RODZINA BORGIÓW sezon 2. Efektowny, barwny, świetnie zagrany RECENZJA DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
materiały prasowe
materiały prasowe

Dokładnie w momencie, kiedy HBO zacznie pokazywać trzeci sezon swojego serialu „Rodzina Borgiów”, do sklepów trafia DVD z sezonem drugim. Przypomnijmy, rzecz została wyprodukowana pod batutą znanego irlandzkiego reżysera Neila Jordana. Historię sławnej rodziny papieża Aleksandra VI z przełomu XV i XVI wieku reklamowano jako dzieje klanu mafijnego. Brzmiało to cokolwiek kiczowato, ale jak w wielu podobnych przypadkach produkt okazał się ambitniejszy niż marketingowe zajawki.

Seria druga nie ustępuje pierwszej. Jest efektowna, barwna, świetnie grana przez cały zespół na czele z Jeremy Ironsem (Aleksander VI) i Francoisem Arnaudem (jego syn Cezar Borgia).

Nie widać w niej zwłaszcza tego, co w wielu podobnych filmach aspirujących do miana „historyczne” razi: natrętnego naginania realiów do gustów i wyobrażeń współczesnej publiczności. Nie znajdziemy tu wprawdzie przesadnych popisów historyczno-literackiej erudycji. Ale ktoś, kto tak jak ja, poznawał trawione polityczną i obyczajową gorączką wczesnorenesansowe Włochy z książek solidnego historyka Kazimierza Chłędowskiego, nie dostrzeże horrendalnych wpadek - co do ogólnej atmosfery.

Bardziej konserwatywny widz może się obawiać antykościelnej hucpy. Są to jednak o tyle nieuzasadnione obawy, że film dość wiernie oddaje zeświecczenie ówczesnego włoskiego Kościoła rządzonego przez ludzi, którzy byli bardziej administratorami i dyplomatami niż kapłanami, praktycznie nie dotykając sfery czysto religijnej. Tak to właśnie przedstawiał galicyjski konserwatysta Chłędowski.

Co więcej, jeżeli serial jest przechylony to raczej w inną, skądinąd nieco zdradliwą stronę. W ujęciu sztabu reżyserów zatrudnionych przez HBO Aleksander VI (wcześniej kardynał Rodrigo Borgia) to nie tyle potwór, a bystry wolnomyśliciel, którzy korzysta z fasady kościelnych instytucji dla zaspokojenia swoich ambicji (choć i instynktu opiekuńczego wobec rodu, jest wszak ojcem wielu nieślubnych dzieci).

Jego dylematy i wybory pokazywane są nam tak naturalnie, że szybko zaczynamy się z nimi utożsamiać, wszelkie zdrady i łotrostwa zrzucając na karb ducha epoki. Znika więc napięcie między prowadzeniem się tego papieża i jego religijną misją, o której skądinąd sam Aleksander VI czasami sobie przypomina.

Równocześnie można się w tej akceptacji posunąć za daleko. Pamiętajmy: niektórych to jednak gorszyło. To pod wpływem wizyty w renesansowym Rzymie poważny Niemiec Marcin Luter uznał za stosowne tak energicznie naprawiać Kościół, że aż się od niego oderwał. Mieliśmy tu skądinąd do czynienia z nagromadzeniem także różnic narodowych temperamentów. Papiestwo ówczesne było trochę takie jak ówcześni Włosi.

Ciąży na tym filmie, inteligentnie mnożącym kolejne intrygi z udziałem kardynałów, innych włoskich władców, a wreszcie i francuskiego króla, jedna skaza. W drugiej serii autorzy scenariusza jeszcze dowolniej niż w pierwszej poczynają sobie z wiernością historycznym zdarzeniom. Efektowne zderzenie dwóch faktów: stracenia krytykującego zepsucie Rzymu florenckiego mnicha Savonaroli i zabójstwa najstarszego papieskiego syna Juana to produkt tej dowolności. W rzeczywistości oba fakty dzieliły dwa lata. Cezar Borgia zabija okrutnie byłego męża swojej siostry. I to jest produktem wyobraźni – hrabia Sforza wręcz Cezara przeżył.

Tych przykładów jest dużo. Za dużo aby dla mnie jako historyka nie stanowiło to problemu. Na ile to jeszcze jest historyczna opowieść, a na ile fikcja z prawdziwymi postaciami, którym przypisuje się nie ich czyny? Albo ich, ale tak zmienione, że nabierają nowego znaczenia.

Naturalnie wiadomość, że tak wiele się nie zgadza, może krytykom filmu posłużyć do podważenia jego generalnych tez. Rzecz jednak w tym, że nie ma tu zbyt wyraźnej tezy. Ba, w niektórych punktach twórcy nawet idealizują poszczególne postaci reprezentujące Kościół. Kardynał Giuliano Della Rovere, nadal prześladujący rodzinę Aleksandra VI jako jej główny wróg, jest tu przedstawiony konsekwentnie jako ideowiec owładnięty ideą uzdrowienia Papiestwa. Zdaje się, że więcej racji mają autorzy konkurencyjnego serialu o Borgiach, który powstał kilka miesięcy po tym, i którego pierwszy sezon oglądaliśmy niedawno w Canalu Plus. Tam della Rovere, późniejszy papież Juliusz II, to po prostu kolejny hardy feudał nie potrafiący nagiąć karku w obliczu silnej papieskiej władzy.

No właśnie, bo ten drugi serial, pod znamiennym tytułem „Prawdziwa historia rodu Borgiów”, jest reklamowany jako wierniejszy historii. Niestety postaci są tam jeszcze brutalniejsze, a zarazem mniej skomplikowane. Tak dalece, że zaczynamy tęsknić do sofistycznego Jeremy’ego Ironsa, nawet jeśli ma kochankę i czasem godzi się kogoś zabić. Mimo wszystko warto oglądać oba seriale, nie są głupie. A czy film historyczny nie powinien być bliższy prawdy? Powinien.

Piotr Zaremba

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych