Marginesy, sensacja i głębsze znaczenie. NASZA RECENZJA SLADÓW KRWI

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W pierwszej powieści poety, Jana Polkowskiego, zwraca uwagę jej cytacyjność: klisze i kalki z rozmaitych odmian polszczyzny drugiej połowy XX wieku, łącznie z imitacją fonetyki stosowanej przez pezetpeerowskich kacyków. Kolaż tekstowy stanowią fragmenty z arcydzieł literackich i ze sloganów propagandowych lub reklamowych, przysięgo małżeńskiej i piosenek. Jesteśmy więc spleceni z tekstów, które opowiadają o naszym losie? Niekoniecznie. W mistrzowskiej scenie uratowania przez matkę synów podczas rzezi narrator ukazuje obojętne na ludzką tragedię piękno wołyńskiego pejzażu. Natura jest mocniejsza od wynaturzonej kultury. Intertekstami Śladów krwi są m.in. proza Józefa Mackiewicza (np. Sprawa pułkownika Miasojedowa), Witolda Gombrowicza (Ślub, Trans-Atlantyk), poezja wielkich romantyków i Adama Asnyka. Efektem zastosowania mikro- i kryptocytatów, aluzji, pastiszu jest różnorodność stylistyczna.

Poetycka skłonność do porównań i przenośni, epicka opowieść mają prowadzić do rozpoznania tajemnicy własnego losu i katharsis, oczyszczającego wstrząsu po perypetiach jak w klasycznej tragedii. Kompozycja nawiązuje do montażu filmowego. Inwersje czasowe pozwalają czytelnikowi zbliżyć się do życia wewnętrznego Henryka Harsynowicza głównej postaci, która poszukuje tożsamości przez rekonstruowanie prawdy o swoim pochodzeniu. Czytelnik stale tych samych książek, ekscentryk, gdyby go traktować jako rzeczywistego mężczyznę, a idealny bohater literacki, jeśli się zauważy, że żyje on przecież wewnątrz fikcyjnego świata ze słów.

Pewien sprzeciw wewnętrzny budzi wybór środowiska, w którym główny bohater się wychowywał. Było już wiele książek, przede wszystkim sensacyjnych (jak Przemienienie Szczepana Twardocha, Wieża komunistów Witolda Gadowskiego) lub sensacyjno-satyrycznych (jak niezliczone książki Marcina Wolskiego, np. Nieprawe łoże, Noblista, Ciemna strona lustra), fragmenty jednej z najwybitniejszych powieści polskich po 1989 roku – Czasu niedokonanego Bronisława Wildsteina, w których ważnymi bohaterami są ludzie komunistycznych służb specjalnych w Polsce. Ubocznym, zapewne niezamierzonym skutkiem literackiej popularności jest szerzenie się przeświadczenia o atrakcyjności środowisk, w których prowokacja, kłamstwo i donos należą do zawodowych obowiązków. Mowa polska jest mową szpicli, katów, poniżonych i poniżających. Mimo trafności krytycznej diagnozy społecznej (jak w Ślubie Gombrowicza, Życiu po klęsce Wyki, Rachunku naszych słabości Kijowskiego, Eseju o duszy polskiej Legutki, Polactwie Ziemkiewicza) Polkowski – zupełnie przeciwnie niż w swoim najnowszym, doskonałym tomie poetyckim Głosy – marginalizuje ten model postawy, który wydaje się najbardziej reprezentatywny dla okresu od 1945 roku do 1989, jeśli nawet nie do dziś. Obok szamoczących się z chciwością, karierą, fałszywą – bo w sfałszowanej, nieuprawnionej hierarchii społecznej – ambicją kreatur mieliśmy i mamy inne wzorce. Życie uczciwe, tzn. bez nagród od takiego czy innego zaborcy, stanowisk, przywilejów, życie w świadomie wybranej biedzie i na uboczu jest przedmiotem uzasadnionej dumy. Imponowało w „Polsce Ludowej” czyste sumienie jako dobro, o które trzeba z trudem i zabiegać, podejmować ryzyko, aby owo sumienie zachować. Było to dobro arystokratyczne, choć zdawało się osiągalne dla mas. Paradoksalnie, zgodnie z marzeniami niektórych socjalistów (np. Jan Strzelecki, Stanisław Ossowski) arystokratyzowało masy. Aby ktoś mógł robić karierę, więcej innych musiało wegetować. Więcej Polaków miało więc szansę zachować czyste sumienie, niż zaprzedać się złu. Być może – mimo wszelkich pozorów wolnej konkurencji – podobnie działo się nawet w latach dziewięćdziesiątych lub później. Środowiskiem, w którym mógłby funkcjonować nasz typowy inteligent drugiej połowy XX wieku mogłaby być szkoła (myślę o bezpartyjnych nauczycielkach biedniej ubranych niż partyjne, nie wkupujących się w łaski pani dyrektor, chodzących do kościoła, uczących prawdy wbrew kłamstwom podręczników). Kiedy wyż demograficzny był objęty obowiązkiem szkolnym, a na godzinach obowiązkowej edukacji nie oszczędzano, wśród licznych nauczycieli nie brakowało ludzi skromnych i prawych. W Śladach krwi wprawdzie nie zabrakło typowego obywatela w PRL, czyli biernego przeciwnika ideologizacji wszystkich sfer życia, żołnierza nienazwanego, rozproszonego i jak gdyby dysypatywnego podziemia (czy raczej podglebia?), który zachowuje czyste sumienie, przechowuje elementarną prawdę, budząc sumienia innych. Jest nim teść Henryka Harsynowicza, ale to postać drugoplanowa. Jak pamiętam PRL, było wtedy inaczej. Od większości milkliwych, uczciwych ludzi członkowie sprzedajnej elity z reguły mogli się spodziewać pomocy we wskazaniu orientacji, gdzie są prawda i dobro. Zmarginalizowany bezpartyjny potrafił uczyć odszukiwania właściwej drogi życiowej elitę, która właściwie była marginesem. Marginesem moralnym, bo jedyną legitymizacją ówczesnej władzy była przemoc. Co więcej, dziesięciolecia „Polski Ludowej” to czas duchownych mężów stanu: kardynała Stefana Wyszyńskiego, bp Ignacego Tokarczuka, Jana Pawła II, i ks. Jerzego Popiełuszki. Nie śmiem ich szeregować, wymieniam tylko, biorąc pod uwagę daty urodzenia. Nie da się zrozumieć genealogii duchowej powojennego społeczeństwa polskiego, czyli od 1945 roku do dziś, bez postaci pierwszego planu – mocarzy ducha. Tych najliczniejszych – anonimowych i tych najsławniejszych, niezłomnych.

Co wynika ze splotu poetyckiego słuchu językowego, erudycji i wątków zbieżnych z fabułami literatury sensacyjnej, popularnej, rozrywkowej? Nie sądzę, aby miało tu znaczenie podwójne kodowanie – postmodernistyczny zabieg artystyczny, który łączył dwa sposoby czytania: wyrafinowany z pospolitym. Raczej poszczególne motywy godne thrillera politycznego (rozpruty sejf, niesprawiedliwy sąd) lub groteskowej powiastki filozoficznej (przygody w likwidowanym archiwum) zrastają się w nową jakość estetyczną. Ironia pozwala nabrać dystansu do fundamentalnego pytania o genezę naszej współczesnej marności. To tylko literackie konwencje, zabawa imionami znaczącymi (klasycznym środkiem satyry lub komedii, w której np. rejent nazywał się Milczek), gra o odnawianie gatunków prozy narracyjnej. Tyle – dyszkant ironisty. Równolegle do niego brzmi z cicha, niski głos śmiertelnej powagi, płynąc wolno jak krew. Odwieczne tematy: miłość i śmierć, pohańbienie i świętość, cierpienie za winy rodziców, alienacja powracają w sytuacjach granicznych, które przeżywają bohaterowie. Nie ma ostatecznej odpowiedzi na wątpliwości, czy literatura sprowadza się do interesującego powtarzania banałów (tylko niekompetentny czytelnik wierzyłby w jej ważność), czy przeciwnie – stanowi ona niezastąpioną formę uwznioślenia doświadczeń egzystencjalnych (byłaby może świeckim odpowiednikiem zbawienia).

Ślady krwi można przeczytać bez irytacji nawet wtedy, kiedy ma się już od dawna dosyć szlachetnych renegatów, ladacznic z zasadami, włamywaczy, którzy nie kradną, adwokatów współpracujących z mafią i im podobnych stereotypów przełamywania stereotypów. Pod kolejnymi warstwami powieści: faktograficzno-historyczną, sensacyjną, psychologiczną, językową kryją się następne: metafizyczna, historiozoficzna, polityczna... Warstwy zamieniają się w perspektywy. Kalki i klisze stylistyczne zyskują trzeci wymiar – głębię. Prawda powieściowa nie jest prawdą życiową, dzięki czemu umożliwia bezstronną refleksję nad wymykającymi się literaturze sprawami życia i śmierci. Tymczasem, po staremu, chyłkiem pewnie wymyka się śmierci literatura.

Jan Polkowski – „Ślady krwi. Przypadki Henryka Harsynowicza”, Wydawnictwo m, Kraków 2013.

Maria Tarczyńska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych