Na zimowy wieczór - „NIEUSTRASZENI POGROMCY WAMPIRÓW” POLAŃSKIEGO

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Z cyklu „Z szafy Majewskiego”: Część IV. Do Polski wróciła zima, więc nie wypada – w przeciwieństwie do Patryka Vegi – poruszać tematów wakacyjnych. Dziś prezentuję film w iście zimowej scenerii, w sam raz na mroźne wieczory - „Nieustraszeni pogromcy wampirów” Romana Polańskiego.

Niezwykle rzadko zdarza się, aby łączenie różnych gatunków filmowych kończyło pomyślnie. Taka skaza dopada najczęściej syntezę komedii z horrorem, która szybko staje się przewidywalną do bólu, infantylną historyjką, która ocieka ketchupem i kiczem.

Tyle, że jeśli opanowało się wynalazek braci Lumiere do perfekcji, nawet wrzucanie do jednego garnka różnych konwencji, nie musi skończyć się niestawnością widzów. Z całą pewnością ta sztuka udała się Romanowi Polańskiemu, który w 1967 roku stworzył jeden z najciekawszych filmów grozy (a może raczej komedii?) w dziejach kina.

„Nieustraszeni pogromcy wampirów” (film, podobnie jak spektakl, funkcjonuje również pod nazwą „Bal wampirów” - przyp. AM) i straszą i śmieszą, prawie jak w kiepskim dowcipie. Tyle, że to nie jest kiepski film. Polański stworzył niesamowity klimat. Śledząc losy prof. Abronsiusa (rewelacyjny Jack McGowran) i jego ucznia – Alfreda (w tej roli sam reżyser i współautor scenariusza), mamy wrażenie, że towarzyszymy bohaterom w ich przeprawach przez śnieżne zaspy „gdzieś w Europie Wschodniej”, w pięknej bajkowej scenerii. Polański stworzył świat, który wzbudza u widza niewytłumaczalną tęsknotę, a raczej fascynację. Każdy chciałby, wraz z Abronsiusem i Alfredem, pokonać potężne zaspy, aby ogrzać się w ciepłej karczmie, podziwiając urodę pięknej Sary (w tej roli śp. Sharon Tate– druga żona Romana Polańskiego). Razem z głównymi bohaterami, widz odczuwa strach, gdy do wioski zbliża się hrabia von Krolock (niemal stworzony do takich ról Ferdy Mayne) albo gdy – bez zaproszenia – odwiedzają zamek wampira.

Z drugiej strony, bawi karykaturalna niepewność nowicjusza, jaką prezentuje Alfred (jedna z lepszych kreacji Romana Polańskiego) czy przerysowana starcza nieporadność prof. Abronsiusa (jeszcze raz słowa uznania dla McGowrana). Te wątki potrafią rozbawić widza prostym humorem, ale za to jak!

Efektu dopełnia wspaniała muzyka samego Krzysztofa Komedy, jazzmana najbardziej znanego z muzyki do następnego filmu Polańskiego („Dziecko Rosemary” z 1968 roku), która czasem dopełnia bajkowy pejzaż filmu, innym razem napełnia go jeszcze większą grozą. Podobnie w przypadku niesamowitej scenografii.

W dobie tandetnych prześmiewczych produkcji robionych na siłę, warto odkurzyć nieco zapomniany obraz Romana Polańskiego z czasów, gdy mógł tylko pomarzyć o swoich największych sukcesach na Zachodzie. Polski reżyser pokazuje, co to dobry pastisz. I chociaż „Nieustraszeni pogromcy wampirów” nie są obrazem wybitnym, tego klimatu nie da się skopiować. To film niepowtarzalny.

Aleksander Majewski

”Nieustraszeni pogromcy wampirów” („The Fearless Vampire Killers”), USA/Wielka Brytania 1967, reż. Roman Polański, wyst.: Roman Polański, Jack McGowran, Sharon Tate, Ferdy Mayne

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych