"Beyonce mogła zagrać w Polsce jeden z najbardziej udanych koncertów w karierze. Nie chciało jej się. Pokazała, że nic nie musi pokazywać, a 60 tys. na Narodowym potraktowała jak chleb powszedni" - pisze dziennikarz portalu wSumie.pl. Dziennikarz zauważa, ze Beyonce mimo pozycji w showbiznesie nie codziennie gra na stadionie dla 60 tyś. fanów.
Po mocnym (25-minut spóźnionym) wejściu na temat rządzenia światem przez kobiety, co zostało bardzo entuzjastycznie przyjęte przez publiczność (75% kobiety) - na warszawskim koncercie Beyonce nastąpiły 2 godziny bardzo nierównego, a chwilami nużącego występu.
pisze Korsun i recenzuje wczorajszy koncert.
Zacznijmy od multimedialnych przerw serwowanych z laptopa co 7 minut 60 000 tysiącom ludzi: zniżony głos Beyonce flirtujący z filozofią życia i pojedynczymi chłopakami licznych fanek. Nudne i niepotrzebne, tak jak frazesy podpowiedziane przez inspicjenta (założyłbym się, ze tuż przed wykrzyczeniem przez Beyonce słowa "U-or-soo", pan z latarką przypomniał jej gdzie jest)
Korsun relacjonuje, że przy pierwszych kilku piosenkach współpraca między fanami a piosenkarką wyglądała poprawnie. Do czasu.
Polska publiczność dawano nikogo tak nie oklaskiwała, choć oklaskiwać bardzo lubi. Tłum wykonywał każde bezsensowne zlecenie "divy", w tym: "A teraz powiedzcie Mrs. Carter" - razy 3...a teraz powiedzcie "aaaa", teraz "beeee" i tak dalej.
ironizuje dziennikarz tygodnika "Sieci", który zauważa, że szybko po ekstazie przyszło wśród widzów zmęczenie.
I to chyba zaważyło. Kilkukrotne wypowiadanie nowego nazwiska gwiazdy wyraźnie nie przypadło do gustu publiczności, tym bardziej, że nie wychodziło. Do tego Beyonce i jej ludzie popełnili kolejny błąd: oprócz nudnych przerw, zaczęli je przedzielać nieznanymi w Polsce piosenkami.
zauważa Korsun.
Po źle zaplanowanych 40 minutach koncertu (ok. 23 min to przerwy), publiczność raczono w końcu przebudzić najpierw hitowym "Baby boy" z Seanem Paulem z playbacku, a po kolejnych przerwach, "Crazy in Love" z mężem-raperem z taśmy. Wydaje się nawet, że publiczność na Narodowym ten ostatni kawałek przyjęła najgoręcej, zupełnie jak "Losing my religion", gdy gra w Polsce REM.
Zdaniem dziennikarza te utwory nie pomogły jednak przemóc wrażenia, że występ "królowej R&B" był dziecinny.
Na chwilę kilka tysięcy osób zareagowało jeszcze na "to the left. to the left" z "Irreplacable", który mówi o wyrzuceniu faceta z domu i odebraniu mu kluczyków od Jaguara. Dalej... ...kolejna przerwa...zniżony głos i kilka tanich laserów.
pisze Korsun.
I Beyonce o tym wie, ale ważniejsze są dla niej najwyraźniej kreacje i dobre zdjęcia z koncertu niż dobry koncert.
podsumowuje dziennikarz.
Cała recenzja polskiego koncertu Beyonce tutaj
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248184-beyonce-znuzyla-narodowy-fatalna-recenzja-koncertu