LINCOLN Nużąco patetyczna lekcja historii NASZA RECENZJA

„Lincoln” ma wielkie momenty jak wszystkie filmy Stevena Spielberga. Niestety tym razem są to tylko momenty. Wielkie kreacje aktorskie, przepiękne zdjęcia i doskonała techniczna realizacja nie wystarczą by ta historia porwała widza. Niemniej jednak każdy zainteresowany polityką widz odnajdzie w filmie wiele smaczków.

„Lincoln” Stevena Spielberga zdobył w tym roku 12 nominacji do Oscara i 7 nominacji do Złotych Globów. Ta ostatnia impreza zakończyła się totalnym fiaskiem Spielberga i jego plejady gwiazd, z którą zrealizował epopeje narodową. Film otrzymał jedynie statuetkę za najlepszą rolę dla Daniela Day Lewisa i przegrał ze skromniejszą „Operacją Argo” Bena Afflecka. Można zrozumieć dlaczego. „Lincoln” jest zupełnym przeciwieństwem filmu Afflecka. Nie ma polotu, oryginalności, świeżości i pazura jaki zaprezentował wygłodniały sukcesu były amant kina. Spielberg opowiedział o jednym z najwybitniejszych prezydentów USA w sposób anachroniczny i momentami zaskakująco nudnawy. Filmowi jest bliżej do „Czasu wojny” niż nawet ocierającego się o patos „Amistadu”. Z pewnością jest mu natomiast bardzo daleko do „Monachium” i kilku innych produkcji Spielberga.

Jeden z recenzentów napisał, że nowy film Spielberga czyni z Abrahama Lincolna świeckiego świętego, i został nakręcony według schematu propagandowych filmów o Leninie. Nie zgadzam się z tak mocną tezą. Nie można zapominać, że filmy o Leninie były wybielaniem zbrodniarza, natomiast obraz Spielberga jest opowieścią o prawdziwym mężu stanu i porządnym człowieku. Abraham Lincoln nie został również w filmie pokazany jedynie w pomnikowy sposób. Abraham Lincoln był prezydentem USA w latach 1861-1865. W ciągu niemal jednej kadencji ( prezydent został zastrzelony niedługo po rozpoczęciu drugiej) wygrał wojnę secesyjną zapobiegając upadkowi kraju, uchwalił ustawę o emancypacji murzynów w południowych stanach, oraz udało mu się uchwalić XIII poprawkę do Konstytucji, która zniosła niewolnictwo w USA. I o tym jest film Stevena Spielberga, który pokazuje bez lukru zakulisowe gierki, polityczne przekupstwo, manipulacje i nawet zastraszanie polityków przeciwnej opcji, które stosują nie tylko lobbyści prezydenta, ale również on sam. Trudno powiedzieć, że Spielberg pokazuje więc Lincolna pomnikowo.

Polityczna rozgrywka, która ma na celu przekonanie Izby Reprezentantów do przegłosowania poprawki jest zresztą najciekawszą częścią filmu. Sceny z przemawiającym Thaddeusem Stevensem, który obraża swoich oponentów w sposób niewidoczny dziś nawet we włoskim parlamencie miejscami elektryzują i pozwalają poczuć atmosferę przełomowego dla dzisiejszego imperium okresu w historii. Mimo tego, że wiemy jak skończyło się głosowanie w sprawie przyjęcia poprawki, które zakończyło haniebną kartę w historii kraju zbudowanego na ideach wolnościowych, to naprawdę można poczuć się momentami jak podczas seansu najlepszego sądowego thrillera. Niestety te wielkie momenty giną pod natłokiem patetycznego i momentami nudnawego wykładu historycznego.

Spielberg od lat marzył o realizacji filmu o Lincolnie. Scenariusz był wielokrotnie zmieniany, a z roli musiał zrezygnować Liam Neeson. W końcu Spielberg oddał scenariusz w ręce genialnego Tonego Kushnera, który na podstawie książki Doris Kearns Goodwin "Team of Rivals: The Political Genius of Abraham Lincoln" miał stworzyć oryginalne i jednocześnie dogmatyczne dzieło. Wyszło mu połowicznie. Autor „Aniołów w Ameryce” miał być gwarantem innego podejścia do świętej dla Amerykanów historii. Wcześniej udało mu się zachować świeży styl, gdy realizował ze Spielbergiem „Monachium”, co pozwalało wierzyć ,że i tym razem dostaniemy kawałek soczystego kina. Niestety świeżość dramaturga w „Lincolnie” znikła. Skala patosu jaka wylewa się z ust bohaterów filmu powoduje jedynie cięższy oddech. Oczywiście trudno jest taki rodzaj patosu wyeliminować, gdy opowiada się o postaci pokroju Lincolna. Należy go jednak odpowiednio sączyć i wyważyć. Kushnerowi udało się zarysować zarówno znakomite poczucie humoru Lincolna, które przejawiało się w jego licznych dykteryjkach jak i jego ból po stracie syna. Niestety te fragmenty gniotą oklepane schematy wykorzystane w biografiach wielkich postaci historycznych. Spielberg nie oszczędza więc nam podniosłych, górnolotnych dialogów, patetycznej muzyki i pompatycznych ujęć. Jednak to nie ich realizacja drażni widza. Drażni ich częstotliwość.

Mam nadzieję, że „Lincoln” nie będzie triumfował podczas nadchodzącej gali Oscarów. Nie należy mu się statuetka ani za reżyserię, ani za scenariusz, ani tym bardziej za najlepszy film roku. Obraz jednak zasługuje w kilku kategoriach na najwyższe odznaczenia. Fenomenalną rolę stworzył Daniel Day Lewis, który może stanąć obok Jacka Nicholsona jako aktor z trzema Oscarami. Lewis, tym razem to ja przepraszam za patos, po prostu stał się Lincolnem. Każdy gest aktora, najmniejsza mimika, wypowiadane słowa pokazują, że artysta zrósł się ze swoją rolą. Lewis zaprezentował najwyższy kunszt aktorski, który możemy obserwować raz na kilka lat. Wielkie brawa należą się również drugoplanowym aktorom. Powracająca Sally Field jako mająca problemy emocjonalne Mary Lincoln przypomina za co ma na swoim koncie dwa Oscary. Field swoją rolą dowodzi, że Hollywood zupełnie niesłusznie o niej zapomniało. Piekielnie dobrze wypada również Tommy Lee Jones jako Thaddeus Stevens. Ilekroć na ekranie pojawia się ten niezłomny obrońca praw murzynów, temperatura się podnosi. Tak właśnie się tworzy doskonałą rolę drugoplanową. Miejmy nadzieję, że docenią ją akademicy. Zachwycają też ponure, ale doprowadzone do detalicznej perfekcji zdjęcia Janusza Kamińskiego, który również może przejść do historii zdobywając trzeciego Oscara w karierze. Od strony wizualnej i aktorskiej filmowi Spielberga nie można zarzucić niczego. Czy jednak można się było spodziewać czegoś innego po Stevenie Spielbergu i jego perfekcyjnej w każdym calu ekipie?

„Lincoln” ma jeszcze jeden smaczek. Antyniewolniczy film Spielberga był prezentowany w Białym Domu Barackowi Obamie, który dziś piastuje najwyższy urząd w państwie dzięki tytanicznej pracy swojego poprzednika. Obama musiał mieć nietęgą minę, gdy oglądał konserwatywnych Republikanów, którzy robią wszystko by znieść niewolnictwo, podczas gdy politycy Partii Demokratycznej z wykrzywionymi minami walczą o prawo do gnębienia murzynów. Los potrafi płatać figle. Miłośnik historii USA i polityki znajdzie w filmie Spielberga dla siebie wiele takich smaczków. Reszta widzów będzie musiała się zadowolić geniuszem aktorskim Daniela Day Lewisa. To też dużo. Jednak nie w przypadku filmu Spielberga.

Łukasz Adamski

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych