Mamy powód do satysfakcji. Serial NBC „Hannibal” ukazuje się u nas w telewizji AXN dosłownie parę dni po światowej premierze. Ale jeśli brać pod uwagę pierwsze, naturalnie niereprezentatywne głosy publiczności na internetowych forach, przeważa poczucie przesytu i rozczarowania. – Banalny serial kryminalny na kanwie arcydzieła – taka myśl jest wyrażana najczęściej.
A przecież rzut oka na serial (na razie mogliśmy oglądać trzy odcinki), każe częściowo podważyć tezę o sztampowości. Nowy „Hannibal” ma swój klimat, nie wdzięczy się do publiczności, akcja posuwa się nieśpiesznie, dwuznaczność i pewna dziwaczność dialogów jest w nim ważniejsza niż kolejna krwawa scena. Czwarty odcinek wywołał podobno kontrowersje swoją drastycznością, i miał nie być pokazany przez NBC. My go zobaczymy. Na razie okrucieństwa jest tu, jak na współczesne standardy, nie za wiele.
Okrutne mają być nie tyle sceny zabijania i dręczenia ludzi, co duszna atmosfera osaczająca bohaterów zajmujących się światem psychopatycznych morderców. Widzowie lubiący szybkie tempo będą zawiedzeni. Ten zimny, nieprzyjemny klimat ma w sobie coś z pierwszych dwóch książek Thomasa Harrisa, gdzie występował doktor Hannibal Lecter: „Czerwonego smoka” i „Milczenia owiec”.
Myślę, że zawód wynika z trochę czegoś innego. Ze zmęczenia tematem, do którego przyczynił się sam Thomas Harris, który w tym akurat serialu nie ma zdaje się żadnego udziału (scenarzysta jest jeden, Brian Fuller). Byłem jednym z tych Polaków, którzy odkryli książkę „Milczenie owiec” jeszcze przed głośnym filmem Jonathana Demme’a. Stało się to dzięki obyczajowi radiowej Trójki czytania powieści w odcinkach. Trafiłem na fragment w interpretacji świetnej aktorki Anny Chodakowskiej i byłem urzeczony.
Książkę kupioną jesienią 1990 roku w Zakopanem, połknąłem w jeden dzień. Zaraz potem był film, na który nie poszedłem, bo nie chciałem sobie psuć własnych wizji postaci. Obejrzałem go dużo później w telewizji. Doceniam rolę Anthony’ego Hopkinsa, ale miałem w głowie własnego Lectera i brakowało mi w obrazie Demme’a paru wątków i kwestii.
Możliwe, że nawet przeceniłem „Milczenie owiec”. Naturalnie jest to po prostu świetnie napisany kryminał. Kiedy mówi się o spotkaniu z absolutnym złem, pobrzmiewa to banałem, takich książek i takich filmów było przecież setki.
A jednak opowiastka z genialnym psychiatrą kanibalem w tle (zasadnicza kryminalna historia dotyczy poza samym finałem innego przestępcy), miała walor świeżości, bo pewne kwestie stawiała jako pierwsza. Nieprzypadkowo stała się przedmiotem rozmaitych naśladownictw. Nie była zresztą czystą grą z czytelnikiem, a przynajmniej umiała się sprzedać jako coś więcej. W „Milczeniu owiec” pomimo pokładów okrucieństwa uderzający był dla mnie klimat niezgody na nie. Klimat obrony ofiar.
„Czerwony smok” wydał mi się pod pewnymi względami nawet jeszcze głębszy. Jako historia szalonego mordercy, który musi ponieść klęskę i musi wręcz zostać unicestwiony, mimo że jego wina wynikająca z wolnego wyboru jest ograniczona. Główny dylemat wyrażała sardoniczna uwaga Lectera z „Milczenia owiec”: „Ludzkość powinna mnie albo wykorzystać, albo zabić. A ona karze mnie odebraniem książek w celi”. Była to jakiejś mierze rozprawka o ludzkiej sprawiedliwości. O tym, że jest ułomna, ale i nieodzowna.
Czy Harris chciał nam to wszystko powiedzieć, czy zręcznie tym grał, to inna sprawa. W każdym razie było nad czym pomyśleć. Niestety sam pisarz stał się niewolnikiem rynkowego sukcesu. Poczuł się zmuszony do produkowania kolejnych książek, który szybko doczekiwały się adaptacji. I było coraz gorzej.
„Milczenie owiec” kończyło się złowrogim poczuciem, że Lecter jest znowu na wolności. Ta jego wolność miała wymiar niemal metafizyczny. Ale zgodnie z regułą dalszego ciągu trzeba było powiedzieć, co się z nim dalej działo.
I Harris nie miał już pomysłu na nic więcej, jak na skrzyżowanie makabry z melodramatem. W „Milczeniu owiec” agentka Clarice Sterling była zafascynowana bestią i pełna poczucia winy z tego powodu. W trzeciej części, w „Hannibalu”, skończyło się tandetnym romansem. Zważywszy na to wszystko, co wiedzieliśmy o Kanibalu wcześniej, było to wręcz niesmaczne. Znikał Harris moralista. Pojawiał się płytki manipulator.
Co ciekawe, to jeden z nielicznych momentów, kiedy kino okazywało się mądrzejsze i bardziej powściągliwe od literatury. Ridley Scott kręcący tę trzecią część z Hopkinsem i z Julianne Moore zmienił zakończenie. Przeczuwając, że widownia nie jest gotowa na tak prymitywne ułaskawienie bestii.
A Harris grzązł dalej – pisząc kolejną część „Hannibal Rising”. Polacy przetłumaczyli to na „Hannibal – po drugiej stronie maski”. Tym razem korzystając z konwencji prequelu, autor poszedł na jeszcze większą łatwiznę. Próbując tłumaczyć Hannibala poprzez trudne dzieciństwo i młodość, zaprzepaścił główny efekt pierwszych dwóch części.
Najpierw zrobił z chodzącej tajemnicy nieco zramolałego amanta. Potem na dokładkę przypadek psychologiczno-socjologiczny. Czy można być bardziej bezlitosnym wobec własnego dzieła. Adaptację ”Po drugiej stronie maski”, do której Harris sam napisał scenariusz, przyjęto całkiem obojętnie.
Serial NBC jest z tego punktu widzenia próbą powrotu do korzeni. Oglądamy Hannibala w wykonaniu duńskiego aktora Madsa Mikkelsena, ale niewiele o nim wiemy. Jest bardziej maską niż twarzą. Jego manipulacje ludźmi są opowiadane językiem dawnego Harrisa. Także inne wątki zgodne są z jego duchem, ba czasem idą dalej. W „Czerwonym smoku” o agencie FBI Willu Grahamie mówi się, że gotów jest rozszyfrować najbardziej pokręconego seryjnego mordercę, bo jest do nich podobny. Więc w serialu Hugh Dancy gra naprawdę młodziana z problemami.
Dlaczego więc serial choć zaciekawia prostym pytaniem: „Jak oni to rozwiążą”, jawi mi się jako zaledwie poprawny? Po pierwsze już zajrzeliśmy za fasadę tajemnicy. Już nam Lectera odczarowano. Pomysł aby zająć się tymi czasami, kiedy pozostawał nieuchwytny i wodził za nos współpracujące z nim FBI, był naturalny. Ale w „Milczeniu owiec” czy „Czerwonym smoku” najważniejsze były niedopowiedzenia. Dowiadywaliśmy się, że funkcjonariusz, który przeszukiwał piwnicę Lectera, załamał się i odszedł z zawodu. Ale Harris nie zniżył się do zrelacjonowania, co w tej piwnicy znaleziono. Niestety potem, w następnych książkach, wywalił wszystko z naddatkiem na wierzch.
Tu wprawdzie takiej piwnicy nam się wciąż nie pokazuje, ale całość polega na odsłanianiu raczej niż zasłanianiu. Zarazem zaś nie bardzo jest co odsłaniać, poza dość monotonnymi faktami. W efekcie wiemy już, że Graham przeżywa to samo co tropieni przez niego zabójcy, a Lecter nie ma żadnych emocji, ale chcielibyśmy iść dalej. Po trzecim odcinku nie poszliśmy.
A jest coś jeszcze. Choć klimat bywał tam chwilami lodowaty, dwie pierwsze powieści Harrisa na temat Lectera były naładowane emocjami. Emocją było poszukiwanie sprawiedliwości, trudnej do osiągnięcia w świecie pełnym bestii, i emocją było współczucie dla ofiar. Potem Harris sam to zniszczył swoimi zabawami z diabłem dla pieniędzy. Tu w teorii do owych emocji wracamy, ale jakoś nieprzekonująco.
Pozostaje delektowanie się szczegółami. Można sobie przypominać, że poszczególne wątki wychodzą od wzmianek w tamtych książkach. Na przykład historia psychopatycznego mordercy Hobbsa, który poderżnął swojej córce gardło jest tam wzmiankowana.
Można też bawić się zmianami. Dziennikarz tabloidu Freddie Lounds jest kobietą, podobnie jak profesor Alan Bloom (tu Alana Bloom). Z kolei Jack Crawford to Murzyn – Laurence Fishburne. Z obsady wynika, że pojawi się nawet doktor Chilton, antypatyczny typ, który potem będzie więził Lectera.
Dla wielbicieli tamtych książek takie odkrycia to oczywiście gratka. Ale chciałoby się czegoś więcej. Tyle że chyba nie bardzo można było na to liczyć. Trochę dlatego, że Thomas Harris zrobił wiele, aby okaleczyć swoje dzieło. A trochę dlatego, że wchodzenie po raz któryś do tych samych literackich czy filmowych rzek raczej czyni z pewnych tematów banał niż odkrywa ich nowe znaczenia.
Co nie znaczy, że umiarkowanie zaciekawiony, nie będę dalej oglądał. A o to chodzi twórcom.
Piotr Zaremba
Polecamy w SKLEPIKU.PL: "Angielski. Kryminał z ćwiczeniami. Cold Little Hand" Kevin Hadley
Mroczny klimat współczesnego Londynu, towar wart miliony, tajny agent Interpolu, mafijne powiązania polityków ze światem przestępczym, tajemnicza piękność oraz zaskakujące zakończenie - "Cold Little Hand" to wyjątkowa książka do nauki angielskiego. Dzięki lekturze wciągającej kryminalnej historii połączysz naukę z przyjemnością czytania, a przy okazji: poznasz współczesne angielskie słownictwo Przejdź do sklepiku
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247932-zaremba-o-hannibalu-dlaczego-historia-bestii-doskonalej-zawodzi-czesc-widzow