Z kolekcji zapomnianych filmów: BULLET. Majstersztyk z getta

Trudno o lepszy film o gangach. Klimatyczny, surowy, bezkompromisowy i do bólu szczery. Wielka rola Mickey Rourke, któremu partneruje Tupac Shakur i nieznany wówczas Adrien Brody. Zabójcza ścieżka dźwiękowa, na której znajdziecie zarówno Vivaldiego, Berrego White’a czy mocny rap.

Butch „Bullet” Stein wychodzi właśnie z więzienia. Rozdarty między gangsterskie życie, a pielęgnowanie własnej tożsamości etniczno-religijnej ( Bullet jest Żydem) próbuje sobie ułożyć życie po 8 letniej odsiadce. Na wolności czeka na niego jednak gangster Tank ( Tupac), który zamierza zemścić się za stare porachunki oraz totalnie rozbita wewnętrznie rodzina Steinów. Ojciec nie może wybaczyć synowi więziennej przeszłości. Jeden brat Butcha to uliczny artysta ( Adrien Brody), drugi zaś nie może się pozbierać po przeżyciach w Wietnamie ( Ted Levine). Butch bardzo szybko wraca do ulicznego życia, odrzucając propozycję ojca, który zorganizował mu legalne zajęcie. Wraz z przyjacielem Lesterem ( John Enos III) Butch ponownie wchodzi w świat ulicznych gangów, gdzie czeka go nieuchronne starcie z Tankiem.

Treść filmu może się wydawać banalna i przewidywalna. Więzień, który wychodzi z pierdla i chce zacząć nowe życie? Ile razy to widzieliśmy? Jednak w filmie Brytyjczyka Juliena Temple od pierwszej sceny widać, że będziemy mieli do czynienia z zaskakującym obrazem. Butch nie jest facetem wyjętym z poprawnych bajeczek o więźniu, który dał się zresocjalizować i system na wolności nie pozwala mu wejść w normalne życie. Butch od przekroczenia bram więzienia pragnie robić to samo co przed trafieniem za kratki. Nie mija kilka godzin od wyjścia z paki, gdy wykłuwa on dilerowi narkotykowemu oko szpikulcem i okrada studentów, którzy zapędzają się do niebezpiecznej dzielnicy po narkotyki. Butch wydaje się być osobą niereformowalną, choć o to z biegiem akcji ma pewne podteksty. Bullet to kryminalista z krwi i kości, który w pewnym momencie porzucił karierę świetnie zapowiadającego się bejsbolisty i trafił na ulicę. Czy na pewno tego chciał? Czy nie żałuje pewnych życiowych decyzji?

Butch pochodzi z przyzwoitego domu, który jest wręcz typowy dla średniej amerykańskiej klasy. Nie jest to ani patologia, która produkuje bandytów, ani dom nowoczesnych dorobkiewiczów zostawiających między pogonią za kasą dzieci na pastwę ulicy. „Bullet” nie jest zresztą filmem z tanim zacięciem socjologiczno- publicystycznym. Mimo świetnie nakreślonej dysfunkcji z pozoru normalnej rodziny, film przede wszystkim opowiada o życiu w amerykańskich gettach. Oglądając obraz aż trudno uwierzyć, że nie zrobił go ktoś wychowany na brooklyńskich ulicach. Reżyserem bowiem jest twórca „Sex Pistols: Wściekłość i brud” oraz kilku innych dokumentów o brytyjskiej scenie muzycznej. Przy „Bullecie” Jullien Temple wyczuł klimat lepiej niż niejeden murzyński twórca. Można śmiało napisać, że Brytyjczyk zrobił film godny „ulicznych” dzieł Johna Singeltona czy Spike’a Lee. „Bullet” jest duszną, przeszywającą realizmem opowieścią o amerykańskich „ulicach nędzy”. Od czasu kultowego dzieła Martina Scorsese nikt ich w taki sposób nie sportretował. "Bullet" zawiera kilka perfekcyjnych scen pokazujących "haj" po heroinie. Takie małe sceny szalenie mocno budują wiarygodność oglądanej historii.

„Bullet” to również ostatnia doskonała rola Mickeya Rourke przed jego upadkiem, z którego aktor podniósł się dopiero rolą w „Zapaśniku”. Aktor przechodził wówczas załamanie kariery i „Bullet” był wyjątkiem przy serii słabych obrazów z udziałem zmagającego się z uzależnieniem aktora. Rourke zawsze był niezwykle zdystansowany do świata filmu i przemysłu rozrywkowego. Seryjnie odrzucał role w takich późniejszych hitach jak „Nietykalni” czy „Pluton”, i robił wszystko by zerwać z wizerunkiem przystojniaka, jakiego dorobił się po „9 i pół tygodnia”. W przypadku „Bulleta” Rourke nie tylko zagrał w filmie i współtworzył do niego scenariusz, ale też pracował przy nim jako koordynator muzyczny. Oprócz znakomitej roli zawiedzonego życiem faceta, który w potoku przemocy i zła odnajduje wielką miłość do młodszego brata, Rourke wpłynął na doskonałe skomponowanie ścieżki dźwiękowej. Pomieszanie poważnej muzyki z rapem lat 90-tych czy Barrym Whitem robi kolosalne wrażenie. Widać też, że nad całością filmu panował specjalista od dokumentów o zespołach muzycznych. Niestety ścieżka dźwiękowa do tego filmy jest równie trudno dostępna jak sam film.

„Bullet” obfituje też w smakowite kreacje aktorskie. Raper Tupac Shakur grając w tym filmie był u szczytu rozwoju aktorskiej kariery. 2Pac nigdy nie miał szans udowodnić, że jest aktorem równie dobrym jak muzykiem. Rok po premierze filmu zginał od kul w gangsterskich porachunkach. Po „Bullecie” artysta zagrał jeszcze tylko w dwóch filmach. Jednak zdążył pokazać, że mamy do czynienia z aktorem równie obiecującym jak murzyńscy raperzy pokroju Ice Cube’a.

Natomiast wielkie uznanie za ten skromny film należy się mistrzowi drugiego planu Tedowi Levine. Pamiętny „Buffalo Bill” z „Milczenia owiec” czy Duży Bob z remaku „Wzgórza mają oczy” wzruszająco wcielił się w weterana wojny w Wietnamie, który zaszył się w swoim pokoju i niczym 5 letnie dziecko bawi się w wojnę. Robi to jednak za pomocą prawdziwej broni. Scena, w której 20 lat po wojnie czterdziestokilkuletni facet w histeryczny sposób wymaga by matka kupiła mu broń z katalogu wysyłkowego, wpisuje się w najlepsze sceny przedstawiające chorych psychicznie ludzi. Postać starszego brata Butcha jest najbardziej złożoną z całego filmu. Nie tylko świetne została napisana, ale jej interpretacja Levina wydobywa jej całą niejednoznaczność. Ciekawie prezentuje się też mało wówczas znany Adrien Brody jako Ruby- artysta będący uczuciowo najbliżej czarnej owcy rodziny Stein. Zdobywca Oscara za „Pianistę” przed „Bulletem” grał epizody i ogony w takich filmach jak „Urodzeni mordercy”. Film Temple nie był początkiem owocnej kariery Brodiego ( za taki uważam „Mordercze lato” i „Cienką czerwoną linię”), ale niewątpliwie pokazał producentom wielkie możliwości tego aktora.

„Bullet” nie jest filmem zbyt znanym w Polsce. W latach 90-tych został wydany jedynie na VHS. W ciągu kilku lat o wiele za rzadko był emitowany w telewizji. Ja go kupiłem na DVD oczywiście w Londynie, bowiem polscy dystrybutorzy nie kwapią się do jego wydania. Nie wiem czym jest spowodowane permanentne pomijanie tego małego arcydzieła kina ulicznego. Może jest to jakiś rodzaj fatum? Rozpoczynając rubrykę o zapomnianych filmach, sam zapomniałem by umieścić ten tytuł w pierwszej jej odsłownie. A proszę mi uwierzyć- ten film zasługuje by znaleźć się w większości zestawień doskonałego kina.

Łukasz Adamski

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych