Niezwykłe historie ludzi, którzy nie dali się złamać życiowym dramatom. Zbiór poruszających wywiadów przeprowadzonych przez Krzysztofa Ziemca w cyklu „Niepokonani”.
Krzysztof Ziemiec, gwiazda telewizji, jeden z najpopularniejszych i najbardziej lubianych prezenterów (aktualnie „Wiadomości” TVP1), a równocześnie człowiek niezwykle doświadczony przez los, przygotował książkę, która ma szansę stać się bestsellerem wydawniczym! Ogromna popularność, wielkie emocje i duże kontrowersje, jakie towarzyszyły jego autorskiemu programowi „Niepokonani”, w którym znane postacie po raz pierwszy odkrywały dramatyczne wydarzenia ze swojego życia, sprawiły, że autor postanowił opisać te historie, a także kulisy ich poznania.
TYLKO U NAS FRAGMENT KSIĄŻKI. ROZMOWA KRZYSZTOFA ZIEMCA Z JERZYM STUHREM!
_Do przełomu lat 2011 i 2012 znany był głównie jako wybitny aktor, reżyser i pedagog, przez kilkanaście lat będący nawet rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Cieszył nas swoją wyborną grą. Cieszył dosłownie, bo dzięki temu, że był tak doskonale obsadzany w większości ról, nie bez powodu dostał tytuł komediowego aktora stulecia. Mimo że wcześniej – w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – był jedną z twarzy kina moralnego niepokoju. Ostatnio znów znalazł się w centrum uwagi, ale za sprawą swojej walki z nowotworem. Walki, jaką dzielnie prowadził przez niemal rok i którą wygrał, dając tym samym nadzieję tysiącom ludzi! Także przez to, że nie bał się o tym wszystkim głośno mówić. A potem opisać to także w książce.
_
Nasza rozmowa była prawdopodobnie drugą, na jaką zdecydował się wczesną wiosną 2012 roku. A na pewno pierwszą telewizyjną i przez to do dziś także ważną. Zresztą tak chyba o tamtym naszym spotkaniu i wywiadzie dla TVP INFO kilka miesięcy później mówił pan Jerzy w wywiadzie dla „Polski The Times”:
Pamiętam, jakim mocnym echem odbił się mój wywiad telewizyjny. Tłumy pisały, że im pomogłem, że się popłakali, więc przesyłają mi przepisy na uzdrowienie. (…) A ja mówiłem o tym, jakie cele stawiać sobie w czasie choroby. Że nie można mieć dalekowzrocznych, tylko malutkie, bliskie. Ludzie oglądali przed telewizorami i płakali. Nawet lekarze powiedzieli: „że ma Pan tyle energii, że Pan wróci”.
Bo taka jest prawda! Ktoś, kto „liznął” choroby czy musiał zbierać się po wypadku, potwierdzi to, że trzeba przestawić się na zdobywanie małych górek; kiedy wyjdzie się na przykład z psem na spacer; kiedy zrobi się dwa przysiady, a nie jeden jak dotąd; kiedy zrobi się kilka okrążeń podwórka – czyli chodzi o osiągnięcia dla zdrowych śmieszne, ale dla chorych jeszcze dzień wcześniej niemal nieosiągalne. Gdyby tylko każdy cierpiący chciał to przyjąć do siebie i odrzucić tę tak dobrze znaną chorym niecierpliwość…
Spotkaliśmy się na szóstym piętrze nowego gmachu Telewizji Polskiej przy ul. Woronicza, w przestronnym i przeszklonym pomieszczeniu tak zwanej wieży Babel, z której wspaniale widać pół Warszawy. Wspólnie podziwialiśmy widok zachodzącego słońca, tonącego w betonowym blokowisku.
Ja wciąż w Warszawie czuję się nieswojo, wciąż mam wrażenie, że jest mi to miejsce obce. Nie tylko ulice, krajobraz, ale także i ludzie – przyznał pan Jerzy.
Zazwyczaj tak właśnie wygląda początek podobnych programów. Najpierw trzeba się z rozmówcą lepiej poznać, „wyczuć go”, zobaczyć, na co można sobie pozwolić, jeśli chce się przeprowadzić dobrą rozmowę. Ta zapowiadała się na równie ważną, jak trudną – właściwie jak każda rozmowa o cierpieniu, bólu i… cieniu śmierci. Nie wiedziałem, w jakiej kondycji jest pan Jerzy, kogo zobaczę, czy będzie miał on siłę, aby wysiedzieć przed kamerą dwie, a może i trzy godziny, bo tyle mniej więcej nagrywa się takie programy. Tu trzeba niezwykłej delikatności i taktu. Każde pytanie może ranić. Każde stwierdzenie może być banałem. Lepiej powiedzieć o jedno słowo za mało niż o dwa za dużo. Ale ponieważ do naszej sali wszedł, co prawda, wychudzony, ale uśmiechnięty i odświętnie ubrany słynny aktor, zdecydowałem, że spytam banalnie… o to, co dobrego. Z nadzieją, że usłyszę to, co każdy chciałby usłyszeć, że już po wszystkim.
-Dobre jest to, że jestem człowiekiem wolniejszym. Czyli zostałem zwolniony z oficjalnej opieki lekarskiej. Już od dłuższego czasu, chorując poważnie, pragnąłem, żeby wziąć w swoje ręce siebie samego. Wreszcie mi to umożliwiono.
Umożliwiono, to znaczy, że w czasie takiej choroby nie panuje się nad wszystkim?
My tego nie wiemy. Pytałem, jakie będą objawy. Usłyszałem, że nie będzie żadnych. To jest lękowe, że nie wiesz, co się w twoim organizmie dzieje. Ale po co ci to wiedzieć? Gdy ktoś mi mówił: „Wejdź na stronę internetową i zobacz, na co jesteś chory”, odpowiadałem: „Po co?”. Przecież mną ktoś się opiekuje. Po co mam dodatkowo stawiać sobie bariery? Ja chcę wyzdrowieć. Muszę wierzyć, że mi się to uda.
Czy już tak nie jest? Nie czuje Pan, że już wyzdrowiał?
-Nie, ja myślę, że tak nie będzie nigdy, żebym czuł. Godzę się z tym, że muszę być pod ciągłą kontrolą.
Wszystko zaczęło się jesienią 2011 roku, kiedy poszedł do laryngologa z powodu dającego się we znaki przemęczenia. Myślał, że strun głosowych. Ale kiedy lekarze zrobili sondę, okazało się, że ma guza przełyku. Zaczęła się może jeszcze nie walka, bo sam pan Jerzy chyba tak by tego nie określił. Raczej zmagania z chorobą, na co zresztą dał sobie czas – pokonać ją najdalej w rok! Zresztą to doświadczenie też nie było mu obce, bo dobre parę lat temu z chorobą nowotworową walczyła jego młodziutka córka. Bardzo wtedy chciał, aby jej cierpienie przeszło na niego. Teraz, po latach, wyszło na to, że tak się w sumie stało. Ale skoro ona wygrała, to jemu też musi się udać! Choć wówczas, wczesną wiosną 2012 roku nie było to jeszcze takie pewne. Choć przyznam że pan Jerzy wyglądał – tak mi to wtedy opisała moja wyobraźnia – jak młody źrebaczek wypuszczony na zieloną łąkę. Zresztą chyba on sam chciał, żeby tak właśnie było.
-Ja już w tym roku na nartach jeździłem. Każde nowe wyzwanie nakłada się na moją naturę, że to bardziej mnie podnieca, niż się boję. Boję się, ale podniecenie ze spróbowania jest większe, dzięki czemu zatłukę ten strach.
-W trakcie choroby udzielałem się publicznie. Oczywiście na początku wstydzisz się swojego wyglądu, kondycji – to jest naturalne. Chcesz się schować, zatuszować. I nagle pomyślałem, że w tym, co robiłem, w każdej sztuce, dążyłem do jakieś prawdy. I ludzie mi uwierzyli z ekranu, ze sceny. I teraz mam coś udawać? Kłamać? Owijać w bawełnę? Nie. Kiedy ktoś mnie pyta: „Czy Pan jest chory?”, odpowiadam: „Tak”. I nagle odezwał się inny widz – mój widz, inny czytelnik. I nagle odezwali się innym głosem. Okazało się, że w ten sposób pomogłem im. Lekarze mówili mi, że ich pacjenci oglądali mój program i teraz to są inni ludzie. Skoro tak, pomyślałem sobie, że to jest ważne.
Tak faktycznie jest! Wiele osób, które wygrały taką walkę, ma podobne doświadczenia. Ja sam mniej więcej rok po wypadku usłyszałem od lekarza, że to on dziękuje mi za to, co ja robię… dla sprawy. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że chodziło mu o to, co ja na temat własnej sytuacji mówię w wywiadach czy programach. Że jestem do bólu szczery, że nie gram, że mówię o trudnościach… To chirurg doktor Molski uzmysłowił mi dopiero banalną prawdę, że chory człowiek inaczej traktuje zwykłych ludzi – czyli innych pacjentów, którzy coś przeszli, niż lekarza. Lekarz choremu może powtarzać coś 100 razy, ale zmarnowany i przybity pacjent i tak tego nie przyjmie do wiadomości. A gdy chory coś mówi do innego chorego, jest zupełnie inaczej. Bo to mówi „swój do swego”. To jest autentyczne i może być pobudzające do działania! A czym jest świadectwo „zwykłego” chorego w porównaniu ze znanym i uwielbianym przez Polaków panem Jerzym? W jego przypadku ta prawda działa potrójnie!
-Ostatnio dzwonili do mnie lekarze. Mówią tak: „Panie Jerzy, mamy chorego, który zwątpił w siebie. Niech mu Pan powie coś przez telefon, on Pana usłucha, a nas nie”. Przed moim wyjściem ze szpitala, wieczorem ktoś zapukał do mojego pokoju. Weszła śliczna 16-letnia dziewczynka i poprosiła o autograf. Leżała na tym samym piętrze, co ja. Kiedy bezwiednie podpisywałem, powiedziałem, nawet dość sucho: będziesz zdrowa. Poszła. Następnego dnia przychodzą lekarze i mówią: „Panie Jerzy, co pan zrobił? Ta dziewczyna oszalała ze szczęścia”. To jest właśnie to, o czym Pan mówi. Ja już tego jestem świadom.
To jest Pana nowa rola?
-Nie. Ale na pewno moja nowa widownia.
A nowa rola życiowa?
-Nie można na to patrzeć w tej kategorii. Rola to jest udawanie. To jest przeżycie, które na pewno wywarło na mnie straszliwe piętno. Mam nadzieję, że ku dobremu.
Czy czuje Pan w sobie misję?
-To jest za dużo powiedziane. Misję ma telewizja [śmiech]. Bardziej radość. Ja siebie dopiero teraz cieszę.
I faktycznie, każdy, kto przeżył coś takiego na własnej skórze, wie, o czym mowa. Zobaczyć dzięki naszym gestom czy słowom uśmiech na twarzy innej cierpiącej osoby jest bezcenne. W czasie naszej rozmowy pan Jerzy zwierzył się, że niebawem wydaje książkę, w której o tym wszystkim opowie. Teraz jest już na księgarskim rynku, bijąc rekordy popularności. I dobrze, bo takie pozycje są wciąż bardzo potrzebne! Pewnie niektórzy pomyślą, że to pewien rodzaj aktorskiego obnażenia się czy może nawet ostrzej i bardziej współcześnie – celebryckiego lansu. Ale chyba tak powiedzieliby tylko ci, którzy ogólnie patrzą na życie bezdusznie i wszystko rozpatrują w kategoriach interesu. Ktoś, kto ma taki dorobek, nie musi tego robić, aby się dodatkowo wypromować czy przypomnieć o sobie! Nie robi tego w tym celu! Aktor, pisarz, muzyk, dziennikarz przez całe zawodowe życie robi niemal wszystko dla innych, więc również coś takiego jak „zapiski z czasów choroby”. Coś, co nie „być może”, ale „z pewnością” pomoże innym. Ten rodzaj optymizmu jest potrzebny nam wszystkim. Także zdrowym.
Jednak, aby dawać nadzieję innym, najpierw trzeba samemu mieć źródło, z którego można te siły czerpać, aby się najpierw samemu nie poddać, nie załamać, szczególnie w tym pierwszym okresie. Pan Jerzy potwierdza prawdę starą jak świat. To rodzina…
_Najbliżsi oddali mi się całkowicie. Dopiero teraz się przekonałem, że ktoś mnie kocha. Na pewno też to, że umiem być sam. Moje całe życie było właściwie albo wśród tłumów, albo w samotności. Tej samotności trzeba było się nauczyć. To pomaga znieść szpital.
Chyba jest tak, że chory najpierw sam musi sobie wszystko w głowie poukładać.
Ja mówię tutaj o sobie, każdy jest inny. Kiedy lekarz mi powiedział, że jestem chory, zapytałem, co mam robić i że zaczynamy.
Nie przestraszył się Pan?
Nie. Powiedziałem, że daję sobie rok. Dzwoniłem do wielu miejsc, odwoływałem różne rzeczy. „Panie doktorze, co mam dalej robić?” – pytałem. Zaczynajmy. Nie mogłem się doczekać, kiedy zacznie się pierwsza chemia. Po co czekać?
I nie stracił Pan w czasie ostatnich miesięcy optymizmu?
Nie.
Nawet kiedy po chemii był duży ból?
Nie, bo kiedy znasz źródło bólu, to się go nie boisz. Najgorszy jest ból, kiedy nie wiesz, co się dzieje.
Nie bał się Pan ani przez chwilkę, że wszystko może się potoczyć tak, że straci Pan nad tym wszystkim kontrolę?
Tak, ja jestem z tym pogodzony, że to w każdej chwili może przyjść. Przy nocnym stoliku leży czaszka, którą kupiłem w Rzymie w roku 1980. Jestem przez cały czas na wszystko gotowy.
Polecamy książkę Krzysztofa Ziemca „Niepokonani”. Książka do kupienia w wSklepiku.pl!
Polecamy w SKLEPIKU.PL:”Tak sobie myślę” Jerzy Stuhr
Najbardziej oczekiwana książka roku!
Jerzy Stuhr znów pisze! Wydawnictwo towarzyszy znanemu aktorowi w kontynuowaniu pracy literackiej. Po historiach rodzinnych – wyznania osobiste, z trudnego czasu dla aktora. Przejdź do sklepiku
Polecamy także:”Stuhrowie. Historie rodzinne”. Książka audio 3 CD MP3 Jerzy Stuhr
Czytają Jerzy, Maciej i Marianna Stuhrowie - książkowy bestseller w formie audiobooka! Równo rok po premierze sagi rodzinnej Jerzego Stuhra oddajemy w ręce czytelników, a właściwie słuchaczy, dźwiękową wersję tej niezwykłej książki. Przejdź do sklepiku
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247936-jerzy-stuhr-w-rozmowie-z-ziemcemtylko-u-nas-niepokonani