Kto był mózgiem? RECENZJA płyty 1.577 MYSLOVITZ

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Po odejściu Artura Rojka, Myslovitz mieli trzy wyjścia: spakować manatki i zamknąć interes, błysnąć jakimś nowym brzmieniem albo udawać, że nic się nie stało. Wybrali trzecią opcję i teraz mają problem.

Jedno muzykom udało się na pewno – tymi dziesięcioma kawałkami ucięli wszelkie dyskusje o tym, czy Rojek był muzycznym mózgiem zespołu. Nie był. Owszem, jego neurotyczna charyzma czy po prostu dość niespotykany głos decydowały o brzmieniu kapeli i ich brakuje dziś najbardziej, sama muzyka jednak nie zmieniła się w najmniejszym stopniu, a jeśli – to na plus.

To wciąż plątanina wyrazistych melodii, które pewnie i byłyby banalne, gdyby muzycy nie usadowili ich na doskonale nieoczywistym tle. Pełno tu sprzężeń, dziwnych rozjazdów, pulsujących szmerów i innych apetycznych deformacji… Czasem splecionych z niemal punkowym nerwem, jak w „Prędzej Później Dalej” czy w jednym z najlepszych utworów „Trzy procent”, kiedy indziej buzujących wśród ascetycznej elektroniki („Jaki to kolor”), ale nawet takie typowe myslovitzkie hity („Wszystkie ważne rzeczy”, „Trzy sny o tym samym”) odciągających dość daleko od granic banału. Myslovitz nigdy nie byli zespołem alternatywnym – grali po prostu dobre pop rockowe piosenki. Byli jednak zespołem doskonale świadomym, co nowego w muzyce piszczy, i jak mało kto potrafili zasłyszanym tu i ówdzie eksperymentom oraz alternatywie nadawać piosenkową ogładę. Pod tym względem „1.577” jest może nawet ciekawsza niż kilka wcześniejszych płyt.

W czym więc problem? No w Rojku oczywiście. Lub raczej w jego absencji. Tej płyty nikt nie będzie przecież oceniał pod kątem dźwiękowych subtelności, lecz tego, czy Michał Kowalonek daje radę. Co więcej, z góry można założyć znaczną migrację dawnych fanów w inne rejony polskiej sceny, a także to, że spory procent pozostałych i tak skomentuje ponuro:

„Niezłe, ale to nie to samo”. Ich prawo, ja bym jednak Myslovitz tak lekko nie skreślał. Kowalonek nie ma osobowości Rojka, ale ma inną – swoją. Może niepotrzebnie usiłuje tu bywać podobny do poprzednika, ale przecież wystarczająco często zapomina się i śpiewa własną manierą, by zakładać jego dalszą ekspansję w tym kierunku.

Zresztą wystarczy posłuchać nagrań jego macierzystego składu Snowman, by zobaczyć, że wykonał sporą robotę, będąc jednocześnie takim trochę-Rojkiem i prawie- całkiem-sobą. Jest wokalistą o większej ekspresji, bardziej niż Rojek rockowym i – chociaż trudno wyrokować, nie znając kulis powstania materiału – można odnieść wrażenie, że to właśnie on narzucił tu zespołowi bardziej surowe, skontrastowane i dynamiczne brzmienie. Jeśli Rojek wolał swoje neurozy wyszeptać, to Kowalonek woli je wykrzyczeć – a jeśli to spowoduje, że pozostali muzycy będą częściej mocniej uderzać w struny, mamy sytuację korzystną. Wydana kilka lat temu biografia Myslovitz świetnego pióra Leszka Gnoińskiego przedstawiła zespół znudzony. Nie muzyką – jej zakamarki plądrowali wciąż łapczywie – lecz sobą. I bądźmy szczerzy, ostatnią dużą płytą kapeli było „Korova Milky Bar” sprzed… no tak, dziesięciu już lat. Kolejne dostarczały akurat tylu hitów, by utrzymać zespół na gwiazdorskiej fali, były też na tyle ciekawe, by ucieszyć krytyków – czy było w nich jednak coś szczególnie porywającego?

„1.577” też nie porywa, ale czuć na niej jakieś tąpnięcie, krok w stronę większego żywiołu… Zresztą choćby dla takiego kawałka jak „Koniec lata”, ale też paru innych, album koniecznie trzeba sprawdzić.

Wojciech Lada

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych