Przepiękny wizualnie film Anga Lee z subtelną nutką teologicznego wykładu. Dosyć powierzchownego. Jednak trafiającego w serce. Piękna podróż w stronę Boga w czasach powszechnego laicyzmu. W pełni zasłużone 11 nominacji do Oscara.
Nie chcę się rozwodzić zbyt długo na temat wizualnej strony nowego filmu Anga Lee. Tajwański reżyser nie tylko dokonał niemożliwego- czyli zekranizował powieść Martela Yanna „Życie Pi”, która wydawała się niemożliwą do przełożenia na język filmowy, ale namalował przepiękny obraz, którym można nacieszyć oko przez dwie godziny seansu kinowego. Nie jestem wielkim fanem kina 3D. W wielu przypadkach ta technika powoduje sztuczność i niemal umowność oglądanego obrazu. Jednak nie wyobrażam sobie by oglądać „Życie Pi” bez trójwymiaru. Warto obejrzeć ten film dla sceny tonącego podczas sztormu statku ( „Titanic” pobity!), albo przeżyć skok na twarz agresywnego tygrysa. Na szczęście film nie jest kolejną blockubsterową papką dla oczu, która ma jedynie nasycić nasze przyziemne potrzeby. „Życie Pi” nie jest pustym jak wydmuszka „Atlasem chmur”, który oferował infantylną ideologię opakowaną w nowoczesną technikę. Trudno zresztą żeby tak było, skoro film wyreżyserował jeden z najwybitniejszych współczesnych filmowców.
Ang Lee lubi zaskakiwać. To właśnie ten niepozorny tajwański artysta już za swój drugi film „Przyjęcie weselne” dostał Złotego Niedźwiedzia w Berlinie i nominację do Oscara. Następnie reżyser zabierał się za tak różne tematycznie filmy jak „Rozważna i Romantyczna”, „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, „Hulk” czy skandaliczne „Tajemnica Brokeback Mountain” i genialne „Ostrożnie, pożądanie”. Teraz przyszła więc pora na traktat teologiczny w klimacie baśni. Czy można wyobrazić sobie lepszy sposób na przekazywanie ważnych prawd wychowanym na telewizji homo sapiens? W końcu o sile baśni jako wektorze chrześcijaństwa nauczał sam Tolkien, a jeden z najwybitniejszych apologetów nauki Jezusa doprowadził go do perfekcji.
„Życie Pi” opowiada o losach 16- letniego Piscine Molitor Patel ( Pi), który wypływa z rodziną z Indii w poszukiwaniu lepszego życia na kanadyjskiej ziemi. Wraz z nimi na japońskim statku towarowym płyną zwierzęta z ZOO, które rodzina prowadziła. Statek zostaje zatopiony przez sztorm. Jedynym ocalałym jest Yann i tygrys, który był jego obsesją od dziecka. Teraz chłopak musi spędzić 227 dni na ratunkowej łajbie wraz z agresywnym zwierzakiem. Czy mu się uda? To wiadomo od początku. Patel jako dorosły wykładowca akademicki opowiada swoją nieprawdopodobną historię szukającemu inspiracji pisarzowi.
Lee za pomocą nieprawdopodobnej (?) historii opowiada nie tylko o sile, odwadze i walce z własnymi słabościami, co zawsze pojawia się w filmach przygodowych a la Robinson Crusoe, ale wyciąga z powieści Yanna kwestie religijne. Główny bohater jest wychowany w domu racjonalistów, dla których religia jest jedynie wytworem zacofanego umysłu. Jednak nie jest to walcząca, ateistyczna rodzina, która nie pozwala w antydeistycznym szale na rozwijanie duchowego życia swoich dzieci. Patel od kiedy pamięta fascynuje się religią. Przepływa więc w poszukiwaniach od hinduizmu, przez katolicyzm aż do islamu. Z każdej z tej religii czerpie on wzorce, które pomagają mu zrozumieć otaczający go świat. W końcu wszystkie jego pytania zostają zderzone z ostatecznością. Yann staje się niemal Hiobem, który mimo, że oddaje Bogu swoje życie, traci w mgnieniu wszystko co kocha. Mimo to w kulminacyjnym punkcie swojej podróży oddaje się w ręce Boga. „Bądź wola Twoja”. Ten fragment naszej głównej modlitwy powinien być podtytułem religijnego manifestu „Życia Pi”. Czy jest to głęboki manifest, który rozwiązuje nasze egzystencjalne problemy? Nie.
Można śmiało powiedzieć, że nachalny religijny synkretyzm w filmie Lee momentami drażni. Film z pewnością jest idealnym balsamem dla duszy wszystkich tych, którzy traktują monoteistyczne religie jak supermarket, z którego można wybierać sobie pasujące fragmenty. Film Lee, jak i książka Yanna są wskroś ekumeniczne. Oglądając „Życie Pi” można dać się porwać takiej wizji religii. Komu nie podoba się teologiczny traktat w duchu „Slumdoga”? Niestety są to jedynie baśniowe złudzenia, które nie dotykają takich kwestii jak Prawda Absolutna. Czy jest to zarzut do filmu? Nie do końca. Nie możemy każdej baśni z elementami chrześcijańskimi przepuszczać przez tolkienowsko-lewisowskie sito. Zresztą ich twórczość również jest daleka od głębokich przemyśleń Ojców Kościoła.
W jednej ze scen Pi czyta Dostojewskiego, który napisał „Gdybym miał wybrać między prawdą a Bogiem, wybrałbym Boga”. Nie przez przypadek Pi miał właśnie dzieło tego pisarza w ręku. „Życie Pi” dostało w tym roku 11 nominacji do Oscara. Wątpię by film zawojował tegoroczne Oscary. Może gdyby wielkiego triumfu nie odniósł przepiękny „Slumdog”, to Lee mógłby okazać się czarnym koniem. A może jednak niemożliwe stanie się możliwe? W czasie powszechnej laicyzacji chciałbym zobaczyć jak przepełniony miłością do Boga film pokonuje filmy gigantów kina. Należy mieć nadzieję. O tym jest „Życie Pi”.
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247054-zycie-pi-fascynujaca-opowiesc-o-wierze-w-boga-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.