Z Krzysztofem Jaryczewskim, muzykiem rockowym, kompozytorem, autorem tekstów, liderem i współzałożycielem zespołu Oddział Zamknięty rozmawia Tomasz Wybranowski. Jaryczewski w minionym rocku powrócił do studia z grupą „Jary Band”. Efektem ich pracy jest album „Trudno powiedzieć”.
TOMASZ WYBRANOWSKI: „Fortuna kołem się toczy”? Przekonał się pan co znaczy spaść z fali uwielbienia i zachwytów na dno zapomnienia i obojętności. Ma pan żal do siebie czy do innych, że tak się stało?
KRZYSZTOF JARYCZEWSKI: Nie można być cały czas na szczycie. To było by bardzo niezdrowe. Potrzebna jest równowaga wertykalna: góra – dół, i horyzontalna, czasowa: dzień – noc. Z tą falą, to troche przesada, podobnie jak z tym zapomnieniem. Było jednak paru ludzi, którzy myśleli o mnie, chociaż w tamtym czasie ja ich nie widziałem, albo odtrącałem. Nie mam żalu do nikogo.Nie rozpatruję tego w tych kategoriach. Uważam, że to była jedna z droższych lekcji w moim życiu, ale ... przez to chyba najważniejsza.
Jak niewiele brakowało, aby historia Krzysztofa Jaryczewskiego zakończyła się na osi czasu wynikiem "27 lat"? Miał pan świadomość, że to śmierć puka?
Miałem takie stany parokrotnie, ale rzeczywiście gdzieś tak około tej magicznej liczby było chyba najbliżej. Drugi raz otarłem się o to, kiedy miałem jak 39 lat.Ale i tym razem wywinąłem się kostusze... Reanimacja,detoks i leczenie w szpitalu psychiatrycznym. Wylądowałem w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie przy ul.Sobieskiego. Byłem tam wtedy, mam nadzieję, po raz ostatni.
W wielu wywiadach powtarza pan, że „wszystko przez samotność i nieśmiałość”. Alkohol, narkotyki, mocne wrażenia wszystko przez to? A gdzie miejsce na świadome tworzenie, na kreowanie siebie?
Świadome tworzenie było w okresach abstynencji. Krótkich i było ich niestety mało, więc stosunkowo niewiele utworów wtedy powstało. A kreowanie siebie? W ogóle wtedy o takich rzeczach nie myślałem. Żyłem muzyką, imprezami z dziewczynami w tle. Liczyła się dobra zabawa. Ostro i szybko. Tak chciałem dojechać do trzydziestki i ani dnia dłużej
Pierwsza płyta Oddziału Zamkniętego była punktem zwrotnym w naszym muzycznym światku lat 80. Mówiono o was: „nasi The Rolling Stones”. Jak ocenia teraz, z perspektywy prawie 30 lat, hymny pokolenia „urodzonych w latach 60.” Jak „Ten wasz świat” czy „Party”, „Andzia”?
To były ważne utwory. Wiem, że nie tylko dla mnie, chociaż zbyt dosłownie brane słowa mogły być przyczyną wielu kłopotów. To też wiedziałem, ale każdy jest kowalem własnego losu i ma prawo wyboru. Ma wolną wolę chyba, że ... przesadzi z używkami. Ale to już inna historia.
Uważano was co nieco za pupilków władzy. Sam spotkałem się ze stwierdzeniami osób z ówczesnych władz, że „takie zespoły jak Oddział Zamknięty odsuwają młodzież od politykowania i kontestacji”. Sekretarz KC PZPR Waldemar Świrgoń w blasku Kroniki Filmowej chodził na wasze koncerty...
Każdy wierzy w to co chce. Oni mieli różne wizje i pomysły. Jak wiadomo nie wyszło im to na dobre. Ja często ze sceny mówiłem co myślę o komunie, systemie i całym tym syfie. Aż przydzielono nam cenzora na trasę. Wypełniał swoje funkcje do czasu, kiedy się upił i wyrzucił przez okno w hotelu swój kajet z uwagami. Zrobił to ze łzami w oczach i z wielkim, bezkresnym poczuciem winy… Było wesoło.
Czy zauważał pan paliwo Oddziału Zamkniętego: muzykę, tworzenie i fanów? Alkohol, narkotyki, używki przytępiają ten kontakt zwrotny.
Paliwem i napędem była zawsze wolność i miłość. Używki zawsze w efekcie końcowym przytępiają również relacje, tłamszą energię a tamte rzeczy, o których pan wspomniał, potrafią zabrać całkowicie
Muzycy pierwszego Oddziału Zamkniętego nie lubią mówić o tamtym okresie. Dwóch z nich kiedyś powiedziało mi, że „my Krzyśka baliśmy się i tego, że potrafił być nieobliczalny. Ale to on o wszystkim decydował”. Rzeczywiście był pan takim katem i dyktatorem dla reszty zespołu?
Demokracja w zespole to najgorszy model. Musi być ktoś kto tym dowodzi, ale i bierze odpowiedzialność. Tej drugiej mi zabrakło.
Z perspektywy czasu, który album jest panu bliższy „Oddział Zamknięty” czy „Reda nocą”?
Chyba jednak ten pierwszy krążek. Byłem bardziej świadomy czego chcę i co robię.
Dwa znakomite albumy, niezły singel, który zwiastował trzeci krążek („Świat rad”/„Kto tu mierzy czas”) i nagle wszystko skończyło się... Choroba gardła prawie zabrała głos, a jednak błogosławi pan tamtą chwilę.
Mam świadomość, że gdyby się to nie wydarzyło, to dziś pewnie bym nie odpowiadał na te pytania. Jak wspomniałem na początku, to stało się w okolicy magicznych 27 lat. Tez mógłbym trafić do tego klubu.
Walka z nałogami trwała prawie dwadzieścia lat. Cierpiała na tym muzyka, czy po prostu nie była tak ważna?
Wtedy nie liczyło się nic oprócz „paliwa”.
Co czuje legendarny frontman grupy kojarzony z największymi sukcesami zespołu, kiedy ktoś inny śpiewa jego słowa?
Pozytywne wibracje.
Czy wierzył pan w powrót do zespołu? Miał pan w sobie wielkie postanowienie poprawy, ale i złości, aby powiedzieć tym wszystkim: „ja wam jeszcze pokażę”?
Ja tego nawet nie chciałem. Uważałem moją obecność w grupie za rozdział ... zamknięty. Myśli w stylu „ja wam pokażę”, oczywiście były. Oczywiście dodawałem zaraz „ja wam pokażę, ale sam!” Tylko komu i co miałem udowodnić, tego już niestety nie wiedziałem i nadal nie wiem.
Walka Krzysztofa Jaryczewskiego z Jarym trwała 15 lat... Co wydarzyło się wtedy? Dopadł pana lęk przed samotnością w obliczu końca?
W 1998 roku ogarnął mnie totalny lęk przed śmiercią. Po raz pierwszy to poczułem. Nie czułem strachu przed obłędem, nie bałem się samotności czy zapomnieniem, ale właśnie czułem strach przed śmiercią. Przed końcem...
Do czego może posunąć się człowiek, którego dopadł w swoje szpony głód alkoholu, narkotyków, emocji?
Do wszystkiego bez wyjątku. Absolutnie do wszystkiego. Ważne by to wiedzieć i mieć świadomość, że taka chwila może nadejść. Nie można myśleć, że mnie to nigdy nie może dotknąć, spotkać, porwać. Tego nie wie nikt, no może naczelny zwierzchnik wszech rzeczy, jeżeli istnieje.
Spokój wreszcie nadszedł. Rodzina, dzieci, kochana kobieta, muzyka i misja z nią związana wypełniają panu życie. Czy dla tego stanu warto było stracić ponad dwadzieścia lat życia w oparach nieświadomości?
To duże uproszczenie w skali tego czasu, ale taka jest widocznie moja droga.
Ile znaczą teraz dwie pierwsze płyty nagrane po rozstaniu z Oddziałem Zamkniętym: „Ogniste miecze” i „Dekadencja”?
Wszystko ma swoje miejsce w moim sercu, czasie i przestrzeni. Nie tylko to co działo się przed dwudziestu laty, ale również to co teraz robię. Ostatnio nagrałem płytę z Exscesem i „Trudno powiedzieć” jako Jary Band a jeszcze wcześniej „VINYL”.
Rozumiem, że Jary Band i Exsces to dwa równorzędne projekty?
Tak dokładnie. Jeden to band rockowy i zbliżony brzmieniowo do Oddziału Zamkniętego, zaś drugi jest bardziej bluesowy.
Na wspomnianej płycie „Vinyl” znalazł się cover waszego dawnego przeboju „Obudź się”. Jak po latach pracowało się w studiu z Wojciechem Łuczajem Pogorzelskim? I skąd pomysł, aby muzykę unowocześniać rapowo?
Cover tej piosenki z debiutu OZ nagrałem z Pihem i Chadą. Poznałem ich dość przypadkowo, chociaż podobno nie ma przypadków (uśmiech). A z Wojtkiem zawsze mi się dobrze pracowało. Jest między nami chemia. Dotyczy to pracy w studiu, jak i grania na scenie, co wielokrotnie sprawdziłem.
Najnowszy, jeszcze ciepły album „Trudno powiedzieć” to dobra dawka bluesa i rocka z amerykańskim sznytem. Singel „ Jesteś tu”, zaśpiewany z Urszulą, udowadnia, że Krzysztof Jaryczewski odrodził się.
Jeszcze nie umarł (promienny uśmiech).
Ciarki po plecach krążą, bo przypominają się czasy korzeni OZ. Z tego co zauważyłem, moje zdanie nie jest odosobnione. Czy nie zastanawiał się pan, aby nagiąć muzyczną konwencję by pójść nieco dalej... Może klimaty Daniela Lanois, może Malcolma McLarena? Nie kusi takie złamanie konwencji?
Kusi i to nawet bardzo (śmiech). Mam nawet parę pomysłów. Klimaty smooth, jass, ale i muzyka filmowa i ... duża sekcja dęta. Zobaczymy.
A skąd na najnowszej płycie „Trudno powiedzieć” rytmy funky i delikatne fussion? To wpływ Maćka Gładysza czy Wojtka Łuczaja Pogorzelskiego? A może wprawka przed wspólnymi nagraniami pod szyldem Oddziału Zamkniętego?
Każdy muzyk, który ze mną nagrywa po prostu wnosi siebie. Nigdy nie biorę sidemanów, tylko ludzi z krwi i kości. Stawiam przed nimi jedno zadanie, mają zagrać tak jak oni chcą, jak im się wydaje najlepiej i tak jak czują. Oczywiście trochę obgadujemy sprawę, ale nie za dużo. Bo o muzyce się nie gada, tylko ją gra!
Czasy mamy inne a jednak wciąż takie same. Choć możemy zmieniać kanały telewizyjne jak w kalejdoskopie, to króluje tam destrukcja z twarzą wojny, przewrotów, katastrof i klęsk żywiołowych. Nie lubimy informacji pozytywnych i dobrych, czy dajemy się manipulować?
Kiedyś w muzyce był ważny przekaz. Dziś chyba mniej, czego nie ogarniam, bo przecież jest przeciw czemu się buntować i na co wkurzać: korporacje, banki, globalizacja, odczłowieczenie, nadmierna konsumpcja, itd. Nie ma DUCHA a ludzie tracą instynkt samozachowawczy i gubią miłość, a to nie wróży niestety nic dobrego.
Czego życzyć Panu u progu promocji krążka „Trudno powiedzieć”?
Pogody Ducha, przez wielkie D, po prostu (uśmiech).
Rozmawiał Tomasz Wybranowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246964-kiedys-w-muzyce-wazny-byl-przekaz-krzysztof-jaryczewski-nasz-wywiad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.