Samotność WAMPIRA, czyli NOSFERATU według HERZOGA. RECENZJA

Z cyklu „Z szafy Majewskiego” (cz. 8). Łukasz Adamski swoimi recenzjami nowych horrorów, narobił mi apetytu na odgrzebanie filmu Wernera Herzoga „Nosferatu wampir” z 1979 roku. Obraz niemieckiego reżysera pokazuje, że kino grozy nie musi być krwawym show, które ma jedynie straszyć widza.

Zazwyczaj, gdy słyszę słowo „remake” mam przed oczami setki nieudanych produkcji (to chyba najbardziej adekwatne słowo), których twórcy połasili się na odcinanie kuponów od sławy starej klasyki. Chociaż obraz Herzoga jest uznawany za remake filmu „Nosferatu – symfonia grozy”, to patrzenie na horror z Klausem Kinskim w roli głównej tylko przez pryzmat produkcji z 1922 roku, byłoby wielce krzywdzące. Przede wszystkim nieuczciwe wobec samego reżysera, który do sztandarowej opowieść wymyślonej przez Brama Stokera dołożył swoją własną – niezwykle oryginalną – wizję.

Nie ma sensu streszczać fabuły historię hrabiego Draculi wg angielskiego pisarza znają niemal wszyscy. Jednak w filmie „Nosferatu – wampir” tytułowy bohater nie jest tylko bestią godną unicestwienia i wcieleniem zła. Herzog nie wpadł w pułapkę, której nie potrafią uniknąć niemal wszyscy twórcy kina grozy – nie stworzył jednowymiarowej, płytkiej postaci. Jego Nosferatu nie tylko budzi strach, ale również współczucie. Każdy widz przyzna, że jest odrażający, ale w jego oczach zobaczy smutek, tęsknotę i samotność, które są dla niego gorsze od śmierci. Herzog przedstawiając taki wizerunek potwora, uniknął dosłowności, jaką zaprezentował choćby Kenneth Branagh w bodaj najlepszej filmowej adaptacji „Frankensteina” z 1994 roku.

„Nosferatu – wampir” jest jednym z nielicznych horrorów w którym na pierwszy plan wysuwają się kreacje aktorów. W obrazie Herzoga to mimika, gesty, spojrzenia spychają na dalszy plan baśniową charakteryzację i inne ozdóbki. Niemiecki reżyser, podobnie jak Roman Polański tworzący „Dziecko Rosemary”, stworzył obraz zła, które pojawia się w wybranej rzeczywistości co jeszcze bardziej napawa niepokojem.

Twórca filmu nie osiągnąłby tego bez udziału aktorów. Oprócz wcześniej wymienionego Klausa Kinsky'ego (co tu dużo mówić – mistrzostwo!), na wysokości zadania stanęli Bruno Ganz (polskiej publiczności znany przede wszystkim z roli Adolfa Hitlera w filmie „Upadek”), a także zjawiskowa – jak zawsze – Isabelle Adjani (scena rozmowy przerażonej Lucy z potworem to już prawdziwa klasyka).

Efektu dopełnia również muzyka, którą stanowią kompozycje wielkich klasyków: Ryszarda Wagnera i Charlesa Gounod, a także... krautrockowej grupy Popol Vuh, która współpracowała z Herzogiem również przy innych filmach.

W dobie taniego efekciarstwa i szokowania na siłę, warto sięgnąć po „Nosferatu – wampir”. Poczucie pustki i bezsensu czasem jest straszniejsze, niż bryzgająca krew i flaki na wierzchu. Herzog doskonale o tym wie. W końcu to po jednym z jego filmów, Ian Curtis odebrał sobie życie...

Aleksander Majewski

„Nosferatu – wampir” („Phantom der Nacht”), Francja/RFN 1979, scen. i reż. Werner Herzog, wyst.: Klaus Kinski, Bruno Ganz, Isabelle Adjani, Roland Topor, Walter Ladengast

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych