W tygodniku W Sieci pojawił się tekst Krzysztofa Kłopotowskiego o jednym z najbardziej kontrowersyjnych artystów XX wieku. Kłopotowski opisuje mało znaną kwestię religijności Warhola.
[…]
Lata 60. były najbardziej twórczym okresem Warhola. Zmienił wtedy język sztuki. A kiedy poczuł, że się wyczerpuje, rzucił malarstwo, żeby zająć się filmem i kultem jednostki. Swojej jednostki. Lewicowi krytycy europejscy uważali, że Warhol szydzi z amerykańskiego kapitalizmu. A tymczasem on lubił Amerykę za demokrację konsumpcji, gdzie każdy pije taką samą coca-colę, biedny i bogaty, celebryta i wyrzutek na ulicznym rogu. Został wytwórcą masowej produkcji plastycznej. Opłacał studio filmowe, które założył w budynku po fabryce, o wnętrzach w srebrnym kolorze.
Fabryka sławy
Silver Factory była gniazdem rozpusty z obfitą produkcją artystyczną. Narkotyki i seks w każdej postaci przyciągały gejów, narkomanów, transwestytów, wykolejeńców szalonych, ale z talentem – materiał na prawdziwe gwiazdy, gdyby mieli oni więcej dyscypliny. Mistrz zatrudniał ich jako pomocników, niektórych ogłaszał superstar i obsadzał w swoich filmach. I podglądał jako źródło pomysłów. Sam w ich orgiach i wyskokach nie brał udziału, lecz obserwował, żywił się nimi i stale pracował. Zaś oni, piękni i inteligentni, przezwali go „Drella” od Draculi i Cinderelli, (Kopciuszka). Był wampirem rozbrajającym ofiary biernością, który wysysa twórcze soki z otoczenia.
Filmy Warhola nie nadają się do oglądania. „Empire” to osiem godzin obserwacji Empire State Building, od zapalenia oświetlenia wieżowca po gaśnięcie świateł o świcie. Wspomniany filozof Danto uznał je za arcydzieło tak głębokie jak pudło druciaków do czyszczenia aluminium „Brillo Box”, ale moim zdaniem to przykład perwersji umysłu akademickiego. Głębia polega tu na dowodzie, że na ruchomym obrazie nic nie musi się ruszać. Przez osiem godzin! Gdyby nie mityczny budynek, nie byłoby to ciekawe nawet jako temat do rozmowy. (Pomyśl, że osiem godzin oglądasz kij szczotki!). Interesujący jest także symbol falliczny, lecz taki, który nie porusza widza. Z kolei film „Sleep” to sześć godzin obserwacji śpiącego kochanka Warhola. Żeby dało to komuś do myślenia, musi najpierw wiedzieć, że życie seksualne artysty polegało na podglądaniu innych. „Blow Job” to 35 minut obserwacji samej twarzy chłopaka, któremu inny serwuje fellatio. Andy zrobił także ok. 300 zdjęć próbnych: sadzał kogoś na cztery minuty przed kamerą i wychodził z pokoju. Już po paru minutach ludzie zrzucali maski. Nie potrafił jednak opowiadać fabuł, a marzył, by robić filmy w Hollywood.
Wszakże przychodziły do niego prawdziwe gwiazdy: Liza Minnelli, Elizabeth Taylor, Mick Jagger, David Bowie, Dennis Hopper, Yves Saint Laurent. Srebrna Fabryka stała się salonem popu. On brzydki, chudy, pokraczny, chorobliwie nieśmiały, w dziwacznych perukach, został królem Nowego Jorku, arbitrem smaku, gwiazdorem pierwszej wielkości, King of the Cool. Jego twarz i postać stała się ikoną popkultury. Żaden artysta w Ameryce nie osiągnął takiego statusu, w Europie zbliżył się do niego Pablo Picasso. Warhol to, Warhol tamto… Wypadało wiedzieć, co znowu wymamrotał, bo często trafiał w sedno. „Każdy będzie miał 15 minut sławy” – czy to nie przeczucie reality TV?
W Fabryce został też postrzelony przez swoją „gwiazdę”, lesbijkę i dorywczą kobietę lekkich obyczajów. Valerie Solanas przyniosła mu scenariusz filmowy „Up Your Ass”, co można przełożyć elegancko „Ci w d…”, o prostytutce męskiej i żebraku. Ludzie w Factory zgubili skrypt, zaś ona, myśląc, że chcą jej ukraść dzieło, weszła do sali i otworzyła ogień z karabinu. Warhol niemal umarł na stole operacyjnym. Odratował go masaż chirurga na otwartym sercu. Pomyślał wtedy, że dostał drugie życie.
Sztuka biznesu
To był przełom. Zrozumiał, że bawiąc się szalonymi ludźmi, sam igra ze śmiercią. Wymyślił się więc na nowo, jako przedsiębiorca artystyczny. Przeniósł Fabrykę do biurowca, dając jej nazwę „Andy Warhol Enterprises”. I znów wyraził ducha czasu, kiedy dzieci kwiaty lat 60. musiały dorosnąć. Uruchomił masową wytwórnię zdjęciowych portretów osób z towarzystwa w cenie 25 tys. dol. za sztukę. Opłacało się kupić cztery wersje: miały spadającą cenę aż do 4 tys. za czwartą. „Dobry biznes jest najlepszą sztuką” – usprawiedliwiał się. Pieniądze z prac znowu wydawał na filmy i telewizyjne próby, których po prostu nie umiał robić. Dopiero w ostatnich latach życia jego programy telewizyjne stały się profesjonalne, jak „Piętnaście minut Andy’ego Warhola” (1985–1987). Chciał obracać się w centrum kultury masowej. Czasopismo „Interview”, które zaczął wydawać, było dźwignią do tego świata, notując drgnienia duszy sławnych ludzi. To on przetworzył kult gwiazd w kulturę celebrytów, jak wcześniej obrazy puszek zupy wprowadził do kultury wysokiej.
[…]
Nowy Jork pożegnał Andy’ego w katolickiej katedrze św. Patryka na Piątej Alei 1 kwietnia 1987 r. Z dwóch tysięcy fanów mnóstwo weszło pierwszy raz w życiu do kościoła. Jego najbliższy przyjaciel John Richardson ujawnił wówczas zagadkę tego sfinksa. Mistrz całe życie był dewotem! Co niedziela chodził na mszę i jeszcze kilka razy w tygodniu. W swojej parafii usługiwał bezdomnym. Z dumą finansował studia bratanka na księdza. Ten King of the Cool doprowadził co najmniej do jednego nawrócenia. Okrutny obserwator był w gruncie rzeczy rejestrującym świat aniołem. „W nieprzenikalnej niewinności – prawił Richardson od ołtarza zdumionemu towarzystwu – zawsze robił na mnie wrażenie jurodiwego, jednego ze świętych prostaczków, którzy prześladują rosyjską literaturę i słowiańskie wioski”. Siedem lat wcześniej papież popu poszedł po błogosławieństwo papieża Rzymu Jana Pawła II na placu św. Piotra.
Boska ironia
Przez 40 ze swych 58 lat Warhol mieszkał z żarliwie pobożną matką Julią. Dzień zaczynał od modlitwy na kolanach. Przy łóżku trzymał krucyfiks i książkę „Manna niebieska. Praktyczny modlitewnik dla grekokatolików”. Proboszcz jego parafii ojciec Sam Matarazzo powiedział, że w kościele siadał w cieniu, gdyż nie chciał być rozpoznawany. Nigdy nie przystąpił do spowiedzi ani komunii. Jego życie było „absolutnie nie do pogodzenia z nauczaniem Kościoła”. Jednak Andy „łączył się z Bogiem i Chrystusem ponad i poza Kościołem”. Łączył się w sztuce. Przez rok przed śmiercią pracował nad „Ostatnią wieczerzą” według Leonarda da Vinci. Wykonał co najmniej 20 wariacji na temat arcydzieła o ustanowieniu sakramentu Eucharystii. Poza tym wykonał minimum 70 wizerunków głowy Chrystusa z „Wieczerzy” i cztery kolosalne panele „Chrystus 112 razy”. Daje to razem ponad 500 – chyba wolno tak powiedzieć – zastępczych komunii.
Czytaj cały tekst Krzysztofa Kłopotowskiego w najnowszym wydaniu tygodnika W Sieci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247080-andy-warhol-zaskakujaca-religijnosc-papieza-popu-znakomity-tekst-klopotowskiego