ale w sensie postawy, swoich piosenek, tego wszystkiego, co robi. I większość bohaterów książki "Niepokonani" tak właśnie postępuje.

Czy uważasz, że to jest dobry czas na taką książkę, na książkę trudną, o cierpieniu, zmuszającą do refleksji? Czy nie masz wrażenia, że ludzie chętniej poczytali by coś lekkiego w tych trudnych czasach?

Zawsze jest dobry czas na coś takiego. Kiedy jeżdżę po kraju i widuję się z ludźmi na spotkaniach autorskich, to oni mnie pytają, dlaczego w telewizji jest dziś tak mało takich tematów wartościowych programów jak te moje rozmowy. Ja wtedy odpowiadam: proszę się cieszyć, że one w ogóle jeszcze są. Dlatego, że my, jako widzowie często deklarujemy, że chcielibyśmy obejrzeć ambitny program, teatr telewizji, film dokumentalny, a kiedy pokaże się coś takiego w dobrym czasie antenowym, to okazuje się, że na innym kanale puszczony festiwal jarmarczny ma kilkukrotnie większą widownię. Więc natura ludzka jest przewrotna, ale myślę, że wszystko ma swoje miejsce i swoją widownię. Na rynku księgarskim tez jest bardzo duży wybór i konkurencja, ale dobrze spozycjonowana książka znajdzie swój czas i swoich odbiorców.

Telewizja, wywiady telewizyjne, jedna książka, druga książka, masz raczej dużo pracy. Co dalej?

Wiesz co, muszę odpocząć… Mam parę rzeczy w planach, ale… muszę odpocząć. W międzyczasie w formie książkowej wydałem jeszcze rozmowę z panem Andrzejem Półtawskim, czyli mężem znanej żony - Wandy. Znane są jej dokonania, historia i postawa, a on jest kompletnie nieznany, zawsze był w tyle, zawsze w tle. On często mówi, że jest jak podnóżek własnej żony. Ale on się z tym pogodził, jest pełnym pokory i skromności człowiekiem. Poświęcił się dla swojej żony, w tym sensie, że to on ją zbudował, myślę, że ona z jego wiedzy czerpie. To on zostawał w domu, aby ona mogła jeździć po Polsce i wykonywać jakąś pracę ewangelizacyjną. Niesamowity człowiek.

Teraz przyszło mi do głowy, że państwo Półtawscy i ich specyficzna zależność od siebie robi na tobie takie wrażenie, bo ty w domu masz podobnie. Ty możesz pracować i jeździć, bo w domu jest twoja żona…

Na pewno tak. Niejednokrotnie i ludzie mówili: panie Krzysztofie, niech pan dziękuje Bogu za taką żonę. I mają rację. Moja żona nie ma ambicji być bizneswoman, zdecydowała zostać w domu i poświęcić się dzieciom. Nie dlatego, że nic nie umie, tylko to jakoś tak naturalnie wyszło. Gdyby nie to, to ja pewnie nie zrobiłbym połowy rzeczy, które dziś jestem w stanie zrobić.

Rozmawiał Marcin Wikło

-----------------------------------------------

Do nabycia wSklepiku.pl:"Niepokonani"

autor:Krzysztof Ziemiec

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych