Gdy pewnego listopadowego poranka Kevin Malarkey jechał samochodem ze swym sześcioletnim synem Aleksem, zderzyli się z innym pojazdem. Alex odniósł ciężkie obrażenia i zapadł w śpiączkę lekarze nie dawali mu żadnych szans. Jednak po dwóch miesiącach Alex wybudził się ze śpiączki i miał do opowiedzenia niezwykłą historię. Opisywał miejsce wypadku, szczegóły akcji ratunkowej i wydarzenia ze szpitala mimo że pozostawał wtedy nieprzytomny. Opowiadał też o nieziemskiej muzyce i aniołach, którzy przeprowadzili go przez bramy Nieba, a także o spotkaniu z Bogiem.
"Chłopiec, który wrócił z Nieba" to wzruszająca historia zwykłego chłopca, który odbył niezwykłą podróż do Nieba i z powrotem. To książka, która pomaga uwierzyć w cuda, w życie poza tym światem i w moc ojcowskiej miłości.
Kevin Malarkey jest terapeutą i psychologiem z praktyką poradniczą w Columbus, w stanie Ohio. Ukończył College of Wooster oraz Uniwersytet Stanowy w Ohio. Wraz z żoną Beth mają czworo dzieci: Aleksa, Aarona, Gracie i Ryana.
Alex Malarkey to pierwsze dziecko na świecie, które przeszło zabieg Christophera Reeve a , umożliwiający osobie sparaliżowanej oddychanie bez respiratora. Obecnie Alex potrafi stanąć z pomocą podpórki i porusza się na bieżni w specjalnej uprzęży. Chłopiec wierzy, że pewnego dnia odzyska sprawność. Uwielbia oglądać transmisje sportowe i kibicuje swoim ukochanym drużynom Pittsburgh Steelers i Ohio State Buckeyes.
Droga wydawała się prosta i pusta, ale było to tylko śmiertelnie niebezpieczne złudzenie optyczne.
TYLKO U NAS FRAGMENT NIEZWYKLEJ KSIĄŻKI O CHŁOPCU, KTÓRY ODWIEDZIŁ NIEBO
NA GAŁĘZIACH STARYCH DĘBÓW rosnących wzdłuż drogi ledwie trzymały się jeszcze ostatnie liście. Był chłodny listopadowy poranek. Jechaliśmy z Aleksem do kościoła naszą starą Hondą Civic. Powoli opuszczało mnie napięcie, które towarzyszyło porannemu przygotowywaniu się do wyjścia.
Żeby wybrać się do kościoła, nasza rodzina, jak wiele innych, musi zwykle stoczyć walkę z siłami chaosu. Byliśmy już spóźnieni, kiedy Alex, zamiast się ubierać, tak jak mu kazano, przemknął przez pokój w stroju adamowym i rozsiadł się przed telewizorem. Bez ubrania, bez śniadania i, co tu dużo mówić, wykazując kompletny brak posłuszeństwa wobec mamy – wszystko to razem wzięte mocno nadwerężyło nasze nerwy i cierpliwość. Poprzedniego dnia ze szpitala do domu przybył Ryan, nasz nowo narodzony synek. Liczba pociech sięgnęła w ten sposób czterech, w wieku od sześciu lat w dół. Czy istnieje coś takiego jak gotowość na czwórkę małych dzieci? Gdyby przynajmniej nas dwóch zdołało się wybrać do kościoła tego ranka, moglibyśmy zachować pewne poczucie normalności.
Spojrzałem w lusterko wsteczne i gdy napotkałem oczy Aleksa, uśmiechnąłem się.
-Hej, chłopie, fajnie, że sobie razem jedziemy.
-Tak, tato, fajnie. To czas tylko dla nas, co nie? Tylko ty i ja.
-Racja, Alex. Tylko ty i ja!
Alex i ja byliśmy kumplami. Od początku wszystko robiliśmy razem i wszędzie razem jeździliśmy. Zawsze mieliśmy pod ręką kilka Aleksowych „barnejów”. Niektóre dzieci mają miśki, inne – ukochane kołderki, a Alex miał „barneje”. Były to szmatki, które sobie międlił. Miał sześć lat i był najstarszy z naszej czwórki – czwórki! Co za liczba! Fakt, że mieliśmy aż czworo dzieci, wymagał nieco czasu na przystosowanie się.
Jechaliśmy w milczeniu. Wpatrywałem się w horyzont, tak jakbym odruchowo chciał przeniknąć przyszłość, która wydawała się równie bogata w wydarzenia, jak i, mówiąc szczerze, niepewna. Poczułem cały ciężar odpowiedzialności bycia tatą czworga maluchów. Mimowolnie wziąłem głęboki oddech, a potem głośno wypuściłem powietrze z płuc. Nie mogłem się opędzić od myśli o kosztach opieki zdrowotnej.
Ostatnio zmieniliśmy formę ubezpieczenia i przez kilka miesięcy nie mieliśmy pokrycia na wydatki związane z ciążą. Ubezpieczony czy nie – nasz nowy maluszek był pod każdym względem wspaniały, jednak nie dało się ukryć, że jego przyjście na świat drogo nas kosztowało.
Wiatr się wzmógł i liście sfruwały w poprzek autostrady. Pora roku wyraźnie się zmieniała. Wszystko wokół się zmieniało – nowy dom, nowy kościół, nowe dziecko. Są różne pory, etapy życia – to zjawisko naturalne i dobre. Nasza rodzina wchodziła w nowy okres – przybyło nam kolejne dziecko. To też było naturalne i dobre. Sprawy finansowe jakoś się ułożą. Zawsze się układają. Te myśli dodały mi otuchy i ze wzruszeniem przypomniałem sobie wczorajsze wydarzenia: ja i moja piękna żona Beth spędziliśmy wiele godzin, przytulając naszego nowego dzidziusia, pieszcząc go i gruchając do niego.
Alex nie chciał.
-Chodź, Alex – namawiałem go – jesteś jego starszym bratem. Chodź, potrzymaj Ryanka.
-Tato, nie chcę. Lepiej będę trzymał kamerę. Nie lubię trzymać dzidziusiów.
Przyjrzałem się memu najstarszemu dziecku i wymieniłem spojrzenia z Beth.
-Dobra, synu, masz, potrzymaj kamerę.
Któż przeniknie umysł małego chłopca? Z czasem Alex na pewno przywiąże się do Ryana. Po co go zmuszać? Wjechaliśmy na kościelny parking i wróciłem myślami do teraźniejszości. Beth odpoczywała teraz w domu razem z naszym maleństwem, dwuletnią Gracie i czteroletnim Aaronem, a ja z Aleksem mieliśmy za chwilę zawrzeć nowe znajomości. Do tej pory tylko kilka razy byliśmy w tym kościele.
Zanim wyszedłem z samochodu, uderzyła mnie nowa myśl: jak wiele mam powodów do wdzięczności, jak bardzo zostałem pobłogosławiony i ile zostało mi dane… Przybył nam nowy członek rodziny, stawaliśmy się częścią nowej społeczności wierzących, a niedawno przeprowadziliśmy się do nowego domu na wsi. Choć moja prywatna praktyka psychoterapeutyczna ostatnio nie działała na pełnych obrotach, to jednak miałem zajęcie – w przeciwieństwie do wielu naszych znajomych, którym wiodło się kiepsko.
Ale czy rzeczywiście odczuwałem wdzięczność? Tak, w jakiejś mierze… ogólnie rzecz biorąc… Jednak ciągle rosnąca góra rachunków, które trzeba opłacić, potrafi przesłonić wszystkie pozytywy, w tym piękno, jakie nas otacza i wypełnia nasze życie. Przypomina to cieknący uparcie, nienaprawialny kran, albo – jak w moim przypadku – przeszywający pisk wykrywacza dymu, ostrzegający o najmniejszym niezapłaconym rachunku, a także o racie kredytu mieszkaniowego, z którą zalegaliśmy już drugi miesiąc. Presja finansowa zasłaniała mi piękne, czyste światło słoneczne Bożych prawd niczym ciemna chmura. W każdym razie mieliśmy niedzielę, a w niedzielę nasza rodzina udawała się do kościoła.
Alex poszedł na swoje zajęcia, a ja zasiadłem na krześle. Uśmiechałem się uprzejmie do każdego, kto na mnie spojrzał, gdy przechodził obok w poszukiwaniu miejsca. Przed oczami duszy widziałem jednak, znowu, nasz koszyk na rachunki, który wydawał się wpatrywać we mnie intensywnie za każdym razem, kiedy przekraczałem drzwi domu. Śpiew się urwał i nagle znów znalazłem się w teraźniejszości. Pastor Gary Brown właśnie otworzył Biblię i zaczął mówić:
Zastanawiamy się ostatnio nad różnymi aspektami charakteru Boga. Bóg przedstawia samego siebie w Piśmie Świętym, używając wielu imion. Dziś przyjrzymy się temu, jak Bóg określa siebie w stosunku do naszych potrzeb: Jehovah-jireh. Bóg bierze na siebie obowiązek zapewnienia nam tego, czego potrzebujemy. Takie właśnie przesłanie zawiera się w Jego imieniu, które brzmi dosłownie: «Bóg, który zaopatrzy». Powiedzmy sobie wprost: Bóg nie powiedział, że da nam wszystko, czego pragniemy, ale że da nam to, czego potrzebujemy według Jego oceny. Jeśli Bóg powiedział, że nasze potrzeby to Jego zmartwienie i On bierze odpowiedzialność za ich zaspokojenie, to dlaczego spędzamy tyle czasu, martwiąc się o nie?.
Ktoś musiał wymalować na moim czole tarczę strzelniczą, w której teraz utkwiła wielka strzała. Właściwie kazanie mogłoby się w tym momencie zakończyć. Ciężar, który tak namacalnie odczuwałem jeszcze kilka chwil wcześniej, został zastąpiony przez lekkość ducha, jakiej brakowało mi przez cały ranek. Byłem w tym kościele dopiero piąty raz, więc raczej mało prawdopodobne, żeby pastor Brown specjalnie we mnie wymierzył to kazanie. Ukryłem twarz w dłoniach i musiałem się uśmiechnąć na myśl o tym, w jak idealnym momencie zostało wypowiedziane to upomnienie. Bóg jest Zaopatrzycielem. On wie, czego potrzebuję. Znów stanął mi przed oczyma nasz koszyk na rachunki. Pierwsze, co zrobię, gdy wrócę do domu, to przylepię na nim wielki napis następującej treści: Bóg zaspokoi nasze potrzeby.
Po nabożeństwie wdałem się w rozmowę z pastorem odpowiedzialnym za duszpasterstwo dzieci. Spacerowaliśmy na trawniku, w ostrym późnojesiennym powietrzu, i dyskutowaliśmy o wizji pastora na temat obsady stanowisk w miejscowej wspólnocie kościelnej. Alex próbował cierpliwie przetrwać tę dorosłą konwersację. Popatrzyliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się. Widziałem, że mojemu małemu chłopcu kończy się cierpliwość. Ta rozmowa wydawała mu się ciągnąć w nieskończoność. Schyliłem się i szepnąłem mu do ucha: „Alex, byłeś bardzo grzeczny. Może po drodze zajedziemy na jakiś plac zabaw, co?”.
Jego buzię ozdobił szeroki uśmiech, który oznaczał pełną aprobatę.
Kilka minut później szliśmy przez zupełnie już pusty parking do naszego samochodu. Zapiąłem Aleksowi pasy, ale zanim usiadłem za kierownicą, spojrzałem jeszcze na drzwi kościoła. Przybyłem tu pełen napięcia, a odjeżdżałem z nadzieją. Jakże mógłbym nie odczuwać teraz wdzięczności?
-Tato, pamiętaj, że jedziemy na plac zabaw! – zawołał Alex, gdy zająłem miejsce.
-Pewnie, że tak. Tylko musisz mi pomóc go znaleźć. Patrz uważnie przez okno.
Jechaliśmy ulicą, wypatrując wymarzonego placu zabaw niczym myśliwi grubego zwierza.
Po chwili zobaczyliśmy cmentarz. Często korzystałem z takiej okazji, aby uczyć Aleksa, że posiadamy duszę.
-Zobacz, Alex, cmentarz. Co się na nim znajduje?-
Tylko ciała, tato. Na cmentarzach nie ma ludzi, bo kiedy ludzie umierają, ich dusze opuszczają ciała i idą do nowego domu.
-Tak jest, synu. No więc gdzie ten plac zabaw?
Wkrótce Alex zawołał:
-Patrz: jest! Tam!
Ledwie zdążyłem zaparkować, a Alex wyskoczył z samochodu jak z procy i popędził na drabinki, poręcze i zjeżdżalnie. Zaledwie kilka miesięcy temu, bawiąc się w ogródku przy McDonaldzie, Alex wdrapał się na szczyt zjeżdżalni rurowej i wystraszył się. Spiesząc mu na ratunek, musiałem przeciskać swoje prawie dwumetrowe ciało przez rurę. To jednak należało już do przeszłości. Od tamtej pory Alex przeszedł transformację w dziecko szalone, które niczego się nie boi.
-Alex, ostrożnie – ostrzegałem. – Nie strasz mnie! Patrz, gdzie dajesz ręce i nogi!
Gdy Beth była z nami, miała sytuację pod kontrolą, ale teraz, pod jej nieobecność, Alex za bardzo się rozzuchwalił. Swoją drogą, miał na swoim koncie już dwie wizyty na pogotowiu. Ostatnim razem wykazał się zresztą doskonałym wyczuciem chwili. Jak tylko doktor skończył zakładać mu szwy, przekazałem go w ramiona ciotki i pędem udałem się na porodówkę do Beth. Zdążyłem w ostatniej chwili, żeby przywitać Aarona na świecie! Kiedy patrzyłem, jak Alex się huśta, zwisa i balansuje na krawędziach, oczyma wyobraźni już widziałem naszą kolejną wizytę na pogotowiu.
-Tato, zobacz, wcale się nie trzymam!
-Jesteś niesamowity, Alex. Ale teraz już uważaj, okej?!
Gdzie się podział mój mały, bojaźliwy chłopiec? – zastanawiałem się.
Po kwadransie dotarło do mnie, że Beth będzie się niepokoić, dlaczego tak długo nie wracamy.
-Chodź, synu, musimy wracać do domu. Inaczej mama będzie się martwić.
POMIĘDZY NIEBEM I ZIEMIĄ
Umieściłem Aleksa bezpiecznie na siedzeniu za moim plecami i sprawdziłem, czy pas trzyma mocno. Musieliśmy teraz odnaleźć drogę do domu przez to nieznane terytorium. Wiedziałem co prawda, jak wrócić stąd do kościoła, ale po przeprowadzce w nowe miejsce zawsze trzeba się trochę pobawić w znajdowanie skrótów i przecieranie nowych szlaków. Wyjechałem na ulicę i w niewielkiej odległości przed sobą zobaczyłem skrzyżowanie. Zacząłem wybierać numer Beth, żeby dać jej znać, gdzie jesteśmy.
-Zdaje mi się, Alex, że ta droga zaprowadzi nas do domu, co?
Po obu stronach wiejskiej drogi stało kilkanaście domów parterowych w stylu ranczo, z dużymi ogrodami z przodu.
Piii… piii…
Zatrzymałem się na skrzyżowaniu, wciąż z telefonem przy uchu, i – tak jak zawsze – rozejrzałem się na obie strony. Żadnego ruchu przynajmniej w odległości pół mili. Nie wiedziałem jednak, że to, co widzę przed sobą na tym nieznanym skrzyżowaniu, wcale nie jest prostą drogą rozpościerającą się na pół mili. Kilkanaście jardów dalej, tuż przed zakrętem w lewo, znajdowało się duże, zupełnie niewidoczne obniżenie terenu. Było całkowicie niedostrzegalne z mojej perspektywy. Droga wydawała się prosta i pusta… ale było to tylko śmiertelnie niebezpieczne złudzenie optyczne.
-Cześć, Beth, co tam w domu?… Wiesz, po nabożeństwie zagadałem się trochę, a potem zahaczyliśmy o plac zabaw, ale już wracamy do domu. Powinniśmy być za…
-Tato, jestem głodny. Kiedy będziemy w domu?
Odwróciłem się do Aleksa, wciąż z telefonem przy uchu. Wjechałem na skrzyżowanie i wtedy… Powietrze przeszył ogłuszający trzask metalu uderzającego o metal, a potem zapadła martwa cisza.
Gdy zacząłem odzyskiwać przytomność, mój zdezorientowany umysł próbował ustalić fakty. Z mgły wyłoniła się wątła myśl: Dlaczego leżę w rowie obok mojego auta? Próbowałem wytężyć umysł. Co się stało? Wraz z pierwszym przebłyskiem zrozumienia usiadłem oszołomiony. Co się stało? Dlaczego tu jestem? Alex… był przecież ze mną… Gdzie jest Alex? Gdzie mój synek?
Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny, w każdym razie w tym czasie z okolicznych domów nadbiegło już na miejsce wypadku kilkanaście osób. Ktoś nalegał: „Leż spokojnie, nie ruszaj się”. Nie mogłem. Moje serce wyło: Gdzie jest Alex? Podniosłem się i stanąłem na nogi. Dźwięki, które do mnie dochodziły, były przytłumione. Poruszałem się w zwolnionym tempie, jakbym szedł po dnie basenu. Powtarzałem: „Alex! Alex! Alex!”. Nie było odpowiedzi. Czułem głośne bicie swojego przerażonego serca. W uszach bębniła mi cisza, którą wkrótce przeszyło wycie syren.
Całkowicie obezwładnił mnie strach i wtedy poczułem, że ktoś łagodnie obejmuje mnie ramieniem. Odwróciłem się i napotkałem dobre oczy zupełnie obcego mi człowieka.
-Miał pan wypadek. Na tylnym siedzeniu samochodu ciągle znajduje się mały chłopiec.
Wokół tego, co zostało z mojego samochodu, roiło się od strażaków i policjantów. Zanim zastanowiłem się nad tym, co mogę zobaczyć na tylnym siedzeniu, podbiegłem i spojrzałem. Odurzył mnie ostry, niedobry zapach. Pośród tysięcy kawałków szkła, porozrywanej tapicerki i poskręcanego metalu siedział mój synek – najstarszy syn, oczko w głowie rodziców. Wciąż był przypięty pasem, ciągle w swoim niedzielnym ubranku. Nic mu nie jest, nic mu nie jest. Stracił przytomność i ma pewnie wstrząśnienie mózgu, ale wyjdzie z tego. Ale okrutna rzeczywistość była daleka od tego, co podpowiadała mi rozpaczliwa nadzieja. Im dłużej patrzyłem, tym szybciej nadzieja przeradzała się w panikę.
Z rany na czole Aleksa płynęła krew i coś było nie tak z pozycją, w jakiej znajdowała się jego głowa. Zwisała w dół na lewą stronę w nienaturalny sposób, znacznie niżej niż powinna. Nieobecne, przekrwione oczy patrzyły w dół.
Alex, mój syn… wygląda jak martwy… Zabiłem swoje dziecko!
Ogarnęła mnie fala niedowierzania, przerażenia i dławiącego żalu. Myślałem, że całkiem mnie pochłonie. Z drugiej strony auta sanitariusze uwijali się gorączkowo, żeby wyciągnąć Aleksa i przenieść go na nosze, cały czas próbując odblokować jego drogi oddechowe i dostarczyć powietrze do płuc.
Kilka chwil później najwyższy rangą sanitariusz, po rozmowie z policjantem, który pierwszy pojawił się na miejscu wypadku, powiedział: „Musimy zawiadomić koronera i odwołać helikopter ratunkowy”.
-Tak jest… ale helikopter już ląduje.
Pochwycił mnie paniczny strach, mój oddech stał się krótki i urywany, przez głowę przeleciała mi masa niekontrolowanych, chaotycznych myśli: To wszystko moja wina. Czy zabiłem swoje dziecko? Co się stało z ludźmi w drugim aucie? Skąd ono się wzięło? Czy pójdę do więzienia? Czy Alex rzeczywiście nie żyje?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248112-tylko-u-nas-fragment-niesamowitej-ksiazki-chlopiec-ktory-wrocil-z-nieba
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.