13 WOJEN I JEDNA. Dziewczynka z granatem. RECENZJA

Zdjęcie. Stary mężczyzna stoi podpierając się na prowizorycznie wystruganych kulach. Lewą z nich obejmuje jedną ręką mała dziewczynka o wyglądzie roześmianego aniołka. Co w tym szczególnego? Ano choćby to, że aniołek uśmiecha się tak promiennie na widok… granatu, który podaje jej przykucnięty żołnierz. Zachłannie wyciąga w jego stronę rękę, jakby była to jakaś nowa lalka, czy ulubione lody. Ale cóż, w Gruzji początku lat 90. granaty były popularniejsze od lodów.

Na drugiej fotce klimat już zupełnie inny. Trzy czarnoskóre postaci, wychudzone tak skrajnie, że – jak pisze Krzysztof Miller – „przypominają raczej ważki niż ludzkie ciała”. Każda z nich przygięta tak, jakby miała się zaraz złamać, przycupnęła na niewielkim kartonie z logo Unii Europejskiej, który kiedyś pewnie zawierał jedzenie, ale to było dawno. Teraz powoli, ale konsekwentnie wypełnia się organicznymi pozostałościami po jego strawieniu. Miller: „To jedni z tych, którzy już nie żyją, choć dopiero umierają z głodu. (…) Siedzą na kartonie z kręgiem złotych gwiazd na błękitnym tle i mają to w dupie. Dosłownie. Wypróżniają się do niego. Po prostu, po ludzku srają. Jakaż paradoksalna symbolika każe im wysrać się na wtedy jeszcze pełną gębą bogatą i sytą Europę”. Witamy w Kongo.

Miller mówi, że nie pamięta na ilu był wojnach. Pewnie na każdej lub prawie każdej, jaka toczyła się na świecie w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Na pewno był w Gruzji, Górnym Karabachu, Bośni, Chorwacji, Tadżykistanie, Afganistanie, RPA, Czeczenii, Kongo, Iraku, Kenii... a i to pewnie niespełna połowa krwawych jatek, które widział i o których opowiadał swoimi znakomitymi zdjęciami. Teraz wymyślił sobie opowiedzieć też słowami i trzeba przyznać, że był to pomysł był świetny, bo zdjęcia zyskują tu swoją historię, a bohaterowie ożywają – nawet jeśli w kadrze widzimy ich już martwych.

Dowiadujemy się, że ten cudaczny facet stojący w garniturze pośrodku sawanny z czaszką w dłoni, to nie żaden ciemnoskóry Hamlet, lecz świadek masowych egzekucji, a sawanna jest w tym miejscu cała zasłana niepogrzebanymi kośćmi. Że zdjęcie dziewczynki z granatem wykonano w Poti, a tuż obok, już poza kadrem, rozstawiona była bateria dział… Że wojny XXI wieku mają nieporównywalnie brutalniejszy odcień niż informują nas o tym wygładzone, telewizyjne newsy. I niż chcemy przyjąć do wiadomości.

Ale z książki dowiadujemy się też czegoś więcej, coś czego żaden obiektyw nigdy by nie uchwycił – o zgliszczach, jakie każda z tych wojen, egzekucji i rewolucji pozostawiła w samym Millerze.

Bujałem się w kuchni w fotelu na biegunach. Kotary były szczelnie zaciągnięte, żeby żaden snajper z Bukaresztu roku 1989 mnie nie dojrzał. Nie wychodziłem na ulicę, żeby ostrzał rosyjskiego moździerza mnie nie dopadł. Nie kupowałem jedzenia, żeby głodni Hutu z Konga mi go nie zaiwanili. Bujałem się tylko, a myśli i wspomnienia przelatywały przez moją głowę setkami na minutę. Jak samoloty w Afganistanie atakujące pozycje Talibów.

Alkohol nie wystarczył, żeby zapomnieć – Miller musiał leczyć się w wojskowej Klinice Stresu Bojowego, gdzie jego miejsce zajęły psychotropy i terapia grupowa. Podobno pomogło. Ale przecież Miller był tylko świadkiem wydarzeń. Co mogłoby pomóc ich uczestnikom? Tym ze zdjęć.

Wojciech Lada

Krzysztof Miller , „13 wojen i jedna” , wyd. Znak

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych