Chińskie KWIATY WOJNY to propaganda na najwyższym poziomie NASZA RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Chińczycy wiedzą jak sprzedawać światu swoją narrację historyczną. Piękny wizualnie, wzruszający film twórcy „Hero” z Christianem Balem w roli nawróconego hulaki, który ratuje chińskie dzieci przed japońskim bestialstwem, jest idealnym przykładem dobrze skrojonej propagandy. Szkoda, że my nie potrafimy zrobić takiego filmu o Wołyniu.

Wychodzące właśnie na DVD "Kwiaty wojny” to najdroższa produkcja chińskiej kinematografii. Film Zhang Yimou twórcy „Hero” i „Domu latających sztyletów” opowiada o uznanej przez Chiny za ludobójstwo masakrze w mieście Nankin, dokonanej przez Cesarską Armię Japońską na przełomie grudnia i stycznia 1937/38 roku. Chińczycy szacują, że śmierć poniosło wówczas od 50 do 400 tyś ludzi. Japończycy utrzymują zaś, że było to zaledwie kilka tysięcy osób. Podczas masakry dochodziło do niebywałych bestialstw. Według szacunków chińskich Japończycy dopuścili się od 20 tys. do 80 tys. gwałtów. Zbiorowo gwałcono nawet małe dziewczynki. W Nankin prężnie działały chrześcijańskie placówki pomocy i kościoły. Dzięki pracy m.in. księdza Johna Magee czy misjonarki Minnie Vautrin udało się nie tylko uratować wiele istnień ludzkich, ale również uwiecznić działania Japończyków. Mimo jednoznacznych dowodów na liczne zbrodnie cesarskiej armii, ich skala jest wciąż kwestionowana. Francuski historyk Jean-Louis Margolin, pisał, że ofiarami Japończyków w Nankinie padali głównie chińscy jeńcy. Jego zdaniem łączna liczba ofiar sięga zatem 50-90 tys., z czego aż 95% stanowili mężczyźni, którzy mogli stawiać zbrojny opór. Według historyka gwałty na kobietach nie były planowanym działaniem, a raczej wynikały z bestialstwa poszczególnych żołnierzy. Niemniej jednak masakra w Nankin jest jedną z wielu ciemnych stron historii Japonii, która potem wraz z Adolfem Hitlerem rozpętała II Wojnę Światową.

Trudno się więc dziwić, że Chińczycy w końcu zdecydowali się na produkcję filmu o dramatycznych wydarzeniach. Zrobili to z prawdziwą pompą. „Kwiaty wojny” wyreżyserował jeden z najbardziej znanych chińskich reżyserów Zhang Yimou, który z dysydenta stał się naczelnym filmowcem Chińskiej Republiki Ludowej. Twórca „Hero” postanowił pokazać masakrę ludności cywilnej w prawdziwie hollywoodzki sposób. Chińczycy wiedzą też, że siła kina oddziałuje szczególnie mocno na zachodnie społeczeństwa więc zaangażowali do filmu jednego z najlepszych i najpopularniejszych obecnie aktorów hollywoodzkich Christiana Bale’a. Cały film o japońskich zbrodniach opiera się na barkach zdobywcy Oscara, który po raz kolejny daje popis swoich nieprzeciętnych umiejętności. Od początku było więc wiadomo, że film ma pokrzepiać chińskie serca i pokazać światu cierpienia Chińczyków. Czy to się udało?

Widz przyzwyczajony do patetycznych produkcji a la „Pearl Harbor” będzie filmem zachwycony. Znakomite sceny batalistyczne dorównują „Szeregowcowi Ryanowi” ( choć filmowi bliżej do „Wroga u bram”). Dzięki przyprawieniu ich specyficznym stylem Yimou, który „filmowy balet śmierci” opanował nie gorzej niż John Woo, dostajemy wizualny majstersztyk. Twórcy nie szczędzą w filmie brutalnych scen zarówno gwałtów jak i mordów. Niektóre ujęcia przypominają pierwszą część „Kill Billa” albo kino Takeshi Miike. Film nie skupia się jednak wyłącznie na wojennym patosie najmocniej wyrażonym w wątku ostatniego żyjącego snajpera, który zamiast uciekać z miasta w przebraniu cywila, staje sam heroicznie przeciwko japońskiemu plutonowi. Michael Bay mógłby się uczyć łopatologii od Chińczyków. Mnie w filmie poruszyło co innego.

„Kwiaty Wojny” opowiadają o ukrytych w katedrze uczennicach katolickiego sierocińca, które potrzebują ochrony po śmierci proboszcza parafii. W katedrze pojawia się zapijaczony hulaka- grabarz John ( Christian Bale), który domaga się zapłaty za swoje usługi. W tym samym czasie do kościoła przedostają się prostytutki z lokalnego burdelu, co raduje Johna liczącego na hedonistyczne przyjemności w łóżku proboszcza. Początkowo wychowane w wierze Chrystusa uczennice nieufnie patrzą na prostytutki oraz Johna. Panie lekkich obyczajów również w infantylny sposób lekceważą swoich wybawców. Wszystko zmienia się, gdy do kościoła wpada japońska armia. Dziewczynki ukrywają prostytutki, które stałyby się ofiarami wygłodniałych żołnierzy, a przebrany za księdza John niespodziewanie staje w obronie uczennic. Od tego czasu zaczyna się gra o życie z oficerem japońskiej armii, który ma plan by podstępem wydobyć nieletnie dziewczyny za akceptacją „duchownego”.

Patetyczny i propagandowy film, gdzie chiński żołnierz jest wzorem męstwa, a Japończyk diabłem wcielonym jest niespodziewanie poruszający w warstwie psychologiczne bohaterów. Nie mamy do czynienia z płaskimi, papierowymi postaciami będącymi jedynie tłem dla efektów specjalnych. Zarówno postępowanie Johna, liderki prostytutek Yu Mo ( cudowna rola pięknej Ni Ni) czy uczennicy Shujuan "Shu" Meng (Xinyi Zhang) ma swoje w wiarygodnie nakreślonych wcześniejszych ich przeżyciach. Ciekawie wygląda również nawrócenie Johna, który z libertyna przeobraża się w sługę Chrystusa. W filmie nie zabraknie więc mocno chrześcijańskiego przekazu. Yimou porusza więc takie kwestie jak fundamentalne tematy jak poświęcenie, odkupienie, miłość czy zwalczanie zła za pomocą dobra. Produkcja filmu ma jeszcze jeden smaczek. Podczas realizacji filmu Christian Bale odwiedził prześladowanego przez chiński reżim obrońcę praw człowieka niewidomego Chena Guangchenga, który walczy z masowymi aborcjami w Chinach. Film z akcji Bale’a próbującego odwiedzić więzionego w areszcie domowym dysydenta trafił do sieci.

Jak już wspominałem wcześniej „Kwiaty wojny” należy odbierać jako film propagandowy. Jednak nie można nie zauważyć, że jest to propaganda doskonale zrealizowana. Trudno się dziwić zachwytowi Martina Scorsese nas chińskim kinem. Naprawdę nie miałbym nic przeciwko temu kiedyś Polacy nakręcili podobny film o ludobójstwie, które dotknęło nas. Niestety nie mamy ani pieniędzy jak Chińczycy, ani siły przebicia by wraz z Hollywoodzką gwiazdą opowiedzieć o tym co spotkało nas na Wołyniu. Jeżeli jednak kiedykolwiek taki obraz miałby powstać, to „Kwiaty wojny” powinny być jednym z wzorów do naśladowania.

Łukasz Adamski

„Kwiaty wojny”, Chiny/ Hongkong 2011, reżyseria: Zhang Yimou, wyst: Christian Bale, Xinyi Zhang, Ni Ni, Tianyuan Huang dystrybucja: Monolith

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych