Szkoda, że nierównej CRISTIADY nie zrobił reżyser o talencie Joffe NASZA RECENZJA

„Cristiada” jest filmem bardzo potrzebnym i wartościowym. Wiele scen zachwyca i porusza serce. Film wbija również szpilę w lewicową propagandę, która zawsze uświęca wszelkiej maści socjalistów, i demonizuje chrześcijan. Jednocześnie jest to film nierówny, niespójny gatunkowo i drażniąco patetyczny

„Cristiada” jest reklamowana w Polsce jako film, którego boi się cały świat. Obraz miał wielkie problemy z dystrybucją na całym świecie. Producent filmu Pablo Jose Barroso mówił, że żaden znaczący dystrybutor nie chciał wprowadzić filmu do kin, tłumacząc to widmem finansowej klapy, mimo tego, że znakomicie sprzedał się on w Meksyku. Wiele środowisk katolickich utrzymuje, że problemy filmu wynikają z jego niepoprawnej politycznie treści. „Cristiada” przedstawia bowiem w bohaterskim świetle prześladowanych przez lewicowy reżim katolików. Czy można podejrzewać, że to było głównym powodem odrzucenia filmu?

Bez wątpienia część środowiska filmowego może zwalczać „Cristiadę” z powodu coraz wyraźniej akceptowanej chrystofobii. Świat, w którym ruguje się z przestrzeni publicznej chrześcijaństwo, zakazuje się noszenia w pracy krzyżyków ( przyzwalając na symbole innych religii) i eksponuje się szczególnie mocno w mediach grzechy chrześcijan, z pewnością nie jest zachwycony opowieścią o prześladowanych przez lewicowy reżim walczących katolików.

Powstanie katolików meksykańskich przeciwko jakobińsko-masońskiej tyranii w latach 1926-1929, zwane cristiadą albo guerra cristera, było skutkiem prześladowań zmierzających nie tylko do pełnej laicyzacji Meksyku, ale ostatecznie wręcz do fizycznej eliminacji Kościoła katolickiego w tym kraju.

zauważył prof. Jacek Bartyzel. Większość poważnych historyków nie polemizuje w znaczący sposób z tymi faktami. W 1926 roku prezydent Meksyku Plutarco Elias Calles, socjalista i mason, zaczął wprowadzać antyklerykalne przepisy, które uderzały w Kościół katolicki. Za jego rządów zamknięto szkoły katolickie i większość kościołów, oraz zarządzono przymusową rejestrację wszystkich księży. Zabroniono nawet duchownym nosić publicznie sutann. W odpowiedzi powstała „Krajowa Liga Obrony Wolności Religijnej”, która zorganizowała akcję obywatelskiego nieposłuszeństwa, która polegała m.in. na bojkocie wszystkich państwowych przedsiębiorstw i instytucji. Dwa miliony Meksykanów podpisało petycję do władz z żądaniem anulowania antykatolickich zapisów konstytucji. Prezydent wzmocnił więc walkę z katolikami, wprowadzając oprócz antyklerykalnej propagandy metody siłowe. Wówczas wybuchło powstanie, które przeszło do historii pod nazwą „cristiady”, a jej uczestnicy zasłynęli jako „cristeros” czyli chrystusowcy. W ciągu kilku lat w walce z socjalistami zginęło około 90 tysięcy ludzi. Wielu z nich zostało beatyfikowanych przez Jana Pawła II i Benedykta XVI. Prześladowania katolików w Meksyku były podobne do prześladowań wyznawców Chrystusa w Hiszpanii przed erą generała Franco czy w bolszewickiej Rosji i nazistowskich Niemczech. Zapewne, gdyby nie opór Meksykanów i rozejm wymuszony przez USA, prześladowania w tym kraju skończyłyby się w stylu jakobińskim, jaki znamy z czasów Rewolucji Francuskiej. Zupełnie nie zaskakuje więc, że lewicowo nastawieni krytycy filmowi czują się nieswojo, gdy kino pokazuje totalitarną twarz lewicy. Nie zapominajmy, że większość z nich nie potępiło z pozycji historycznych jawnie kłamliwego i obrzydliwego w wymowie filmu Stevena Soderbergha o masowym mordercy Che Guevarze.

W Polsce również pojawiły się szybko ataki na film z pozycji niemal lewackich. Zupełnie niezrozumiała była szczególnie krytyka sposobu, w jaki w obrazie pokazano męczeństwo katolików. Kościół katolicki przetrwał 2 tysiące lat nie tylko prześladowań, ale również własnych trudnych do przebaczenia grzechów właśnie z powodu świadectwa jakie dawali światu męczennicy. Dzięki oddanej za cieślę z Nazaretu krwi, mała żydowska sekta rozprzestrzeniła się na cały świat! Pogląd, że sceny przedstawiające oddających z uśmiechem na ustach życie za Jezusa „cristeros” są nierealistyczne i propagandowe, jest wyjątkowo infantylny i ignorancki.

Przepraszam za ten długi wstęp, ale był potrzebny by skupić się na merytorycznych zarzutach kierowanych w stronę filmu, i odrzucić zacietrzewioną niechęć do Kościoła katolickiego, które pobrzmiewa w wielu recenzjach „Cristiady”. A filmowi niestety jest co zarzucić. Oglądając obraz Deana Wrighta, który do tej pory realizował główne efekty specjalne w takich filmach jak „Władca pierścieni”, można żałować, że pierwszego filmu o powstaniu meksykańskich katolików przeciwko socjalistom nie zrealizował twórca o talencie Mela Gibsona albo Rolanda Joffe. Pierwszy, mimo jeszcze większej liczby nieprzychylnych głosów lewicy, stworzył jeden z najbardziej dochodowych filmów wszechczasów, a drugi nie tylko we wspaniały sposób ewangelizował „Misją”, ale w ostatnich latach zrealizował porządny i tożsamy z „Cristiadą” „There be dragons”. Warto zestawić film Wrigta szczególnie z tym drugim obrazem. Oba opowiadają o lewicowych reżimach w krajach hiszpańskojęzycznych. Oba ukazują powstanie katolików przeciwko skrajnej lewicy. O ile Rolandowi Joffe udało się spójnie i sprawnie opowiedzieć o skomplikowanych czasach wojny domowej w Hiszpanii oraz powstaniu Opus Dei, o tyle Wright kilkakrotnie w swojej opowieści potknął się o własne nogi.

Co głównie razi w filmie Wrighta? Jest to głównie jego nierówność. „Cristada” obfituje zarówno w sceny doskonałe, jak i bardzo słabe. Czasami można odnieść wrażenie jakby część filmu realizował asystent reżysera. Wright na dodatek nie potrafił się zdecydować jaki gatunek filmowy przyjąć w opowieści o „cristeros”. Miejscami jest to film wojenny w klimacie „Gettysburga”, który nagle przechodzi w klasyczny western, zamieniający się w religijny moralitet. Taki zabieg mógłby się sprawdzić, gdyby był świadomie zastosowany przez doświadczonego reżysera. Doświadczenia jednak Wrightowi brakuje, a nie nic nie wskazuje by miał on być jednym z autorskich amerykańskich reżyserów. Najlepiej reżyser radzi wiec sobie w scenach batalistycznych. Dobrze również potrafi zbudować napięcie podczas ujęć męczeństwa katolików, choć w niektórych scenach potrzebna w takich filmach symbolika jest nieumiejętnie stosowana. Na dodatek twórcy filmu w zupełnie niezrozumiały sposób korzystali z muzyki weterana Jamesa Hornera, powodując niepotrzebny patos tam, gdzie go być nie powinno. „Cristiada” najlepiej wygląda w naładowanych emocjami scenach, które nie są podbudowane podkładem muzycznym.

Wrigtowi udało się zebrać bardzo ciekawą obsadę na czele z Andym Garcią ( kolejny niepoprawny politycznie film artysty), legendarnego Petera O’Toole, który na stare lata grywa wyłącznie w kinie religijnym, Bruce’a Greenwooda ( pamiętny JFK z „Trzynastu dni”) oraz Rubén Blades ( „Dawno temu w Meksyku) jako prezydent Calles. Garcia jako generał Enrique Gorostieta tworzy wiarygodny portret liberała ateisty, który zgadza się przewodzić „cristeros” w imię walki o wolność jednostki. Długa walka z socjalistami powoduje jego nawrócenie. I nawet jeżeli nie do końca dostrzegamy impuls, który powoduje zwrócenie się w stronę Jezusa, to ostatnie sceny filmu wynagrodzą nam wątpliwości. Niejednoznaczny jest też Anacleto Gonzalez Flores (Eduardo Verástegui), beatyfikowany przez Benedykta XVI męczennik, który za pomocą karabinu bronił krzyża. Wright ciekawie uchwycił też wpływ czystej, chrystusowej dobroci ojca Christophera ( Peter O’Toole), który swoim świadectwem i męczeństwem natchnął innych naśladowców Chrystusa. Zaangażowanie aktorów „Cristiady” jest kolejnym argumentem za tym by tak ważne filmy dla chrześcijan na całym świecie realizowali lepsi reżyserzy. Mimo, że Wrigtowi udało się nakreślić dramatyczne losy katolików w Meksyku, to jednak poległ w ukazaniu banalności zła i uniwersalności przemocy. W takim kinie oczekujemy jednak dopieszczonych scen, które podkreślają niuanse istotne dla kina historycznego.

„Cristiada” zajmie znaczące miejsce między popkulturowymi dziełami broniącymi w nowoczesny sposób chrześcijaństwa. Jednak daleko filmowi jest nie tylko do „Pasji”, „There be dragons” czy „Misji”, ale również do takich uduchowionych filmów jak „Droga” Emilio Esteveza, która nie miała w Polsce promocji nawet w ułamku takiej jak „Cristiada”. A z pewnością bardziej zasługuje na podziw niż film Wrighta.

Łukasz Adamski

Czytaj też entuzjastyczną recenzję filmu autorstwa Pawła Burdzego. CRISTIADA Piękny film o wojnie katolików z socjalistycznym reżimem NASZA RECENZJA

„Cristiada”, Meksyk 2012, reż. Dean Wright, wyst: Andy Garcia, Peter O’Tolle, Eduardo Verásteguia, Bruce Greenwood.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych