„Pierwsze- nie szkodzić.” Tak powinien brzmieć podtytuł „Zbrodni i medycyny” Grzegorza Górnego. Nie chcę używać na jej określenie banalnych i nadużywanych słów. Tym razem jednak to zrobić muszę. Nowa pozycja Górnego jest wstrząsająca w każdym wymiarze tego słowa. Dlaczego? Bo opowiada o degeneracji zawodu lekarza, który zamiast pomagać, w XXI wieku zabija swoich „klientów”.
„Nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją”- mówi przysięga Hipokratesa, od której autor rozpoczyna zresztą swoją nową książkę. Warto przypomnieć, że przysięga ta funkcjonuje dziś w „cywilizowanym” świecie w bardzo okrojonej formie. Tytuł książki Górnego sugeruje, że możemy mieć do czynienia z opowieścią o nazistowskich zbrodniarzach w obozach koncentracyjnych, albo skandynawskich czy amerykańskich eugenikach, którzy pół wieku temu poprawiali świat eliminując z niego słabsze jednostki. Niestety „Zbrodnia i medycyna” nie jest jedynie przypomnieniem mrocznych czasów morderców w kitlach. Górny zajmuje się światem medycyny XXI wieku. I jest to świat bardziej dołujący, przytłaczający i przerażający niż wczesne horrory Wesa Cravena.
Autor w lapidarny sposób stara się pokazać jak bardzo współcześni barbarzyńcy zdemolowali system wartości świata zbudowanego na chrześcijańskich wartościach. Nietzcheańska filozofia nadczłowieka w połączeniu z totalnym odwróceniem się od Boga i dyktaturą moralnego relatywizmu, poskutkowała zaprzeczeniem człowieczeństwu istoty ludzkiej. To natomiast doprowadziło do masowych mordów nie tylko nienarodzonych dzieci, ale również powrotu eugeniki będącej pod przykuciem in vitro, oraz niewyobrażalnego jeszcze kilka lat temu rozprzestrzenienie się eutanazji osób chorych i starszych.
Jeżeli jesteśmy tylko zwierzętami, a nasz status nie różni się od statusu małp czy kotów, to wówczas możemy być hodowani, poddawani eksperymentom i zarzynani. Nie ma wtedy żadnego powodu by traktować ludzi lepiej niż krowy czy świnie. Nie ma racji by protestować przeciw aborcji, eugenice lub eutanazji
-pisze Górny. Publicysta i reżyser wielokrotnie nagradzanego filmu o eutanazji „Śmierć na życzenie” przytacza cały szereg porażających świadectw z krajów, gdzie eutanazja jest legalna. Nawet osoby interesujące się problemem zabijania „na życzenie” nie są świadome do jakich zwyrodnień doszło w miejscach, które zalegalizowały tę makabryczną praktykę. Autor precyzyjnie, bez nadęcia i zacietrzewienie typowego dla niektórych katolickich publicystów, opisuje problem arbitralnego decydowania jakie osoby mogą dziś zostać uśmiercone, a jakim daje się szanse na przeżycie. Wstrząsające są szczególnie fragmenty, w których Górny porusza kwestię tzw. „żyjących zwłok” czyli osób uznanych za martwe jedynie z uwagi na stan ich mózgu. Wielu z takich ludzi wyszło ze stanu wegetywnego. Później powiadały one, że słyszały rozmowy lekarzy i pielęgniarek, którzy uznali je za warzywa. Autor przytacza również przykłady rodem z filmu „Porozmawiaj z nią” Pedro Almodovara o kobietach, które po diagnozie śmierci mózgowej urodziły w śpiączce całkowicie zdrowe dzieci.
Górny zaczyna jednak swoją książkę od prawdziwej eksplozji. Pierwsze strony dotyczące aborcji robią największe wrażenie na czytelniku bombardowanym na co dzień proaborcyjną propagandą o „prawie do własnego brzucha”. Autor uświadamia na czym polegają tzw. późne aborcje, które bronione są przez prezydenta Obamę w USA. Dla porządku przypomnijmy, że takie aborcję są niemal zawsze następstwem legalizacji zabijania „płodów” we wcześniejszym etapie ich rozwoju. Opisywałem już wielokrotnie na różnych łamach historię Gianny Jessen, antyaborcyjnej działaczki, która urodziła się w trakcie aborcji. Jej historia jest klasycznym już przykładem na tezę o zbrodniczości „zabiegu”. Warto jednak przy tej historii zatrzymać się jeszcze raz. Fragment książki Górnego o małej Giannie daje więcej niż elaboraty na temat „przerywania ciąży”, pojawiające się w publikacjach pro-life.
5 kwietnia 1977 roku lekarz 8- centymetrową igłą przekuwa powłokę brzuszną i ścianę macicy, by wstrzyknąć do środka 200 mililitrów hipertonicznego roztworu soli, zwanego w żargonie medycznym solanką. Dziecko, przyzwyczajone do połykania płynu owodniowego, zawierającego albuminy, wapń oraz sole mineralne, nagle styka się z gorzkim płynem, który wyżera mu gardło i pali delikatną skórę. Potworny ból powoduje, że dziecko w konwulsjach miota się z jeden strony macicy w drugą (…) Agonia dziecka trwa w takich przypadkach godzinami, ale jego energia będzie stopniowo słabnąć. Lekarz oblicza, że martwa dziewczynka zostanie wydalona z łona matki około 9 rano następnego dnia, akurat wtedy, gdy zacznie on dyżur. Będzie cała czerwona od oparzeń. Personel medyczny nazywa takie dzieci „kandyzowanymi jabłuszkami”.
-pisze Górny. „Zbrodnia i medycyna” jest tytułem, który odpowiednio opisuje świat, jaki nas otacza. Warto to sobie uświadomić.
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248066-nasza-recenjza-barbarzyncy-w-kitlach-zbrodnia-i-medycyna