Nowa płyta OPETH. HERITAGE aż iskrzy od brzmień! RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Opeth to dla miłośników rocka i metalu progresywnego legendarny zespół. To oni zapoczątkowali nurt, który umownie można nazwać progresywnym death metalem. Stali się inspiracją dla takich zespołów jak fiński Pressure Points czy nasz, rodzimy Divison by Zero.

W przeszłości zespół pod wodzą Mikaela Åkerfeldta (znajdującego się w pierwszej setce najlepszych heavymetalowych gitarzystów świata) potrafił zaskakiwać słuchaczy nagrywając dwudziestominutowe suity czy wydając po pół roku od pełnej metalowej brutalności "Deliverance" wyciszoną i pełną progresywnego uroku rodem z lat 70. płytę "Damnation". I to właśnie do tej płyty można porównywać najnowsze dzieło Szwedów – "Heritage", choćby z tego powodu, że lider zespołu zrezygnował w swoim śpiewie z growlingu. Znana jest współpraca lidera Opeth ze Steven Wilsonem. Tak też było i tym razem. Za miks albumu w No Man’s Land Studios odpowiedzialni są Mikael Åkerfeldt i lider Porcupine Tree.

Heritage powstała pod koniec 2010 i na początku 2011 roku, a większość sesji nagraniowych miało miejsce w sztokholmskim Atlantis Studios, gdzie swoje pierwsze albumy nagrywała ABBA.

Najnowsze dzieło Opeth można nazwać w pełni solową płytą Mikaela Åkerfeldta – to on jest odpowiedzialny za warstwę muzyczną i tekstową (wyjątkiem jest bonusowe "Pyre", który skomponował do spółki z gitarzystą Fredrikiem Åkessonem). Na "Heritage" aż iskrzy się od instrumentów i brzmień, które pojawiają się w Opeth po raz pierwszy. Możemy usłyszeć flet, mellotron, za którego brzmienie odpowiedzialni byli lider zespołu i Per Wiberg obsługujący także kultowy Hammond B3 i Fender Rhodes. Szkoda, że ten niewątpliwie utalentowany klawiszowiec, który odcisnął wyraźny ślad na brzmieniu Heritage już po nagraniu płyty opuścił zespół.

Album otwiera tytułowy "Heritage". Jest to dwuminutowa fortepianowa miniaturka muzyczna, która stanowi intro dla singlowego "The Devil’s Orchard", który w sieci promuje videoclip. Utwór zaczyna się perkusyjną kanonadą Martina Axenrota, za którą próbują nawiązać kontakt organy Hammonda i gitara. Cały utwór oparty jest o charakterystyczny riff gitarowy towarzyszący melodyjnemu śpiewowi Mikaela Åkerfeldta. Zwieńczenie utworu to cudowne, około 30 sekundowe, solo gitarowe, które przywodzi na myśl solo Alexa Lifesona w utworze Anesthetize Porcupine Tree. "I feel the dark" zaczyna się jak klasyczna ballada brzmiąca niczym utwór z płyty "Damnation by" za sprawą instrumentów klawiszowych i gitary nabrać szaleńczego tępa. "Nepenthe" i "Häxprocess" to także ballady, w których pojawiają się organy Hammonda i wspaniałe partie gitary.

Najostrzejszym i zarazem najdynamiczniejszym na płycie utworem (obok "The Lines In My Hand" i "Folklorie", którego zakończenie polegające na wyciszeniu psuje obraz tej kompozycji) to poświęcony pamięci Ronniego Jamesa "Dio Slither" z zapadającymi w pamięci przejmującymi słowami: "Summer’s gone and love has withered".

Pod względem aranżacyjnym najciekawiej na płycie prezentuje się "Famine" będący zarazem najdłuższym utworem na płycie. Po dość balladowym początku następuje budowanie napięcia poprzez: partie fletu, za które odpowiada szwedzki kompozytor i muzyk tworzący od 1970 roku – Björn J:son Lindh oraz brzmiące nieco orientalnie perkusjonalia, za które odpowiada peruwiański jazzowy perkusista Alex Acuña, który w latach siedemdziesiątych grywał w jazz-rockowym zespole Weather Report.

Płyta ukazała się w trzech formatach: tradycyjnym CD, jako dwupłytowy winyl oraz w formie digipacka, który zawiera dwie płyty: wersję CD oraz DVD, na którym pomieszczono całą płytę w systemie 5:1 oraz dwa bonusowe utwory: "Pyre" oraz "Face in the snow", które nie odbiegają klimatem od zasadniczych kompozycji. Dodatkowo zamieszczono film dokumentujący powstanie albumu. Pod względem ceny, wersja standardowa nie różni się wiele od wydania wzbogaconego o płytę DVD, a z uwagi na doznania dźwiękowe jako oferuje system DTS warto kupić „edycję limitowaną”. Okładka albumu (przynajmniej w wersji digipackowej) przyciąga wzrok za sprawą swojej trójwymiarowości. Można też ową ,,trójwymiarowość” potraktować nieco symbolicznie – jako podróż panów z Opeth do okładkowego raju, czyli lat 70., które z całą pewnością odcisnęły silne piętno na Mikealu Åkerfeldcie i jego kolegach.

Arkadiusz Meller

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych