Nowe DEEP PURPLE. Mistrzowie nadal w wybornej formie RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Osiem lat jakie dzieli poprzednie wydawnictwo Deep Purple – „Rapture Of The Deep” od najnowszego „Now What?” to najdłuższa przerwa wydawnicza weteranów hard-rocka od czasów wspaniałego powrotu w klasycznym składzie w latach 80. z płytą „Perfect Strangers”. Nie ma się czemu dziwić. Gillanowi i spółce było nie w smak przerywać ciągnącą się bez końca trasę koncertową. Dopiero przy współudziale legendarnego producenta – Boba Ezrina, grupa wróciła w zeszłym roku do studia.

Efektem prac jest… bodaj najbardziej nietypowy album Deep Purple w ich długiej historii! Zespołowi zdarzało się w przeszłości tworzyć rzeczy dalekie od „typowego” Deep Purple. Jak w 1969 roku, ale wtedy zaczynająca dopiero swoją przygodę z graniem grupa nie miała jeszcze wykształtowanego stylu. Za mikrofonem nie stał Ian Gillan, lecz Rod Evans, z którym popełniono niedoceniony self-tilted, wypełniony wysmakowaną mieszanką rocka progresywnego i wczesnego, raczkującego dopiero metalu. Inne brzmienie otrzymano także po dołączeniu do składu Davida Coverdale’a i Glenna Hughesa w 1973 roku, lecz to też normalna kolej rzeczy po roszadzie podstawowego line-upu. Co prawda dziś nie ma w składzie Richiego Blackmore’a i Johna Lorda, lecz Deep Purple ze Stevem Morsem i Donem Airleyem brzmiał dotychczas, jak… Deep Purple. Kolejne albumy zachowywały określoną formułę grania i aż prosiło się, by wpuścić do muzyki świeże brzmienie, bez jednoczesnej utraty tożsamości. Tylko jak znaleźć wyjście z tego impasu? Rozwiązanie przyniosło właśnie „Now What?”.

Wiele najnowsze nagrań, jak okraszone przeplatającym się call and response gitary i klawiszy „Apres Vous”, wielowątkowe „Uncommon Man”, czy zbudowane na charakterystycznym progrockowym pasażu hammonda „Above And Beyond” odwołuje się do rocka progresywnego w stylu ELP. To naturalna konsekwencja niezliczonych koncertowych jamów, które udzieliły się „Now What?” najmocniej. Dzięki temu płyta jest wyluzowana, słucha się jej wybornie, a jej brzmienie to zaiste mistrzostwo przestrzenności i mięsistości. „Blood Form The Stone” z erupcją w refrenie jest zarazem kojące i tajemnicze. W „A Simple Song” zamknięto sporo emocji, zaś w „Hell To Pay” całą klasyczną esencję stylu Purpli. W niemal każdym numerze, czy to będzie potężne, perfectstrangersowe „Out Of Hand” czy ciężkie „Weirdistan”, króluje na „Now What?” Don Airley ze swoimi klawiszami przy sporym współudziale gitar Steve’a Morse’a. Porządny riff od tego ostatniego dostajemy w utrzymanym w mrocznym, filmowym klimacie horroru „Vincent Price”. Rewelacyjna płyta, nic dodać, nic ująć.

Andrzej Ciochoń

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych