DVD Maestro z Manhattanu wystawia w Rzymie „Dekamerona” NASZA RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Dwa lata temu Woody Allen zgarnął Oscara ( którego odebranie oczywiście nie odebrał) za „O północy w Paryżu”. W zeszłym niezmordowany geniusz komedii, który co roku prezentuje nowe dzieło, pojechał do Rzymu. Co z tego wyszło? Ten film ma wszystko, co kochamy w Allenie. Od absurdalnego humoru ze „Śpiocha”, aż po neurozę z „Annie Hall”. I na dodatek do akcji wchodzi Roberto Benigni. Czy można wymarzyć sobie smakowitszy kąsek?

Od jakiegoś czasu Woody Allen robi swoje filmy poza ukochanym Manhattanem. Reżyser, który nie tyle mieszka w Nowym Jorku, ile sam jest Nowym Jorkiem, nadspodziewanie dobrze radzi sobie w Europie. Po słabszym filmowym początku tego wieku, gdy na ekrany weszły trzy jego przeciętne obrazy, Allen odzyskał na ulicach Londynu swój dawny geniusz. Po smakowitych wyprawach do Barcelony i ukochanego przez reżysera Paryża ( pamiętacie dialog z wczesnego Allena? -Nie uznajesz żadnych wartości, całe twoje życie to nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm. – We Francji mógłbym zrobić z tego hasło wyborcze i wygrać), intelektualista w nieodłącznym sweterku i sztruksie, który większość czasu spędza na kanapie u psychoanalityka, tym razem udał się do Rzymu. Na dodatek pierwszy raz od znakomitego „Scoop”, Allen sam zagrał w swoim filmie, co dla każdego fana jego twórczości jest tym czym Mickey Rourke był dla bohaterki „Prawdziwego Romansu”. I tutaj pierwsza uwaga. Woody Allen, który nawet jak nie gra w swoich filmach, to tworzy na ekranie postać będącą jego alter ego, powiedział kilka lat temu, że porzuca aktorstwo z powodu swojego wieku. „Zakochani w Rzymie” są dowodem, że Allen ( piszę to z prawdziwym bólem serca) podjął chyba słuszną decyzję, przekazując ( „Życie i cała reszta”) symbolicznie pałeczkę w Central Parku młodszemu komikowi. Nie chodzi o to, że Allen stracił błysk na ekranie i przestał być Allenem. Nasz ukochany neurotyk, mizantrop, ateistyczny konstruktywny opozycjonista Pana Boga i żydowski „antysemita” po prostu się zestarzał i ADHD rodem z "Przejrzeć Harrego" już mu nie pasuje. Na dodatek twórca „Seksu nocy letniej” z wiekiem stał się jeszcze bardziej zgorzkniały i pozbawiony, jak słusznie zauważył Tomasz Raczek, cukrzenia znanego z kilku poprzednich filmów. To jednak nie jest zarzut to Allena jako reżysera.

Raczek zwraca również uwagę, że „76-letni mistrz miał powód, żeby osobiście spojrzeć nam w oczy: rozklekotani aplauzem, skompromitowaliśmy się na całego, a właściwie w naszym imieniu zrobili to ci widzowie, na których testował tytuł nowego filmu – „The Bop Decameron”. Pewnie chodziło mu o luźne, „jazzowe” nawiązanie do literackiego arcydzieła renesansu „Dekamerona” Giovanniego Boccaccia czyli napisanego w XIV wieku zbioru 100 opowiadań, które w ciągu 10 dni (z grec. deka hemeron = dziesięć dni) opowiada sobie dla zabicia czasu grupa 10 szlachetnie urodzonych obywateli. Głównym tematem opowiadań jest miłość”. Według krytyka widzowie nie zrozumieli nawiązania ( nieznajomość „Dekamerona” przez współczesnych jakoś mnie nie dziwi!) i Allen zmienił tytuł na banalne „To Rome with Love!” . Może i tytuł jest banalny. Sama historia, a właściwie kilka historyjek już nie.

Nie mam zamiaru streszczać filmu Allena. Jest to zadanie karkołomne i w żadnym razie nawet najlepszy opis dzieła Allena nie odda jego specyficznego klimatu. Wystarczy więc wymienić obsadę, jaką tym razem maestro zebrał w swoim przedstawieniu (cyniczny Baldwin, zmysłowa pseudointelektualistka Page, jak zawsze piekielnie seksowna Cruz, przezabawny "elektryczny" Benigni, nowe alter ego Allena Eisenberg czy chimerycznie rozklekotana Davis i oczywiście cudownie potrzebujący kozetki Allen) i umieścić ją w przepięknie sfotografowanym Rzymie by mieć hit. Jednak ten film jest czymś więcej niż klasyczną opowieścią Allena. Reżyser stworzył historię będącą kolażem jego poprzednich filmów. To swoiste podsumowanie ( mam nadzieję, że jedno z wielu) niezwykłej kariery reżysera. „Zakochani w Rzymie” ma w sobie zarówno absurdalny i ostry jak pazur Freddiego humor znany ze „Śpiocha”, klimat nowojorskich mieszkań, po których krzątała się zmysłowa Diane Keaton i w końcu bunuelowski surrealizm znany z poprzedniego dziełka Allena. Mimo tego, że jest to jeden z najzabawniejszych filmów reżysera „Drobnych cwaniaczków” w ostatnich latach ( choć moje serce zawsze było bliżej „Annie Hall” niż „Bananowego czubka”) to trudno odpędzić się od wrażenia, że Allen naprawdę zgorzkniał.**

Najlepiej to widać w absurdalnej, słodko-gorzkiej historii włoskiego urzędnika (Benigni), który staje się sławny, dlatego, że jest sławny, a jest sławny, bo tak postanowili medialni kapłani. Allen w ciągu (w sumie) kilkudziesięciu minut pokazał nam totalny upadek współczesnej telewizji i jednocześnie w brutalny sposób obnażył dramat gwiazd reality show, którym łatwiej jest się dziś wspiąć na szczyt niż przeżyć z niego upadek. Mimo kilku filmów analizujących warholowską wizję 15 minut sławy dla przeciętniaków, to Allen pokazał jej istotę. I jest to w moim przekonaniu najmocniejszy punkt jego nowego filmu. Co poza tym? To do czego Allen nas przyzwyczaił przez 40 lat twórczości, i co, wzorem mamoniowego dowcipu, kochamy. Tym razem dostajemy znaną historię w wersji eklektycznej.

Czy jest to jednocześnie podsumowanie dokonań człowieka, który nigdy nie chciałby należeć do klubu, który miałby za członka kogoś takiego jak on sam? Pamiętając jego pesymistyczne londyńskie produkcje można odnieść takie wrażenie. Jednak Allen, który przypomina, że Achilles miał tylko piętę Achillesa, a on ma całe ciało Achillesa, nie raz pokazał, że potrafi wyciągnąć niespodziewanie ze swojej głębokiej szuflady jakąś perełkę. „Zbyt mało wiem by być niekompetentnym”- powiedział jeden z bohaterów Allena. Na szczęście ten tekst nie dotyczy umiejętności opowiadania filmowych historii przez najsłynniejszego nowojorskiego neurotyka.

Łukasz Adamski

"Zakochani w Rzymie", reż. Woody Allen, wyst: Alec Baldwin, Penelope Cruz, Woody Allen, Jessie Eisenberg, Roberto Benigni. Dystr: Kino Świat

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych