Jako fan serialu „Luther”, który obok „Prawa Ulicy” stanowi w moim przekonaniu najlepszą telewizyjną produkcję o policji, z niecierpliwością czekałem na książkę Neila Crossa. Nie jest to bowiem kolejna książkowa wersja popularnej produkcji filmowej, jakie pojawiają się po komercyjnym sukcesie produkcji.
„Luther odcinek zero” jest napisany przez twórcę serialu BBC, który podbił swoją oryginalnością świat. Wydana w Polsce właśnie powieść nominowanego do Emmy autora stanowi prequel tego co widzieliśmy w pierwszym sezonie serialu „Luther”. Powieść pozwala nie tylko wejść w policyjny świat błyskotliwego detektywa Johna Luthera, ale również daje możliwość lepszego przyjrzenia się psychice jednej z najciekawiej nakreślonych postaci w dzisiejszej telewizji. Powieść Crossa nie odbiega od intrygującej i fascynującej akcji dwóch sezonów serialu. Kryminalna zagadka jest jedynie przyczynkiem do opowieści o demonach genialnego policjanta, które niejednokrotnie doprowadziły go na skraj załamania nerwowego. Widać, że Cross nie odcina kuponów od sukcesu serialu, którego trzeci sezon niebawem zadebiutuje na BBC. Chyba w tym głównie leży siła jego powieści.
W "Luther odcinek zero" John Luther prowadzi śledztwo w sprawie Lambertów, małżeństwa brutalnie zamordowanego we własnym domu. Okazuje się, że Sara Lambert była w dziewiątym miesiącu ciąży, a jej dziecko zniknęło. Jak zwykle w przypadku historii wymyślonej przez Crossa wkraczamy w mroczny świat, który nie przez przypadek prowadzi detektywa do autodestrukcji.
Specjalnie dla czytelników wNas.pl mamy fragment powieści, która kończy się w miejscu, w którym zaczyna się pierwszy sezon serialu „Luther”. Fani serialu będą zachwyceni możliwością śledzenia losów detektywa, które doprowadziły do tragicznych wydarzeń otwierających pierwszy odcinek serii. Ci, którzy nie zasmakowali jeszcze w serialu mogą zacząć przygodę z Lutherem tam, gdzie ona się rzeczywiście zaczęła.
To bogaty dom przedstawicieli klasy średniej: zdjęcia rodzinne, kilka stołów, goła drewniana podłoga, gdzieniegdzie etniczne dywaniki. Gorący, czarny zwierzęcy odór, który nie pasuje do tego jasnego, czystego mieszkania.
Wchodzi na górę. Nie chce iść, ale kryje się z tym. Ociągając się, pokonuje korytarz. Wchodzi do sypialni małżeńskiej.
Rzeźnia.
Tom Lambert leży nagi na macie z trawy morskiej. Rozpłatano go od gardła po kość łonową. Luther omiata wzrokiem gmatwaninę wilgotnych wnętrzności. Oczy pana Lamberta są otwarte. Na martwe dłonie założono mu torebki dowodowe. Odcięty penis i jądra morderca wepchnął mu do ust.
Luther czuje, jak porusza się pod nim ziemia. Patrzy na rozbryzganą krew, na zalany krwią dywan. Stoi z pochyloną głową, rękoma w kieszeniach i próbuje zobaczyć Toma Lamberta, lat 38, terapeutę, męża. Nie tę masę nieprawości. Czuje obok obecność Howie.
Wciąga powietrze, głęboko, powoli, potem odwraca się w stronę łóżka. Na nim rozpostarty jest zewłok, który jeszcze niedawno był panią Lambert. Sara Lambert była w połowie dziewiątego miesiąca ciąży. Przebito ją i opróżniono jak wsypę. Luther z ogromnym wysiłkiem nie odwraca wzroku.
Chce iść do domu, do swojego czystego domu, wziąć prysznic, wsunąć się pod świeżą kołdrę. Chce się zwinąć w kłębek i spać, i obudzić się, i być z żoną, oglądającą w dresach i tiszercie telewizję, mile sprzeczając się o politykę. Chce się kochać. Chce siedzieć w słonecznym, cichym pokoju, czytając dobrą książkę.
Pani Lambert wciąż ma na sobie szczątki koszulki nocnej, pewnie otrzymanej jako dowcipny prezent od młodej koleżanki z pracy.
Jej rozrośnięty brzuch musiał zabawnie rozciągać koszulkę, jeszcze wyżej podnosząc wysoki rąbek. Miała niezłe nogi, poznaczone żylakami ciążowymi.
Luther wyobraża sobie, jak pan Lambert muska palcami jasnobrązowy pasek prowadzący od włosów łonowych pani Lambert, poprzez półkulę brzucha, prosto do sterczącego pępka. Odwraca się od potworności na łóżku, mocniej wbija ręce w kieszenie. Zaciska je w pięści.
Na podłodze niedaleko od jego stóp, oznaczone żółtą chorągiewką dowodową, leży łożysko Sary Lambert. Luther wpatruje się w nie.
– Co się stało z dzieckiem?
– W tym rzecz, panie inspektorze – mówi Howie. – Nie mamy pojęcia.
– Wolę szefie – poprawia, ściągając brwi, niemal nieświadomie. – Mów mi „szefie”.
Odwraca się od Howie i rusza na dół.
W kuchni przyciąga jego uwagę kartka wydarta z magazynu i przyczepiona do lodówki magnesem w kształcie niedźwiadka w mundurze gwardzisty.
Dziesięć błędów, przez które przestaniesz być szczęśliwy:
Jeśli naprawdę chcesz coś zrobić, nie czekaj na właściwy moment. On bowiem nigdy nie nadejdzie!
Kiedy jesteś nieszczęśliwy, nie izoluj się. Odbierz telefon!
Nie czekaj, aż wszystko będzie doskonałe. Jeśli będziesz czekać, aż schudniesz ileś tam albo aż się ożenisz, możesz czekać w nieskończoność!
Nikogo nie zmusisz, żeby był szczęśliwy.
Ale możesz mu w tym pomóc.
Bardzo, bardzo długo patrzy na tę listę.
Drzwi prowadzące do ogródka na tyłach są otwarte, wpada przez nie zimne, wilgotne powietrze. W końcu przechodzi przez nie, pochylając głowę.
Teller jest na zewnątrz, siedzi na niskim murku ogrodowym i popija wielką kawę w plastikowym kubku. Wygląda na zmęczoną i udręczoną. Blade poranne światło przebłyskuje przez jej okulary. Na jednej z soczewek Luther widzi odcisk palca.
Dopija kawę, woła „Hej!”, żeby przyciągnąć uwagę młodego posterunkowego. – Wywal to, Sherlock – rzuca mu pusty kubek.
Luther siada obok niej, skulony w swoim płaszczu. Zerkając w dół na czubek jej głowy, czuje przypływ czułości. Uwielbia Rose Teller za to, że z taką przekorą i arogancją podąża przez świat. – No więc o co chcesz mnie zapytać? – odzywa się Rose.
– O nic.
– Na pewno?
– Zaczeka.
– Świetnie.
Wstaje, pięścią rozmasowuje sobie krzyż. Potem wraz z Lutherem wyrusza na poszukiwania lekarza sądowego.
Fred Penman wygląda jak stóg siana w trzyczęściowym garniturze w prążki. Siwe bujne bokobrody, biały koński ogon.
Powinien kurzyć rothmansa, ale mu nie wolno, już nie. Żuje więc tylko e ¬papierosa, przetaczając go w ustach jak wykałaczkę.
Luther czuje chłód, kiedy ściska rękę Penmanowi i kiwa głową na powitanie. To adrenalina ustępuje. Musi szybko coś zjeść albo zacznie się trząść.
– Jakie szanse ma dziecko? – pyta. – W najgorszym wypadku. Penman wyciąga z ust plastikowego papierosa.
– Co w takiej sytuacji oznacza „najgorszy wypadek”?
Luther wzrusza ramionami. Nie wie.
– Mamy do czynienia ze zdrowym, dojrzałym płodem – mówi Penman. – Strach sobie wyobrazić, co zrobił ten ktoś: warstwa po warstwie przeciął brzuch pani Lambert. Użył czystych, ostrych narzędzi. Więc powiedziałbym, że dziecko zostało zapewne wyjęte z sukcesem.
– Mówiąc „z sukcesem”, masz na myśli…
– Mam na myśli „żywe”, owszem.
– Więc jak długo pożyje?
– Przypuszczam, że jest odpowiednio odżywiane i utrzymywane w cieple. To wróżenie z fusów, wiesz?
Luther kiwa głową.
Penman patrzy smętnie. Jest dziadkiem.
– Wydaje nam się, że małe dzieci są słabe – mówi. – To z powodu odruchu, który w nas wywołują: podświadomego, bardzo silnego. A tak naprawdę taki noworodek to kawał niezłego twardziela. Zawzięty mały mistrz przetrwania. O wiele twardszy, niż nam się zdaje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248212-tylko-u-nas-fragment-luther-odcinek-zero-znakomite-wprowadzenie-do-serialu