Grupa My Bloody Valentine opublikowała pierwszy od 21 lat album. Longplay nosi tytuł "mbv" i dostępny jest w trzech formatach. Krążek dostępny jest tylko poprzez oficjalną stronę internetową zespołu w kilku formatach: mp3, CD i na 180-gramowej płycie winylowej . Co takiego jest w brzmieniu My Bloody Valentine, że muzyka zespołu, który do niedawna miał wydane tylko dwie płyty ( w 1988 i 1991 roku ) , wzbudza tyle emocji. Czy rzeczywiście fani oczekiwali fonograficznego powrotu formacji? Wielowarstwowe brzmienie gitar i eteryczna, wpadająca w psychodelię wokaliza nie charakteryzuje już współczesnej muzyki.
Mało kto pamięta o wpływie amerykańskiej wytwórni Sub Pop na rozwój gitarowego grania na Wyspach. Nawet się to teraz neguje, a była pełna symbioza. Mudhoney, Dinosaur Jr, Husker Du, Wipers wywarły mocne piętno na Brytyjczykach, do tego eteryczne odkrycia 4 AD z Cocteau Twins i Elizabeth Fraser oraz This Mortal Coil dopełniły reszty. Powstał nurt na miarę punkowego buntu lat 70-tych. Jednak, jak szybko powstał, tak też po okresie bumu, popadł w marazm i mocną krytykę. Czy zasłużenie?
My Bloody Valentine / Only Shallow
My Bloody Valentine płytą „MBV” dowodzi, jak błędne były opinie krytyków – to ciekawa i wartościowa muzyka, choć przeznaczona dla wybrednego fana. Spadkobiercami ich myśli na pewno są Radiohead i Atoms For Peace.
Sprawdziliśmy czy nowa produkcja zasługuje na taką uwagę.
1. She Found Now
Na wprowadzenie idealny utwór. Gitarowo mamy klimat Cocteau Twins. Kompozycja nie zapowiada jednak szoku, który czeka odbiorcę w dalszej części płyty. Ot mamy klasyczny My Bloody Valentine i jest dobrze.
2. Only Tomorrow
Alternatywny przebój. Dzikie gitary i epicka opowieść rzeka. Sporo odniesień do The Breeders i Lush. Miło i przyjemnie.
3. Who Sees You
Na pierwszy rzut – lekkie przegięcie. Gitary zbyt zniekształcone, zafałszowane, jak z taśmy, która zaciąga. Ma to jednak sens. Ma zachwiać pewność, że wiemy o co tu chodzi, co nas czeka. Efekt piorunujący – że tak można, że taka odwaga.
My Bloody Valentine / Who Sees You
4. Is This and Yes
Muzyczna impresja. Nie ma gitar. Wszystko może się zdarzyć. W każdej chwili może pojawić się saksofon, albo dęciaki. Jednak nie – całość płynie jak ilustracja do filmu lub intro do kolejnej kompozycji. I tak jest w istocie to wprowadzenie do „It i Am”.
5. If i Am
Kompozycja wyłoniła się z “Is This and Yes”. Doszła płynąca wokaliza z towarzyszącymi gitarami – mamy Cocteau Twins połączony z This Mortal Coil. Zaduma i przestrzeń. Chwila wytchnienia i refleksji. Co zapowiada?
6. New You
Najbardziej melodyjny utwór na całej płycie. Na pewno singlowy temat. Może podbić stacje radiowe. Do tego czytelny wokal, czyli, że tutaj ma przekaz i znaczenie. Czy śpiewają o sobie? Ciekawa linia basu. Bijąca. Z fuzzem. Połączenie brzmień zespołów Belly, Lush, The Breeders i Ride. Jednak najlepsze dopiero nadejdzie.
7. In Another Way
Manchesterskie szaleństwo – noise z psychodelicznym wokalem, jednak bez dominujących elementów rave – te są tylko tchnieniem. Utwór pędzi jak pociąg, a pasażerowie, ze snem na powiekach, patrzą na zmieniające się krajobrazy. Lepiej nie wiedzieć co przedstawiają. Manchesterskie brzmienie perkusji przechodzi w mocny puls. To już nie postukiwanie i hipnotyczne bujanie Stone Roses. To już bardziej Thee Hypnotics. Wycieczka przekształca się w podróż w jedną stronę. Bez powrotu. Kompozycja najbardziej zbliżona do klimatu panującego na płycie „Loveless”. Kompozycja nie kończy się jednak, przechodzi w następną, albo...
My Bloody Valentine / In Another Way
8. Nothing is
… to outro do „In Another Way”. Podróż wchodzi w kulminacyjną fazę. Zaczyna się od mocnego wejścia perkusji i gitar. Bez wokalu – odhumanizowane brzmienie. Automatyczne. Od razu jest napięcie, które staje się nie do zniesienia. Tym bardziej, że nie ma tu nawarstwionych brzmieniowo gitar. Wszystko jest proste, zwarte, dobijające. Minimalizm – pętla dźwięku. Chorzy na serce nie powinni słuchać tej kompozycji. To klimat „Cotton Eyed Joe” formacji Smash.
9. Wonder 2
Jeżeli myśleliście, że My Bloody Valentine zakończą płytę optymistycznie, łagodną melodią, albo może gitarowym noisem z psychodeliczną wokalizą jesteście w błędzie. Czeka odbiorcę „2001 - Odyseja kosmiczna” i t oz finału filmu. To już kosmiczna podróż. Surfowanie w przestrzeni gwiezdnej. Niewiadoma. Dysharmonia muzyki i wokalu. Nie można „Wander 2” słuchać oddzielnie – nic tego nie wyjdzie. Ta kompozycja nie może funkcjonować bez odniesień – mała symfonia. Melodia dla kosmitów, jak z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”. Tylko, że nie wyczuwa się miłego w skutkach spotkania – to niewiadoma losu. Końcowa kompozycja składa się na koncept album. Pozorna kakofonia, jak u King Crimson ( hic!). Szkoda, że płyta kończy się tak mrocznie. Ta podróż nie będzie miała dalszej części? Potem następuje wybuch, albo brak tlenu?
My Bloody Valentine / wonder 2
Ta płyta to podroż w czasie. Perełka. Tak się dzisiaj już nie gra. Wyśmiewane od połowy lat 90-tych brzmienie shoegaze miało być tylko etapem w rozwoju brytyjskiego rocka. The Telescopes, Slowdive, The Darkside, The Dylans, Chapterhouse, Curve, Ride, Boo Radleys, czy Swervedriver albo ewoluowały, albo kończyły działalność. Tak jak wytwórnia Creation Records, która swoje ciężkie chwile zawdzięczała właśnie My Bloody Valentine. Dramatycznie wysokie koszty produkcji płyty „Loveless” i budowa studia nagraniowego dla zespołu, doprowadziły wytwórnię na skraj bankructwa. Nadmierne napięcie i oczekiwania na wyrost powodowały, że muzycy tracili poczucie wartości. Odkładali sprzęt i odchodzili w zapomnienie. Założyciel My Bloody Valentine, Kevin Shields, tak zrobił. Rozpoczął długoletnie prace nad nowym albumem, ale przerwał je. Zarejestrowany materiał na lata przepadł w jego archiwach. Zaczęto uważać go za niepoczytalnego, jak Syda Baretta z Pink Floyd, który mówi o nowych nagraniach, a są to mrzonki.
Na szczęście wytworzyła się legenda, którą cały czas podgrzewał materiał z rewelacyjnej drugiej płyty zespołu. Do tego przypisano im miano ojców chrzestnych shoegaze, choć tak naprawdę pierwszy wpatrujący się podczas gry na gitarze w buty był Robert Smith z The Cure. I to on jest ojcem chrzestnym shoegaze, jak Paul Weller z The Jam brit popu.
My Bloody Valentine / You Made Me Realise
W 2008 roku wrócili z serią okazjonalnych koncertów. Na pewno ich sukces spowodował, że rozpędu nabrał pomysł odkopania zarejestrowanych nagrań, odświeżenia ich, dodania nowych pomysłów i wydania. Szykuje się nowa trasa koncertowa. My Bloody Valentine są jedynym zespołem, który może zniknąć na 20 lat i wrócić z brzmieniem świeżym, jak nigdy.
W 2012 roku ukazały się reedycje dwóch dotychczasowych krążków grupy: "Isn't Anything" (1988), "Loveless" (1991) oraz zbiór rozrzuconych nagrań "EPs 1988-1991".
Grzegorz Kasjaniuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247201-my-bloody-valentine-wraca-po-21-latach-kosmiczna-podroz
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.