RECENZJA Nowe, kapitalne THE STROKES. Wielki powrót i wyjście na prostą

fot: facebook
fot: facebook

Po nudnawym, nierównym i wymęczonym „Angles” ciężko było oczekiwać po The Strokes czegoś dobrego. Zwłaszcza, że już na wysokości „First Impressions on Earth” z 2006 r. muzyka nowojorczyków straciła dawny pazur i chwytliwość. Brak dalszej artystycznej wizji spowodował skupienie się przez muzyków na własnych przedsięwzięciach. Szkoda, bo dzięki błyskotliwemu debiutowi Is This It z 2001 r. (The Velvet Underground i Television w wersji rock’n’rollowych naturszczyków) stali się jedną z największych gwiazd rocka. Dziś już (wydawało by się do teraz) nieco przebrzmiałą. Jednak piąty album The Strokes przywraca wiarę w ten zespół.

„Comedown Machine” ma na pokładzie niemal same dobre piosenki, dzięki czemu słuchanie muzyki The Strokes jest na powrót czystą przyjemnością. Wreszcie przekonuje śmiałe nawiązanie do synth-popowej stylistyki lat 80. w melodyjnym Tape Out czy rozmarzonym „Partners In Crime”, gdzie Julian Casablancas popisuje się wspaniałym falsetem! Zresztą nie tylko w tym numerze wokalista lawiruje pomiędzy niskimi i wysokimi dźwiękami. Taki jest też w np. napędzanym przez klawiszowy motyw w stylu „Take On Me A-ha One Way Trigger” z gitarą akustyczną w podkładach.

Nie zabrakło starego, dobrego The Strokes w najlepszym wydaniu - to gwałtowne „80’s Comedown Machine” i brzmiące od razu, jak ich klasyk „All The Time”. Ale to momenty, bo „Comedown Machine” to przede wszystkim nowe, dojrzałe oblicze kapeli w subtelnym „Slow Animals”, tanecznym „Welcome To Japan i Happy Ending”. To zespół generalnie pozbawiony dawnej buty i zadziorności, ale nie pozbawiony charakteru i dawnego daru do komponowania świetnych melodii. Spokojniejszy i bardziej ułożony, ale wykonawczo i aranżacyjnie nawet ciekawszy, niż kiedyś. Duża w tym zasługa producenta Gusa Oberga, któremu zawdzięczamy świeże, naturalne brzmienie, w którym elektronika doskonale współgra z gitarami Nicka Valensi. Jedyny zarzut mam do zbyt syntetycznej perkusji Fabrizio Morettiego. Niemniej „Comedown Machine” to świadectwo wspaniałego wyjścia na prostą i ponowne uznanie The Strokes za jeden z najważniejszych rockowych bandów naszych czasów.

Andrzej Ciochoń

Polecamy w SKLEPIKU.PL:"Klątwa rock and rolla Gwiazdy które odeszły za wcześnie" Primi Michele

Sukces jest machiną, która może zniszczyć. – Michele Primi. Poznaj 63 historie o sztuce, życiu i śmierci w świecie rock and rolla. Opowieści o istnieniach przedwcześnie przerwanych u szczytu możliwości twórczych, o niesamowitych spotkaniach z losem i o artystach, którzy odeszli po latach zmagań z demonami. Książa dostępna TUTAJ

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.