Pod koniec kwietnia, nakładem Wydawnictwa M, ukaże się powieść Jana Polkowskiego ŚLADY KRWI. Ślady krwi to niemal sensacyjnie rozwijająca się opowieść o czterech kolejnych pokoleniach rodziny, której koleje poznajemy podczas odzyskiwania i odkłamywania pamięci przez głównego bohatera. Powieść nie została napisana dla prostego pokrzepieniu serc. Ale chociaż odkryta prawda boli jeszcze mocniej, daje w zamian szansę na jednostkowe i wspólnotowe ocalenie.
Napisana z rozmachem powieść Jana Polkowskiego to niezwykła próba rozmowy z Polakami o ich współczesnej kondycji za pomocą sięgnięcia po ważne składniki narodowej tożsamości – zmagania z niemieckim i rosyjskim totalitaryzmem, doświadczenie absurdalnej rzeczywistości PRL, walka o niepodległość, dramat kolaboracji, pamięć Kresów, dylematy wiary w Boga, ale i bogata tradycja kulturowa – jak choćby opisy Wołynia odsyłające do Pana Tadeusza – to wszystko składa się na wielką, polifonicznie opowiedzianą przygodę polskiego losu. Mimo pesymizmu i wiernego obcowania z polską klęską, autor daleki jest od stereotypowego rozmiłowywania się w martyrologii. Pozostaje ironicznym i niezależnym obserwatorem. W tym leży siła Śladów krwi.
Czytelnicy, którzy poszukują w literaturze poważnej próby zmierzenia się z polskością na serio, a dla których styl, piękno języka i ciągłość kultury nie są obojętne, na pewno się nie zawiodą! TYLKO U NAS FRAGMENT pierwszej powieści wybitnego poety! Portal wNas.pl jest jednym z patronów medialnych.
Moskwa 1968
Przed samą przerwą semestralną, na początku 1968 roku, Henryk wyjechał do Moskwy. Nie było jasne, w jakim charakterze się tam udaje. Miał to być wyjazd szkoleniowy, integracyjny, wymiana uczelniana czy organizacyjna? Oprócz gwałtownego pośpiechu dziwna była również okoliczność, że wyjechał sam, pozbawiony wsparcia kolektywu i planu światopoglądowej ponadklasowo-internacjonalistycznej integracji.
Sprawy przebiegły następująco. W końcu stycznia zadzwoniła do niego sekretarka z dziekanatu, wzywając do stawienia się u dziekana natychmiast, w ciągu godziny. Henryk stawił się z duszą na ramieniu. Po tygodniu wylądował w Moskwie. Na miejscu okazało się, że owszem, ponury działacz wydziałowego Komsomołu odebrał go z lotniska, pokazał mu uniwersytet i zaprowadził do dyrektora Instytutu Filologii Rosyjskiej, ale i on potem zniknął, jakby trwała zwyczajowa międzysemestralna czystka. Henryk musiał sobie radzić sam. Dostał miejsce w akademiku, bloczek do stołówki, plan zajęć i miał przed sobą zagadkową perspektywę spędzenia semestru letniego na Uniwersytecie Moskiewskim. Jednocześnie wysokie struny dźwięczały w nim według partytury Obrazków z wystawy Musorgskiego. Inaczej niż zwykle. Był podniecony. W Rosji był pierwszy raz. Moskwa była zimna, wietrzna i ciemna. Uliczne lampy zapalały się od czasu do czasu. W PRL socjalizm obfitował w nieprzebrane bogactwo usterek, niedoróbek, bubli i awarii, a ich przyczyna tkwiła zazwyczaj w skrytobójczych działaniach sabotażystów i w pokutujących tu i ówdzie przeżytkach kapitalistycznego myślenia. Naród sowiecki był najwyraźniej w swoim dialektycznym jestestwie kapitalistyczny do szpiku kości i dysponował liczniejszą rzeszą ideowych sabotażystów, bo wachlarz rzeczy zepsutych, nienaprawialnych nawet w trakcie subotników, mających awarię wpisaną w zasadę niedziałania, był naprawdę imponujący. Henryk słyszał o wszechobecnym w Sowietach smrodku, ale nie bardzo wierzył jednolitym relacjom wracających ze Wschodu. Teraz przekonał się, że w Moskwie rzeczywiście kierowniczą rolę sprawował pierwszy sekretarz towariszcz zapaszek, aczkolwiek jego przodujący bukiet i nokautująca siła nie upoważniały do zdrobnień. Zajeżdżało strukturalnie, ustrojowo, a niekiedy apokaliptycznie. Cuchnęły protony, neutrony i elektrony. Odór oplatał pomniki i reprezentacyjne prospekty, wżerał się w zdeklasowane powietrze między ludźmi, towarzyszył obradom towarzyszy i torturom, wchodził tłumnie w skład niezliczonych egzekutyw wszystkich szczebli i pozbawionych czci komitetów honorowych. Skisły oddech imperium śmierdział wewnątrz rzeczy, w tomiszczach nadpsutych dzieł zebranych, salach sądowych i psychuszkach, obracał się wariacko w oponach radiowozów i we wskazówkach zegarów odmierzających stoicko pięciolatkę za pięciolatką. Gdy biegł po drutach telefonicznych, czujni funkcjonariusze wyłapywali specjalnym sprzętem nieśmierdzące słowa i natychmiast zarażali je zgnilizną ślimaczących się śledztw, przesłuchań i głuchych zsyłek. Wydawało się, że mistrzem smrodu jest strach, ale czasami jego fetor ustępował zapachowi świetlanej przyszłości. A od niej woniało tak, jak od strachu pozbawionego nawet najbardziej żałosnej nadziei. Przez tydzień Henryk przyzwyczajał się, sprawdzał połączenia komunikacyjne, obserwował, słuchał rozmów studentów, niemal ich podsłuchiwał. Dążył do osiągnięcia samowystarczalności. Wreszcie doszedł do zaskakującego wniosku. Będzie uczęszczał na wykłady, przesiadywał w bibliotece i chodził do teatru. Jednym słowem planował robić to, na co w Polsce nie wystarczało mu siły, dobrej woli i cierpliwości – będzie studiował. I pewnie w ten sposób by stracił cztery niepowtarzalne miesiące życia, przemknął niezauważenie przez breżniewowską, pełną przeciągów, ciemną, zalatującą okrutnymi zapachami Moskwę. Do domu wywiózłby w mózgu komsomolsko-filologiczno-marksistowski osad, w wątrobie ciężar rosyjskiej morderczo-śpiewnej wódki, a w sercu wielobrzmiące odmiany rosyjskiego, którym raczyli go, studiujący w Moskwie język panów, przybysze z różnych stron imperium.
Pewnie nie zapadłaby mu zbytnio w pamięć oślepiająca atmosfera tamtego czasu, ulotnego etapu komunizmu, który jeszcze nie został zbudowany, aczkolwiek właśnie wtedy, dosłownie o włos łysiejącego Mołotowa, prześcignął kapitalizm i, jak bańkę mydlaną, zdmuchnął fałszywy mit zbankrutowanego ustroju. Stało się jednak inaczej. Na roku studiowała Rusłana, dziewczyna o południowych miękkich rysach. Gdy pojawiła się na wykładzie, nie tyle ją zauważył, ile poraził go prąd jej wysokiego napięcia. Była ciemna, ulepiona z fosforyzującej sadzy i gęstego miodu. Miód lubił, szczególnie gryczany, ale o smaku czerni i miłości jeszcze nic nie wiedział. Mimo to dostrzegł za zmiennymi kolorami jej skóry nieśpieszne światło tlące się jak pojedyncza latarnia na moskiewskiej ulicy, włączona przypadkowo, świecąca przez pomyłkę lub w wyniku spisku sabotażystów.
Henryk był wśród studentek dyskretnie popularny jako przybysz z Zachodu (w jego uszach brzmiało to dość egzotycznie), a także jako właściciel płyty Czerwonych Gitar. Przy piosence Ktoś, kogo nie znasz dziewczęta wiotczały w ramionach, a członek egzekutywy Komsomołu jeszcze nigdy nie dostał tak spontanicznych braw, gdy wyraził zgodę na użycie płyty podczas wieczorku integracyjnego zorganizowanego przez wydział agit-propu. – No, muszem, tego, z naciskiem oświadczyć w imieniu, że nazwa zespołu instrumentalno-wokalnego, jakby to poedzieć, jest w posiadaniu również pewne pozytywne elementy i przyjaźń między bratnimi narodami wspólnoty socjalistycznej – mruknął głosem sugerującym doskonałe rozeznanie w negatywnej zawartości nazwy i samej płyty.
Instynkt podpowiadał części studentek, że Henryk może być dobrym kandydatem na ojca ich dzieci. Nikt nie sprawdził, czy rzeczywiście dysponował lepszymi genami niż przyszły nauczyciel z Wołogdy albo korespondent „Komsomolskiej Prawdy” z Murmańska. Mimo czułych listów od potężnego świata fizjologii Rusłana nie przespała się z polskim, jak się wyraziła, młodym komunistą. Wybrała go, włożyła na skronie wieniec laurowy zwycięzcy, ale kategorycznie oświadczyła, że pragnie zachować dziewictwo.
-Gdybyś mnie przedziurawił, byłabym stracona, nie znalazłabym męża. A pewnie będę musiała wrócić do nas, do Osetii, i tam wyjść za mąż. Rozumiesz? Nie rozumiesz. Boś głupi.
Nie oponował, zaszokowany jej oświadczeniem złożonym, jeśli nie po pierwszym, to drugim uściśnięciu dłoni. Strata była zresztą relatywnie niewielka. Po pierwsze, nie miał żadnego doświadczenia z kobietami. Cokolwiek by otrzymał od Rusłany, już byłoby zdobyciem któregoś z niebotycznych pików kommunizma w zimowym podejściu. Po drugie, oświadczenie osetyjskiej piękności oznaczało, że tylko ta jedna rzecz, dziurawienie, była katiegoriczeski zaprieszczena . Poza tym, jak się niebawem okazało, nie tylko pozwalała się pieścić i była szczodrze wzajemna, ale sprawowała światłe i energiczne kierownictwo ideologiczno-operacyjne nad jego drewnianymi dłońmi i gipsowymi ustami. Wieczorami wydobywał więc górski kryształ jej książęcej krwi z karakułowego kożuszka i ucztował w podwójnej samotności, zjednoczony w mistyczną jedność z ciałem Azji. Wraz z pojawieniem się Rusłany siłą rzeczy upadło postanowienie o naukowym wykorzystaniu pobytu w Moskwie. Byt ukształtował świadomość z marksistowską precyzją. Przez trzy następne moskiewskie miesiące zasypiał na wykładach, bredząc, że jest osetyjskim księciem. Ona siadała tak, żeby jej nie widział i nie dekonspirował, pożerając wzrokiem. Prowadzili życie podziemne. Publicznie pozwalała mu zbliżać się na odległość trzech metrów, a i to tylko wtedy, gdy przebywali w większym towarzystwie. Dlaczego nie przeszła mu przez głowę myśl, że mógłby z nią wrócić do Polski i, by ująć problem w najbardziej skomplikowany sposób, spędzić z nią resztę życia? Ojciec w ten sposób zdobył Tamarę. Nie zauważał takich szczegółów jak muzułmańskie, sunnickie wyznanie czy obywatelstwo przypisane do Północnoosetyjskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Tak jak nie zastanawiał się, co się stanie za parę miesięcy, gdy będzie musiał opuścić Moskwę. Wszystkie kontynenty życia oblane oceanem wódki mieściły się w jednym przeskoku sekundnika. Myślenie o przyszłości, planowanie wciąż stały w długiej kolejce do jego wyobraźni. W jego słowniku hasła: decyzja, małżeństwo, rodzina, stabilizacja nie występowały nawet z ortograficznymi błędami. Słowo „kocham” szarpało go za nogawkę i tłumiło oddech, gdy zbliżał się orszak osetyjskich ognisk, ale bronił się przed nim w okopach Stalingradu, który chwilowo był Leningradem, i nadludzkim wysiłkiem udawało mu się wytrwać.
Żył odurzony wiecznym śniegiem jej śpiewu i górskimi szlakami pocałunków. Poza świadomością Henryka rozegrano finałowy mecz mistrzostw Europy w piłce nożnej, w którym Włochy zwyciężyły Jugosławię 2:0. Nie dowiedział się, że Aleksander Dubczek został pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Czechosłowacji, a Mauritius uzyskał niepodległość i że odbyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Grenoble. W Republice Federalnej Niemiec powstała Niemiecka Partia Komunistyczna. Trwała rewolucja kulturalna w Chinach. Zginął Jurij Gagarin. Odbyła się premiera filmu Dziecko Rosemary, zakończyła się w Wietnamie ofensywa Tet, podczas której północni Wietnamczycy wymordowali wszystkich właścicieli biełych ruczek mieszkających w cesarskim mieście Hue. Henryk nic o tym nie wiedział. Tak jak o wszystkich pozostałych wydarzeniach. Na przykład o najnowszym wcieleniu Adama Mickiewicza jako poety antysowieckiego. Nie wiedział częściowo dlatego, że „Komsomolskaja Prawda”, z powodu przejściowych braków papieru, była dość chudą gazetą i nie wszystkie informacje mieściły się na jej gościnnych łamach. Henryk podniósł głowę znad ud Rusłany i klęcząc, patrzył na nią. Ona wyczuła spojrzenie i lekko uchyliła powieki, odrobinę, nie więcej niż na milimetr.
-To jest właściwa postawa mężczyzny wobec kobiety. Na kolanach – powiedziała niedosłyszalnie. Henryk nie był pewny, czy powinien bronić pozycji społecznej mężczyzn i ich barbarzyńskiej dominacji, czy odwrotnie, a jeśli tak, to za pomocą jakich pieszczot.
-O tak – westchnęła. – Powinni klęczeć i całować.
Gdy doszła, wyciągnął się obok niej. Zawsze kiedy go dotykała, a nawet niedotykalnie leżeli obok siebie na leśnym wierzchołku Ziemi, cały, bez reszty, po paznokcie i włosy, znikał w jej ciekłym ciele. Z żelazną konsekwencją dwudziestolatka unicestwiał myśl, że istnieje jutro, granice, pieniądze i naukowa logika dziejów, która właśnie osiągnęła swoje zwieńczenie w miejscu i czasie, które ich przypadkowo połączyło.
-Rusłana – szepnął jej do ucha. – Rusłana.
-No co, słowiański uwodzicielu? Pogromco kaukaskich dziewcząt.
-Nic. Śpiewam pieśń o słodkiej Rusłanie. O księżniczce Rusłanie i jej wiernym polskim giermku. Rusłana tego dnia nie miała czasu na przekomarzanie i słodkie szepty. Może zmroziło ją słowo „wierny”. Nad głowami kołował koniec maja i pobyt Henryka zbliżał się do końca. Niechętnie zdjął dłoń z jej szparki przykrytej czarnymi karakułami.
Rusłana została wezwana do szefa Komsomołu na Wydziale Filologicznym. Nie wiedziała w jakiej sprawie. Wypełniał ją bezbrzeżnie samotny niepokój.
Niebawem kolejny fragment powieści Jana Polkowskiego!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247795-tylko-u-nas-fragment-powiesci-jana-polkowskiego-slady-krwi