Willmoore Kendall to postać niezwykle barwna. Dla niektórych jest on jednym z najwybitniejszych politologów dwudziestego wieku, inni uważają go za „roussoistycznego populistę”. W Polsce jest prawie nieznany. Starał się o wydanie Kendalla Tomasz Merta. Chciał wydać zbiór jego esejów po polsku. Napisał tekst wprowadzający do lektury. 8 kwietnia 2010 spotkał się w tej sprawie u siebie w gabinecie z Grzegorzem Górnym, ówczesnym redaktorem naczelnym „Frondy”. Dwa dni potem zginął w katastrofie smoleńskiej.
Zapewne to w jakiś sposób ważne dla lektury tej książki, że rozmawiano o niej w ministerialnym gabinecie na dwa dni przed wydarzeniem, które zmieniło losy Polski. Czy można esej wprowadzający do lektury traktować jak „ostatnie słowo” Tomasza Merty? Nawet jeśli nie, bo tekst powstał wcześniej i z innej okazji, to jednak wskazanie na nieznanego wszak prawie w Polsce Kendalla i sposób w jaki Merta czyta jego myśl, wydają się istotne dla zrozumienia – być może nie tylko formacji intelektualnej, ale i w jakimś sensie fascynacji życiowych tragicznie i za wcześnie zmarłego Tomasza Merty.
Willmoore Kendall to jeden z tych rzadkich przypadków, gdy enfant terrible okazuje się być przy okazji jednostką wybitną. Nauczył się czytać w wieku dwóch lat, szkołę średnią skończył jako trzynastolatek a studia mając lat osiemnaście. W pewnym momencie przerywa jednak studia na Oksfordzie i jedzie do Hiszpanii jako korespondent wojenny. Wiąże się z trockistami. W trakcie wojny pracuje w CIA.
Kendall nie zmienia poglądów, jak twierdzi George Nash, jeden z głównych apologetów jego myśli – poglądy zmienia lewica. Kiedy na scenie politycznej Stanów Zjednoczonych pojawia się McCarthy, lewica zajmuje pozycję, która do tej pory przysługiwała liberałom: kładzie nacisk raczej na prawa jednostki, niż demokratyczne rozwiązywanie sporów. Kendall popiera McCarthy’ego (mimo iż określa się mianem „majoritarian democrat”) – i powoli staje się członkiem rodzącego się obozu konserwatywnego. Od 1947 roku Kendall zaczyna wykładać na uniwersytecie Yale. Uwielbiany przez studentów i nienawidzony przez władze uniwersyteckie, spędza tam trzynaście lat. Przy okazji zostaje głównym bohaterem powieści Saula Bellowa „Mosby’s Memoire”. I tak jak Mosby porzuca pracę za gigantyczną odprawę, tak też Kendall żegna się z Yale i stwierdza ironicznie, że uczelnia po raz pierwszy zapłaciła komuś wielkie pieniądze za to, by w niej nie uczył.
Między jednym ekscentryzmem a drugim, Kendall znajduje czas na pisanie. Pisze dużo i pisze często. Ale tylko jedna jego książka jest zamkniętym i spójnym dziełem – na temat Locke’a. Reszta tekstów zostaje wydana dopiero po jego śmierci. Jego działalność pisarska jest rozproszona, chaotyczna. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Merta twierdzi, że Kendall pisał zrywami, ponieważ nie potrafił do końca zdecydować się na to kim jest (kim ma być?) To dosyć, jak sądzę, trudna sytuacja nie tylko dla pisarza czy myśliciela, ale też dla człowieka, który raz przedstawia się jako obiektywny politolog, a kiedy indziej jako konserwatywny badacz i filozof.
Ów brak spójności, to jeden tylko problem, drugim jest język, który rozsadza naukowy, filozoficzny czy politologiczny żargon. Kendall pisze barwnie, żywo i żywiołowo. W jego tekstach można odnaleźć sporo kolokwializmów – i sporo… odautorskich dialogów. Nierzadko bowiem uniwersyteckie monologowanie przerywają pytania. Kto je zadaje? Merta nazywa go „wewnętrznym czytelnikiem”. Jest on błyskotliwy, krytyczny, bywa tak samo… złośliwy. Stawia niełatwe pytania, podważa tezy i szuka kontrprzykładów. Zaraz jednak następuje riposta autora. Odpowiedzi są spokojne, merytoryczne i wyczerpujące.
Podczas lektury tekstu Tomasza Merty czuje się jak bardzo cenił on Kendalla. Autor poświęca mnóstwo uwagi najdrobniejszym detalom. Opisuje nie tylko człowieka, ale także i sposób, w jaki ten człowiek działał. Mamy tu do czynienia z wielopoziomową, świetną analizą Kendalla – osoby i Kendalla – filozofa.
Kim mógł Kendall być Merty? Czy tylko przypadkowym autorem. No, ale gdyby tak było, nie angażowałby się tak polski myśliciel w edycję Amerykanina. Mistrzem? Trudno przecież nie dostrzec pewnej analogii w życiorysie Tomasza Merty. Wybitny intelektualista, świetny badacz, polonista i filozof społeczny też zaczyna swoją przygodę naukową z uniwersytetem. I podobnie jak Kendall, zostaje w końcu politykiem. I jak on czyni to nie z rządzy władzy, nie z potrzeby – ale z pasji. Kendall fascynował się Lockiem, poszukiwał nowej interpretacji dzieł filozofa. W końcu ją odnalazł! Przy okazji poszukiwań, natrafił na ważne pytanie, które stało się główną osią jego życia: pytanie o zakres wolności społecznej w demokracji większościowej. Z Mertą było podobnie. Jego pasją – sednem jego zainteresowań – stała się kwestia dziedzictwa politycznego I Rzeczpospolitej. Tam w końcu też rozważało się ten problem, debatując na wadami i zaletami liberum veto, na przykład czy jednogłośnym podejmowaniem decyzji. Swój talent i swoją energię Merta wykorzystał na formułowanie polityki historycznej państwa. Chciał ratować to dziedzictwo przed przekłamaniem, przed strywializowaniem i przed odrzuceniem.
Być może więc Kendall był dlań jednym z intelektualnych mistrzów? Być może więc w istocie Merta, zastanawiając się nad Kendallem zadawał pytania także samemu sobie? Nie sposób uciec od tego typu myśli, tym bardziej, że obcujemy z kimś, kto odszedł niedawno i kto – niejako zza grobu już i fizycznie nieobecny, poprzez to, co po sobie zostawił – wciąż potrafi niepokoić i przymuszać do myślenia. Merta ze skrupulatnością i erudycją analizuje nie tylko losy, ale i myśl Kendalla. Przedstawia sposób, w jaki tamten mógł rozumować, pytania, jakie zadawał i odpowiedzi czy wnioski, do których dochodził. Można więc odnieść wrażenie, że Tomasz Merta zostawił nam po sobie nie tylko esej o Kendallu, ale także jakiś rodzaj pociągającego testamentu w postaci nie tyle rozdysponowania dóbr ziemskich, ale raczej wskazówki jak intelektualnie funkcjonować w świecie: o co pytać, jak pytać, i dlaczego warto wciąż poszukiwać wyjaśnień, nie zamykając się w takiej czy innej formie istnienia, do której przymuszają nas okoliczności i role, które przychodzi nam grać.
Więc jednak testament?
Nawet, jeśli jest to testament z przypadku, to jednak pozostaje wiążący. Wszak kiedy Albert Camus 4 stycznia 1960 roku wsiadał do samochodu z Michelem Gallimardem, nie mógł przewidzieć, że niedawno napisany „List do nemezis” będzie jego testamentem symbolicznym.
Ola Koehler
Willmoore Kendall "Od Agory do Kapitolu", przeł. Magdalena Pietrzak-Merta, Wyd. Fronda 2012, opr. twarda
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/247029-testament-z-przypadku-tomasz-merta-czyta-politologa-kendalla-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.