Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu mogło się wydawać, że polskie kino niezależne będzie przeżywało nad Wisłą swój renesans. Uzdolnieni twórcy popadli jednak w niepamięć albo zdecydowali się na rolę speców od wywoływania tanich skandali. Najwyraźniej Przemysław Wojcieszek wybrał tę drugą drogę.
Nazwisko Przemysława Wojcieszka dla wielu czytelników wNas.pl może kojarzyć się w ostatnim czasie wyłącznie ze skandalizującym „Sekretem”, który już 19 kwietnia wejdzie na ekrany polskich kin. Trzeba jednak przyznać, że jeszcze kilka lat temu zdolny reżyser pokazywał inne oblicze.
Inne, tzn. jakie? - może od razu zapytać bardziej dociekliwy czytelnik. Już odpowiadam: po prostu pozbawione wyraźnych odniesień politycznych. "Sztuka je sztuka", jak mawiał (choć w nieco innym kontekście) jeden z bohaterów "Krolla" Władysława Pasikowskiego. Owszem, niemal w każdym filmie autora kultowego „Głośniej od bomb” pobrzmiewa głos młodych gniewnych, mających w poważaniu utarte konwenanse podyktowane przez starsze pokolenie. Nie ma w tym jednak zakamuflowanej politycznej agitki, ale wyraz (bez)nadziei towarzyszącej ludziom wkraczającym w dorosłość na przełomie wieków, którzy – mówiąc słowami bohatera „Doskonałego popłudnia” - są "dymani przez rząd”.
Jak widać, robienie takich filmów najwyraźniej nie popłaca. Wojcieszek najwyraźniej wyczuł pismo nosem i na fali skandalików grających na patriotycznych emocjach i burzy wokół książki Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa”, postanowił nakręcić film o geju, który dowiaduje się, że jego dziadek mordował Żydów. Jak widać, film Władysława Pasikowskiego „Pokłosie” nie jest ewenementem.
Zanim Wojcieszek wziął się za robienie filmów, które złośliwie można nazwać „buntem na zamówienie”, potrafił wprawną ręką kreślić obraz rodzimej prowincji stanowiący tło małych dramatów i radości postaci z krwi i kości. Z dala od wielkich miast, szklanych korporacyjnych biurowców i chorego japiszońskiego ciśnienia na robienie kariery.
Trzeba jednak przyznać, że niemal w każdym obrazie Wojcieszka pojawiają się tyrady na temat rodzimej beznadziei, krytyka konwenansów, itp. O ile na początku wydawało się to urocze, każdy kolejny film Wojcieszka trącił większą tandetą. Reżysera dopadły - mówiąc "Grabażem" - "zmarszczki i kilogramy", a on dalej kręcił filmy o młodych zagubionych z prowincji, uważających, że wszystko jest do d...y. Od tradycyjnej narracji odbiegał nieco "Made in Poland", ale treść pozostała niezmienna: znów mieliśmy do czynienia z buntownikiem, który nie wie przeciwko czemu się buntuje, podobnie jak sam reżyser, dla którego głównym wrogiem wydaje się być mityczna IV RP.
Wojcieszek postanowił więc sięgnąć po temat Polaka-antysemity. Rzeczywiście, ambitny pomysł, jak na buntownika...
Wciąż się o tym nie mówi, wciąż szczytem odwagi są w polskim kinie pogodne w gruncie rzeczy historyjki o tym, jak dzielnie pomagaliśmy mniejszości, historyjki o ludziach, którzy najpierw byli niby trochę źli, trochę byli antysemitami, ale potem się nawrócili i już byli dobrzy. A mój film opowiada o tym, że cały czas mamy zbiorową amnezję, że wcale się nie nawróciliśmy, a wręcz przeciwnie - dość skutecznie dokończyliśmy robotę, zabijaliśmy ludzi, którzy cudem przeżyli Holokaust i wrócili do domu, a dziś wcale nie mamy wyrzutów sumienia i nie mamy zamiaru o tym mówić. Mój film opowiada właśnie o kimś takim: to 80-latek, który nie przeszedł żadnej przemiany i choć ma na rękach krew całej rodziny, jakakolwiek wzmianka o tym absolutnie go oburza. I to, mam wrażenie, a raczej jestem całkowicie przekonany, jest o wiele bliższe prawdy o Polakach
powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Wojcieszek. W tym samym wywiadzie wyrażał satysfakcję, że film spodobał się... niemieckiej publiczności.
W filmach reżysera (chciałoby się powiedzieć "młodego", ale lata lecą) często pojawiał się wątek oszukiwanych przez elity rządzące młodych ludzi. W obecnej sytuacji, przesłanie Wojcieszka mogłoby być manifestem młodego pokolenia. Pokolenia, które - mimo zapewnień o potrzebie kształcenia - zostało na lodzie. Bez pracy, bez perspektyw, ale uśmiechniętymi przedstawicielami władzy. Twórca "Głośniej od bomb" mógłby zrobić film autentycznie kultowy, korzystając ze swojego dotychczasowego doświadczenia. Nic z tego. Reżyser woli kopać w ciemnogrodzki motłoch. A, co tam!
Aleksander Majewski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247750-wojcieszek-dzisiaj-juz-tylko-buntownik-na-zamowienie-felieton
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.