Robert Redford udzielił bardzo ciekawego wywiady „Rzeczpospolitej”. Legendarny aktor, reżyser i ojciec chrzestny festiwalu Sundance mówi o upadającym kinie w Hollywood, swojej niechęci do Los Angeles i przyjaźni z Paulem Newmanem.
Robert Redford jest jednym z czołowych przedstawicieli nowej fali w amerykańskim kinie, która miała miejsce w latach 70-tych. Do dziś wielu krytyków filmowych uważa ten okres kina za najlepszy w historii amerykańskiego filmu. Trudno się z nimi nie zgodzić. Większość arcydzieł filmowych XX wieku powstała w latach 70-tych ubiegłego wieku. Robert Redford odnosi się w rozmowie z Barbarą Hollender do tego niezwykłego okresu.
Kino mainstreamowe było wtedy inne niż dzisiaj, znacznie bardziej różnorodne. Powstały filmy kosztowne i te skromniejsze, ale wciąż jeszcze kręcone profesjonalnie. Grałem w dużych produkcjach, jak „Żądło", „Tacy byliśmy" czy „Wielki Gatsby", ale potem uciekałem do takich obrazów jak „Kandydat", „Jeremiah Johnson", którego sam wyprodukowałem, czy „Zwyczajni ludzie", których wyreżyserowałem. I wszystkie te filmy mogły liczyć na swoją publiczność. Ludzie nie byli zalewani informacjami, nie mieli też do wyboru tylu opcji spędzania czasu. Nie istniał Internet, nikt nie mógł sprowadzić dowolnego tytułu jednym kliknięciem. Teraz wszystko się zmieniło. Hollywood jest innym miejscem. Mało kto tam mówi o sztuce, trwa walka o wpływy z kas. To fabryka nastawiona na dostarczanie produktów dla młodych ludzi. Najlepiej łatwych i przyjemnych. Z wielkich studiów wychodzą głównie superprodukcje, ekranizacje komiksów, filmy akcji z efektami specjalnymi. Nowe technologie też zmieniły oblicze kina. Mnie to wszystko niespecjalnie interesuje. Jeśli mam być szczery, to nie wiem, czy gdybym teraz był młodym człowiekiem, chciałbym wejść w ten biznes. A już bycie dzisiaj gwiazdą to koszmar.
przekonuje Redford, który dodaje, że po „Butch Cassidy i Sundance Kid" nie był przygotowany na sławę jaka na niego spadła.
Moje życie w jednej chwili stanęło na głowie. Trochę popłynąłem, zachłysnąłem się popularnością. Wokół mnie rozpętywało się jakieś szaleństwo. Co gorsza, zacząłem się do tego przyzwyczajać i na co dzień grać przystojniaka z ekranu. Ale później ochłonąłem. Kiedy się zorientowałem, że dochodzę do punktu drugiego, wyjechałem z Los Angeles. Pomyślałem: „Chwilę, oni nie wiedzą, kim jestem, biorą mnie za faceta z ekranu. To niebezpieczne. Bądź ostrożny, bo już zaczęli cię traktować jak przedmiot. Zaraz będziesz zachowywał się tak, by ich zadowolić". A ja chciałem mieć swoją prywatność, swoją rodzinę, wychowywać dzieci z dala od zgiełku i samemu robić to, na co mam ochotę. Nie zamierzałem wszystkiego sprzedawać, rzucać na pożarcie fotografom i mediom.
Redford dodaje, że nie zostałby dziś aktorem właśnie ze względu na wszechobecnych paparazzi i inwigilację sławnych ludzi. Filmowiec tłumaczy też dlaczego nie mieszka w Hollywood.
I nawet potem, gdy już grałem w filmach, nie pławiłem się w świadomości, że „Hollywood jest mój". Nigdy nie traktowałem go poważnie. Czerpałem z pracy radość, ale miałem zasadę: podpisywałem kontrakt, robiłem swoją robotę i opuszczałem Los Angeles. Bo człowiek, który zostaje tam dłużej, gubi siebie samego. To świat pełen pozorów i hipokryzji. Żeby się w nim zagłębić, trzeba dobrze wiedzieć, kim się jest.
Zdaniem Redforda dzisiejsza popkultura karmi się bylejakością i promuje beztalencia, które kochają błysk fleszy i sprzedają nawet własną prywatność za pieniądze. Aktor, który w pewnym momencie zaczął firmować własnym nazwiskiem kino niezależne i wypromował najsłynniejszy festiwal filmów niezależnych w Sundance odnosi się też do kondycji współczesnego kina i rosnącej siły telewizji.
Twórczość niezależna ma się lepiej, a telewizja dużo lepiej niż kiedyś. Z tradycyjnym, profesjonalnym kinem jest najgorzej. Zwłaszcza w ostatnich latach, bo biznes filmowy mocno ucierpiał w czasie kryzysu. Ale przyszłość widzę w jaśniejszych barwach. Wierzę, że sztuka zawsze będzie potrzebna. Powinna być, bo ona dokumentuje świat, zatrzymuje na taśmie czas, może też stać się motorem zmian. Sprawia, że ludzie zaczynają myśleć, dziwić się, analizować, pytać. A o to przecież chodzi.
mówi Redford. Zdobywca Oscara za reżyserię „Zwykłych ludzi” odnosi się też do polskich filmowców, którzy przyjeżdżają do Sundance ze swoimi filmami, oraz kanale telewizyjnym Sundance Channel, który prezentuje festiwalowe filmy.
Proszę pomyśleć o Sundance Channel. Pokazujemy w pani kraju filmy amerykańskie, żeby Polacy mogli zobaczyć, jak żyjemy, z jakimi problemami na co dzień się borykamy, co myślimy. A z drugiej strony zapraszamy i nadal będziemy zapraszać polskie filmy i polskich twórców do Utah. Tak tworzy się wymiana multikulturalna. Wymiana myśli. Uważam, że to naprawdę jest bardzo ważne.
W bardzo ciekawym wywiadzie Barbary Hollender, Redford opowiada też o swojej przyjaźni z Paulem Newmanem, z którym stworzył niezapomniane duety w „Żądle” oraz „Butch Cassidy i Sundance Kid".
Był ode mnie starszy o 11 lat, ale staliśmy się sobie bliscy. Spotkaliśmy się w 1968 roku, bo mieliśmy razem zagrać w „Butch Cassidy i Sundance Kid". Paul był już gwiazdą, ja – mało znanym aktorem. A gdy studio nie zgodziło się na obsadzenie mnie w roli głównej, Paul wstawił się za mną. Niewielu ludzi zdobyłoby się na taki gest w stosunku do osoby, której niemal nie zna. Tak narodziła się nasza przyjaźń. Pod wieloma względami do siebie pasowaliśmy. Obaj wywodziliśmy się z teatru i telewizji. Obaj mieliśmy amerykański, emocjonalny styl gry. A także poczucie, że łaska aktorska na pstrym koniu jeździ i nie wolno dać się porwać złudzeniom, że tak będzie zawsze. Nie traktowaliśmy się z namaszczeniem – kiedy któryś zaczynał gwiazdorzyć, sprowadzaliśmy się na ziemię. Robiliśmy sobie dowcipy, zarażaliśmy się pasjami. Paul na przykład przejechał się moim podrasowanym porsche i to był początek jego szaleństwa na punkcie wyścigów. Nie widywaliśmy go na co dzień, ale nie potrzebowaliśmy zbyt wielu słów, żeby się zrozumieć. Kiedy zobaczyliśmy się po wyjściu Paula ze szpitala, obaj wiedzieliśmy, że jest niedobrze. Paul wypisał się z kliniki, bo chciał umrzeć w domu. Gadaliśmy o wszystkim – rodzinach, zbliżającej się elekcji prezydenckiej. Żaden z nas nie powiedział słowa o chorobie. Choć obaj czuliśmy, że to nasze ostatnie spotkanie i tak naprawdę żegnaliśmy się.
Ł.A/rp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248050-redford-chce-zeby-polacy-zobaczyli-jak-zyjemy-ciekawy-wywiad-z-legenda-kina
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.