RECENZJA Koszmar zdefiniowany czy nowa płyta WILL I.AM

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Amerykańskie fascynacje niewybredną taneczną elektroniką przyniosły wiele złego. Ale tak cynicznie i w tak złym guście na trendach zarabiał dotąd mało kto. To ostateczny upadek will.i.ama.

William Adams był kiedyś facetem, który miał w sobie dość pozytywnej energii, by pomóc hip-hopowi wyzwolić się z karykaturalnej przemocy w tekstach i taniego plastiku w podkładach. Te właśnie dolegliwości toczyły gatunek, gdy w 1998 r. ukazywała się debiutancka płyta jego grupy Black Eyed Peas. „Behind the Front” sukcesu nie odniosło, ale pozwoliło zespołowi zyskać nieco środowiskowego szacunku. O dwa lata późniejsze „Bridging the Gap” przygotowano już z większym rozmachem. Do dziś warto go słuchać. W esencjonalne bity wkomponowano żywe brzmienie gitary, basu oraz sekcji dętej. Sam will.i.am zagrał na organach hammonda, moogu, rhodesie i klawinecie. Zwrotki imponowały sporą świadomością, ale też lekkością i poczuciem humoru.

W 2001 r. światło dzienne ujrzał solowy krążek lidera Black Eyed Peas, zatytułowany „Lost Change”. Odświeżająca fuzja jazzu, elektroniki, trip-hopu, hip-hopu i reggae wydana została przez renomowane brytyjskie BBE. Tym samym Adams znalazł się w gronie absolutnej producenckiej elity, w towarzystwie m.in. Pete’a Rocka, Jazzy’ego Jeffa, Madliba czy DJ’a Spinny. Wyglądało na to, że artystycznie osiągnął wszystko, i pozostało pomyśleć, jak to teraz spieniężyć. Eklektyzm trzeciej płyty Black Eyed Peas był już mocno podejrzany i nie zawsze w dobrym guście, niemniej kolorowa, funk-rockowa formuła na wiele pozwalała. Dopiero dwa kolejne krążki grupy poprowadziły do hołdu złożonego tym mniej wybrednym bywalcom europejskich dyskotek.

Co zaś z solową karierą Adamsa? Wymowny okazał się album „Songs About Girls”. Za jego sprawą twórca pokazał, jak bardzo chce dołączyć do Kanye’ego Westa, Timbalanda i Pharella Williamsa. Mało subtelne przejmowanie ich rozwiązań udowodniło gotowość zrezygnowania ze wszystkiego, co kiedyś było dla will.i.ama wyznacznikiem. Właśnie wydane „#willpower” jest już jak potwarz. Dominuje big room house ze skrajnie uproszczoną rytmiką, bombastycznymi uderzeniami odbijających się echem klawiszy, modulowanymi zaśpiewami, stuprocentowo trywialnymi melodyjkami i żenująco przewidywalnymi kulminacjami. Spod napędzanych nieświeżym electro numerów potrafi wyłonić się kiczowata partia pianina, tanie, wsamplowane smyczki, a nawet fałszujący śpiew dziecięcy. Nie można zarzucić will.i.amowi chyba tylko jednego – monotonii. Ma tendencję do wykonywania w czasie utworu kilku wolt, z których każda następna wydaje się jeszcze gorsza od poprzedniczki. Dowód? Choćby „Geekin’”, gdzie autor brzmi, jakby żartował sobie z „Dirt of my Shoulder” wspomnianego Timbalanda. Na przeciw arsenału ośmiobitowej kakofonii wychodzi w końcu przaśna gitara akustyczna. Albo „Great Times Are Coming” skręcające z mdłej popowej ballady w nieudaną trapową wstawkę.

Załamujące – to mało powiedziane, zwłaszcza gdy dochodzi ta cała konsternująca wodzirejka. Ledwo ciepłe zachęty do zabawy proszą się aż o publikację pt. „Kompendium idiotycznych komunałów, którymi raperzy od 20 lat nie powinni się posługiwać”. H.P. Baxxter z grupy Scooter, niekwestionowany lider w kwestii wykrzykiwania czerstwych haseł, wychodzi przy will.i.amie na absolutnego mistrza ceremonii.

„#willpower” nie pomaga nic, ani dawne zasługi gospodarza, ani koniunkturalnie dobierani goście, od 20-letnich idoli Ameryki pokroju Justina Biebera i Miley Cyrus począwszy, przez reanimowaną (według przepisu Azealii Banks i Nicki Minaj) Britney Spears, na pochodzącym z ojczyzny „Gangnam style” kobiecym zespole 2NE1 skończywszy. Tak właśnie definiujemy muzyczny koszmar.

Marcin Flint ( Sieci)

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych