Twórca NAGIEGO INSTYNKTU porównuje JEZUSA do BIN LADENA i CHE GUEVARY

Paul Verhoeven, reżyser kultowego "Nagiego instynktu" (z jeszcze bardziej kultową Sharone Stone w roli głównej) napisał książkę "Jezus z Nazaretu" w którym tytułowy bohater jest przedstawiony jako syn rzymskiego legionisty. Filmowiec nie wyklucza ekranizacji.

Twórca takich filmów jak "Pamięć absolutna" czy "RoboCop" uchylił rąbka tajemnicy na temat swojej twórczości w rozmowie z portalem Stopklatka.pl. Verhoeven przekonuje, że jego celem było przedstawienie życia Jezusa w stricte politycznym pejzażu. Nie brakuje również jego własnych wizji...

Niewykluczone, że apostołowie bali się opisać prawdę, która nie spodobałaby się rządzącym. Chciałem to sprostować i pokazać, jaki Jezus był, według mnie, naprawdę. To oczywiste, że gdy ktoś propagował idee Królestwa Bożego, to musiał zostać zlikwidowany przez Rzymskie Imperium. Jezusowi wydawało się, że Bóg zacznie w niedalekiej przyszłości rządzić Palestyną. Miało to nastąpić w ciągu roku, a nie na przestrzeni dwóch tysięcy lat

spekuluje filmowiec w rozmowie z Michałem Hernesem.

Na tym nie koniec. Verhoeven nie waha się używać porównań, które z pewnością wywołają oburzenie chrześcijan na całym świecie.

Obwołano go Królem Żydów i sam również tak o sobie mówił. Dlatego ukrzyżowano go jako partyzanta. Z punktu widzenia Rzymian był kimś, kogo możnaby porównać do Osamy bin Ladena czy Che Guevary. Skoro go skazali, to naprawdę musieli być przekonani o tym, że zagraża Rzymowi

mówi reżyser.

Co ciekawe, Paul Verhoeven pragnie zekranizować swoją powieść. Reżyser zdaje sobie sprawę, że jego dzieło wywoła skandal, ale - jak mówi - chce ukazać Jezusa jako "zwykłego człowieka".

Osobiście uważam, że bogowie istnieją tylko w greckiej mitologii. W rzeczywistości ich nie ma

mówi Stopklatce Verhoeven.

Czyżby reżyser zdecydował sięgnąć po skandal, aby przypomnieć się szerszej publiczności? W końcu dla wielu widzów jego nazwisko jest obecnie anonimowe, a sam filmowiec musi zadowolić się jedynie etykietą twórcy "Nagiego instynktu".

Być może (przyjmując bardzo optymistyczne założenia) Verhoevenowi uda się zrobić ciekawy, choć wzbudzający kontrowersje film, jak było to w przypadku "Ostatniego kuszenia Jezusa" Martina Scorsese ( choć ten film jednaj jest poważnym, religijnym dziełem) Obserwując jednak ostatnie poczynania reżysera, można mieć co do tego poważne wątpliwości... Tym bardziej, że teza, jaką serwuje to popłuczyny m.in. po nazistowskich "specach" od historii.

Dlatego prędzej można spodziewać się przebrzmiałej tandety spod znaku "Żołnierzy kosmosu", niż poważnego podejścia do kontrowersyjnego tematu. Verhoeven dla przeciętnego Kowalskiego jest jak McDonald's - przejadł się.

Aleksander Majewski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych