Ironiczny, sarkastyczny, wybuchowy i balansujący na granicy autoparodii- taki jest nowy Iron Man. Trzecia odsłona przygód Tonego Starka już zarobiła na świecie niemal milard dolarów. I choć nie jest to film lepszy od poprzednich części, to żaden miłośnik marvelowskich superherosów nie będzie zawiedziony. Szczególnie, że od czasu nolanowskiego Batmana nie mieliśmy tak świetnie nakreślonego psychologicznie herosa.
Wychowany filmowo na niezależnym kinie Jon Favreau wraz z Robertem Downeyem Jr. stworzyli kilka lat temu najciekawszy obraz superbohatera ze stajni Marvela. Po przeciętnym „Hulku”, kulejącym „Thorze” i nudnie poprawnym „Kapitanie Ameryce”, twórcy „Iron Mana” przebudowali sposób opowiadania o superbohaterach. Odchodząc znacznie od komiksowego pierwowzoru stworzyli pełnokrwistą postać nieprzyzwoicie bogatego playboya-geniusza, który pracuje jako konstruktor broni dla rządu Stanów Zjednoczonych. Cyniczny, narcystyczny i zadufany niczym minister spraw zagranicznych polskiego rządu miliarder jest zmuszony stanąć do walki z ciemnymi siłami, które chcą zniszczyć świat oraz…jego dobrobyt. Ratując świat przy okazji napełnia swoje ego i upaja się własną wielkością.
Nie mogący się odnaleźć do końca w Hollywood po fenomenlanym początku kariery ( nominacja do Oscara za rolę Chaplina) , największy po Charliem Sheenie rozrabiaka showbizesu, Robert Downey Jr. dzięki znakomitej interpretacji Tonego Starka stał się jednym z najlepiej opłacanych aktorów na świecie. Za rolę Iron Mana w trzeciej części filmu dostał, uwaga, 50 milionów dolarów. Trudno się dziwić hojności producentów. „Avengersi” mimo udziału wszystkich superbohaterów Marvela opierały się właśnie na roli Downeya Jr, który znikając z ekranu obniżał temperaturę filmu. „Avengers” powinien być zresztą traktowany jako jedna z części filmów o „Iron Manie”, w której przy okazji pojawiają się inni superbohaterowie. Tak właśnie silna jest osobowość filmowego Starka.
W najnowszej części sagi Tony Stark niczym Bruce Wayne z ostatniej części „Batmana” zaszył się w swojej posiadłości w Malibu. Bawi się drogimi zabaweczkami, i próbuje ułożyć sobie życie z ukochaną Pepper ( Gwyneth Parltow). Niestety Stark nie może się otrząsnąć z wydarzeń w Nowym Jorku ( końcówka filmu „Avengers), gdy ratował planetę wchodząc do portalu otwartego przez przybyszów z innego świata. Pojawianie się „bęcwała z młotem, który spadł z nieba” (jak mówi najnowszy wróg Starka), faktycznie przewartościowało cały świat oraz życie wybawcy ludzkości, który zamiast służyć Ameryce, cierpi na depresję i ataki paniki. Zamiast Starka Amerykę ratować ma więc jego przyjaciel, płk. James Rhodes (Don Cheadle) paradujący w kostiumie „Iron Patrioty”, oraz zdalnie sterowane przez Starka Iron Many. Wszystko się jednak zmienia, gdy pojawia się terrorysta Mandaryn ( świetny i totalnie oryginalny Ben Kingley), który z wraz szalonym naukowcem Aldirchem Killianem (Guy Pearce) rzucają rękawicę Ameryce i bezpośrednio Tonemu.
Jak można się było spodziewać film ma zawrotne tempo, doskonałe efekty specjalne, które w 3D dają jeszcze większego kopa niż podczas seansu „Avengers” i bardzo umiejętnie poprowadzoną akcję. Nie to jest jednak główną siłą „Iron Man 3”. Fani serii dobrze wiedzą co za chwilę zamierzam napisać, więc pewnie mogą sobie darować dalszą część recenzji. Jednak widzowie słabo poruszający się w marvelowskich produkcjach, powinni wiedzieć dlaczego seria o „Iron Manie” odniosła większy sukces niż wszystkie filmy o reszcie superbohaterów z S.H.I.E.L.D. „Iron Man” zarówno, gdy reżyserował go Jon Favreau, jak i pod ręką Shanea Blacka jest filmem balansującym na granicy autoparodii. Szczególnie w trzeciej części, którą pisał autor „Zabójczej Broni”, dostajemy porcję przezabawnych gagów, budujących doskonały dystans do historii superbohatera w żelaznym pancerzu. „Iron Man 3” czerpie garściami z autoironicznej „Zabójczej Broni”, i momentami przesuwa się w stronę parodii nabzdyczonych filmów o herosach. Nie jest to nawet ironia znana z „Niezniszczalnych” Sylvestra Stallone, który również zbudował sukces swojego filmu na igraniu ze stereotypami kina lat 80-tych. „Iron Man” byłby bowiem niczym bez urwisowsko niegrzecznego Roberta Dwoneya Jr. i jego ostrych jak brzytwy Freddiego Kruegera ripost. W trzeciej części warto też zwrócić uwagę na Mandaryna, który naprawdę Was drodzy widzowie zaskoczy i rozłoży na łopatki. Takiego czarnego charakteru jeszcze w kinie nie widzieliście. Black na szczęście nie skupił się wyłącznie na wybuchowej akcji, ironii i graniu schematami. Reżyserowi w porządny sposób udało się nakreślić psychologiczny portret Tonego Starka, który nawet na sekundę nie trąci papierowością. Naprawdę miło się ogląda tak skrojonych superbohaterów.
Robert Downey jr na pewno pojawi się w jeszcze jednym filmie o Iron Manie. W przyszłym roku na ekrany wejdzie druga część „Avengers". Aktor wciąż nie zdecydował się czy natomiast zagra w czwartej odsłonie stalowego bohatera. Czy powinien to zrobić? Wydaje się, że „Iron Man 3” wyczerpuje większość potencjału jaki mają w sobie scenarzyści i aktorzy. Już w ostatniej części widać momentami brak pomysłu na rozwinięcie drugoplanowych postaci. Trudno podejrzewać, że długo można grać wyłącznie na charyzmie Downeya jr. i aktorów wcielających się we wrogów Iron Mana. Chyba, że twórcy pójdą drogą producentów „Piratów z Karaibów”- serii, która również opierała się na kreacji Johnnego Deppa, i czwartą odsłoną zewrą z trylogią. Czy jednak nie lepiej jest czuć niedosyt Tonego Starka? Osobowość „Iron Mana” powoduje, że jego przedawkowanie mogłoby być zabójcze dla odbioru jednej z najoryginalniejszych trylogii o superherosach. A tego żaden fant marvelowskich historii by nie przeżył.
Łukasz Adamski
„Iron Man”, USA 2013, reż: Shane Black, wyst: Robert Downej Jr, Gwyneth Partlow, Don Cheadle, Guy Pearce, Ben Kingsley
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/248042-nasza-recenzja-bystrzak-z-avengersow-znow-daje-lupnia-iron-man-3-nie-zawodzi