Założyli sobie, że nie będzie ich w Internecie. Byli już popularni, grali koncerty, ale nie mieli nagranej żadnej piosenki. Londyńczycy postanowili działać wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew promocyjnym tendencjom.
Być może dzikość serca, a może naiwność wieku, w każdym razie po dwóch latach istnienia zyskali rozgłos. Ich podejście do promocji zespołu otworzyło im drzwi wytwórni fonograficznej. Palma Violets już zdążyli gościć na okładce NME, magazynu który uznał ich za największą brytyjską nadzieję tego roku, wybierając przy tym ich Best Of Friends najlepszym utworem 2012 roku.
Palma Violets - Best of Friends
Nie chcieliśmy pojawiać się na Facebooku, ani Youtubie czy w ogóle w Internecie, bo nie mieliśmy nagranej żadnej piosenki.Robiliśmy ten hałas w pokoju dla własnej przyjemności i to było coś, czego trzeba było doświadczyć.
- tłumaczy wokalista i gitarzysta Sam Fryers.
Najlepszym sposobem by zobaczyć zespół rock'n'rollowy, jest pójść i zobaczyć jak grają na żywo. To chcieliśmy ofiarować ludziom. A poza tym nienawidzimy bycia w studiu nagraniowym.
Z kolei mówi basista Chilli Jesson.
Palma Violets - Last of the Summer Wine
Dlatego woleli prezentować swoją twórczość na żywo, w mieszczącym się przy Lambeth Road studio 180. Ten stary brytyjski budynek kolejowy pełnił zarówno rolę pracowni artystycznej, jak i squatu. Informacje o występach roznosiły się pocztą pantoflową. Po dotarciu na miejsce, za drzwiami czaiła się odrobina chaosu. Na ścianach uwagę przykuwały eksperymentalne grafiki... Przyjaźnie wyglądające dzieciaki krzątały się, czekając na moment, aż zespół będzie gotowy by zacząć występ. Zazwyczaj następowało to około 11 wieczorem, jednak czasami także dużo później. Duszna piwnica mogła pomieścić najwyżej pięćdziesiąt osób. Gdy w końcu zaczynali grać, ich muzyka brzmiała prymitywnie, dziko rock'n'rollowo, rozbrzmiewała echem garażowych lat sześćdziesiątych, jednak o bardzo brytyjskim rodowodzie.
Palma Violets - Tom The Drum at Studio 180
Zespół atakował z niesamowitą energią, wynikającą z interakcji pomiędzy Jessonem i Fryerem, ale także napędzaną przez partie perkusji Willa Doyle'a. Nic więc dziwnego, że już od początku 2012 roku grupą zaczęły interesować się wytwórnie płytowe. Wybór padł na Rough Trade.
Kiedy Rough Trade się nami zainteresowało, to było coś wyjątkowego. Przywrócili nam wiarę w muzykę. Mam na myśli to, że od początku rozmawiali o muzyce. Geoff Travis był jedyną osobą, która poruszyła temat zrobienia coveru „California Sun" The Riveiras. Inni faceci mówili o supermarketach, półkach i o tym jak mamy wejść na rynek.
W efekcie obustronnego zauroczenia, 25 lutego pojawia się debiutancki album Palma Violets - zatytułowany oczywiście od nazwy bazy zespołu - 180. Ponadto, na okładce płyty znalazło się zdjęcie przedstawiające trio na tle tego ważnego w krótkiej historii zespołu budynku w londyńskiej dzielnicy Lambeth.
Album został nagrany w londyńskim RAK Studios (pod okiem Steve'a Mackey'a z Pulp, pełniącego obowiązki producenta), a także w The Lightship (gdzie produkcji podjął się Rory Attwell). Palma Violets mają już na koncie wspólne trasy z Alabama Shakes i Savages, występ w programie Joolsa Hollanda, a także nominację do nagrody Sound Of 2013 w zestawieniu BBC. Wraz z ukazaniem się płyty 180, trio - razem z Django Django, Miles Kane i Peace - rusza w brytyjską trasę w ramach NME Awards.
GK / Sonic Records
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247430-palma-violets-nienawidzimy-bycia-w-studiu-nagraniowym
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.