Ze sceny i zza kulis. Schrypnięty lis kocha polskie gołąbki

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Po emocjach ponad trzygodzinnego wieczoru Bruce'a Springsteena z E Street Bandem dla 40 tysięcy fanów w Kopenhadze (trasa Amerykanina omija Polskę), odmianą będzie występ Joe Cockera w Warszawie. Właściciel najsłynniejszej (obok innego Brytyjczyka, Roda Stewarta) rockowej chrypki, znany był z wyczynów nie tylko muzycznych. Ustatkował się przy żonie z Polski rodem, udziela się charytatywnie, ale wciąż jest silnym koncertowym magnesem.

28 maja w Sali Kongresowej Joe będzie promował swój najnowszy album „Fire It Up”, w którym soulowe brzmienia mieszają się z prostymi piosenkami i kawałkami rockowymi. Gdy rozmawiałem z nim jesienią w Berlinie zapewnił, że dla polskiej publiczności – jak przy poprzednich wizytach - na pewno nie zabraknie najsłynniejszych hitów. 69-letni Cocker wypłynął na coverach. Zaistniał w 1968 r. dzięki piosence Beatlesów „With A Little Help From My Friends”, zaśpiewanej na sposób Raya Charlesa. Zarówno McCartney i Harrison, jak Charles byli pod wrażeniem pełnego żaru wykonania. Z tym utworem był w 1969 r. jedną z większych atrakcji festiwalu Woodstock. Tak spodobał się Amerykanom, że już rok później odbył gigantyczne tournée po Stanach, wielokrotnie tam wracał (wykonując przeboje Leona Russela, Boba Dylana, a także piosenki własne, tworzone z Chrisem Staintonem, takie jak „Marjorine”, „Sandpaper Cadillac” czy „Woman To Woman”, a jego ówczesne płyty sprzedawały się w USA w paromilionowych nakładach.

Po sukcesie „You Are So Beautiful”, Cocker popadł w narkotyki i alkohol, zdarzało mu się zawalać koncerty, na osiem lat praktycznie znikając ze sceny. Otrząsnął się jednak i w latach 80. wrócił na listy przebojów piosenkami w rodzaju „Sweet Litte Woman”, „You Can Leave Your Hat On” czy pochodzącej znów z repertuaru Raya Charlesa „Unchain My Heart”. W następnych latach popularność zyskały podziwiane także na koncertach u nas „Have A Little Faith”, „N'oubliez Jamais”, „When The Night Comes”.

W bezpośredniej rozmowie Joe opowiadał mi o szaleństwach po koncertach i nadmiarze wrażeń we wczesnym okresie kariery amerykańskiej, które przyniosły zerwanie więzi z bliskimi i ciężki kryzys psychiczny. Przełomem było poznanie na przełomie lat 70. i 80. Pam – fanki, która z czasem została żoną muzyka. - Gdy się spotkaliśmy, byłem wrakiem, ona przywróciła mi wiarę w życie i w samego siebie – wspominał Cocker. - Nie piję od kilkunastu lat, zrezygnowałem z innych używek. Żyję muzyką, ale odkryłem też uroki farmy w Colorado, moją pasją jest hodowla pomidorów rzadkich odmian. Prowadzimy ponadto z żoną fundację na rzecz realizowania marzeń dzieci – dodał artysta.

Jak się okazuje, wspomniana już Pam, towarzyszka życia Joego, jest Amerykanką z polskimi korzeniami ze strony matki. Był z nią w Polsce w 2011 r. - Bardzo cenię sobie spontaniczny waszej widowni, jestem też entuzjastą tutejszej kuchni. Teściowa, nieżyjąca już niestety, znakomicie gotowała, karmiła mnie w USA gołąbkami. Powinienem się odchudzać, ale szukam ich, gdy tu przyjeżdżam, bo czegoś tak pysznego nie ma gdzie indziej – wyznał mi Cocker. Smacznego!

Adam Ciesielski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych