To Sowieci stworzyli mit Stefana Bandery? RECENZJA

Stefan Bandera, jeden z przywódców ukraińskich nacjonalistów, doczekał się w Polsce po 1989 roku dopiero drugiej, po "Stepanie Banderze 1900-1959" Edwarda Prusa, biografii. Niedawno ukazała się książka "Bandera. Terrorysta z Galicji" Wiesława Romanowskiego. Autor twierdzi, że Bandera nie zasługuje na legendę, jaka mu towarzyszy po śmierci. Teza ta nie spodoba się zarówno Polakom, którzy taktują Banderę jako wcielone zło, polityka odpowiedzialnego za wołyńskie ludobójstwo, jak i części Ukraińców, którzy uważają Banderę za bohatera narodowego.

Wiesław Romanowski jest byłym wieloletnim korespondentem TVP na Ukrainie. Książkę "Terrorysta z Galicji" napisał korzystając z ukraińskich i niemieckich archiwów. Wychodzi od opisu zamachu na Banderę, dokonanego w Monachium w 1959 roku przez sowieckiego agenta, Bohdana Staszyńskiego. Bandera został otruty cyjankiem potasu na schodach kamienicy, w której mieszkał. Według autora, była to polityczna zemsta Nikity Chruszczowa; nie wykluczone że Bandera został wystawiony KGB przez któryś z zachodnich wywiadów, które już nie korzystały z usług Bandery.

W jaki sposób Romanowski demitologizuje postać Bandery? Po pierwsze zauważa, że Banderze nigdy nie udało się przejąć przywództwa nad ukraińskim nacjonalistami po krwawym rozłamie w 1940. Za to organizował bratobójcze, wyniszczające porachunki. Rywalizację przegrał z Andrijem Melnykiem, przyjacielem lwowskiego metropolity Andrzeja Szeptyckiego.

Kolejny argument autora "Terrorysty z Galicji" brzmi: Bandera choć był niemieckim szpiegiem (szkolenie przeszedł w przedwojennym Gdańsku, jednym z ówczesnych centrów europejskiego szpiegostwa, o czym dobrze wiedział polski wywiad), był przez Hitlera traktowany instrumentalnie, o czym świadczy fakt, że nigdy nie otrzymał realnego poparcia w budowaniu państwa ukraińskiego. Gdy Bandera w 1940 roku mieszkał w Krakowie, nie został nawet przyjęty przez generalnego gubernatora Hansa Franka, mimo swoich usilnych starań. Natomiast był później internowany przez Niemców w obozie w Sachsenhausen, z którego uciekł do Wiednia.

Romanowski dowodzi też, że po 1945 roku Bandera nie dostał wsparcia ze strony CIA. Amerykanie uważali go za człowieka o złej reputacji (pospolity bandyta, hitlerowski kolaborant i współodpowiedzialny za Holokaust) oraz o słabej pozycji w ruchu ukraińskim. To inny przywódca nacjonalistów - Mykoła Łebied – był ważniejszy dla Amerykanów, bo przekazał im archiwum UPA. Romanowski podaje też, że po 1956 roku z usług Bandery wycofali się też Brytyjczycy.

Ostatnie twierdzenie dziennikarza jest najodważniejsze. Uważa on, że mit Bandery stworzyło KGB, by propagandowo uzasadnić swoją rozprawę z upowską partyzantką na zachodniej Ukrainie po 1945 r., oraz monachijski zamach na Banderę. Autor dotarł do amerykańskich dokumentów, z których wynika, że śmierć Bandery nie była bohaterska, że przeciwnie - miała charakter "demoralizującej porażki" dla Ukraińców (dał się zabić mimo stałej ochrony), oraz że wielu ukraińskich imigrantów nie płakało po Banderze.

Niemniej to ostatnie wydarzenie zaowocowało tym, że Ukraińcy zamiast krytycznie analizować dokonania Bandery, zamienili go w mit. I do dziś Bandera "plącze się między nogami" Ukraińców i ich polityków.

Śmierć w Monachium dała mu szansę ucieczki od rzeczywistości i budowania mitu bojownika o narodową niepodległość, zgładzonego przez Moskali. Z niszowego, skazanego na zapomnienie, lokalnego polityka Chruszczow zrobił galicyjskiego bohatera. Mit Bandery potrzebny był i jest nie tylko Hałyczynie, szczególnie jej separatystycznemu marzeniu, potrzebny był Związkowi Sowieckiemu i przydatny jest imperialnej, rosyjskiej tradycji. Śmierć Bandery uzasadniała sowieckie represje wobec zachodniej Ukrainy, należała do mitu walki z „banderowcami”, wyjątkowo okrutnymi ludźmi, symbolizującymi cały ukraiński ruch narodowy. Zamach w Monachium był zresztą przedmiotem manipulacji w sowieckiej propagandzie. O jego przeprowadzenie Kreml najpierw oskarżał niemieckich sojuszników Bandery, ponoć zirytowanych i zaniepokojonych jego dwulicowością i skłonnością do szantażu, później sowiecka prasa szukała winnych wśród ukraińskiej emigracji, odwołując się do „ukraińskiego charakteru

– pisze Romanowski.

Czy wobec tego Bandera nie był odpowiedzialny za zbrodnię ludobójstwa dokonaną na Polakach? Romanowski odpowiada negatywnie na to pytanie. Mówi, że choć nie przetrwały dokumenty, podobne do katyńskich, w których byłoby jasno stwierdzone, kto wydał rozkaz wymordowania polskiej ludności, to można wskazać na bezsprzeczną odpowiedzialność polityczną najważniejszych przywódców nacjonalistów ukraińskich, w tym Bandery. Ludzie ci, od lat 20. ub. wieku, głosili w prasie nacjonalistycznej hasło "Ukraina dla Ukraińców". I to hasło w końcu zostało wcielone w życie. Ukraińców ośmielili w tym "dziele" Niemcy dokonujący zagłady Żydów. Autor zapewnia, że starał się opisać Banderę obiektywnie, w życiu codziennym, pomijając jego ideologię. Jaki był zatem Bandera prywatnie?

Bardzo trudny egzemplarz, typowy ojciec rodziny patriarchalnej, wschodniej, z silną pozycją w domu, walczący z polską tradycja, w której wyrósł, ale jednocześnie ukrywający się w Niemczech pod nazwiskiem Stefan Popiel, jako były obywatel Rzeczypospolitej. Chrześcijanin, który zajął się terroryzmem. Targała nim masa sprzeczności, prowadził krótkie burzliwe życie w podłych czasach. Mówią, że człowiek umiera tak jak żył. Bandera został zabity przez Ukraińca spod Drohobycza, zawodowego zabójcę z KGB. Terrorysta został zabity przez innego terrorystę, który z pistoletu rozpylił gaz

– mówi Wiesław Romanowski.

Wiesław Romanowski, „Bandera. Terrorysta z Galicji”, wyd. Demart, Warszawa 2013

Piotr Samolewicz (autor jest dziennikarzem Super Nowości)

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych