W „80 milionach” czy „Rewersie” polscy filmowcy dowiedli, że potrafią ciekawie, oryginalnie i bez kompleksów opowiadać o najnowszej historii Polski. Ocierająca się o pastisz „Yuma” wpisuje się w ten schemat kina. Na dodatek mówi nam bardzo wiele o zgniliźnie III RP.
„Yuma” pokazuje Polskę tuż po upadku PRL. Nie mogący się odnaleźć w nędznej rzeczywistości Zyga ( niepokojący Jakub Gierszał) nie chce czekać na powolne przypłynięcie kapitalizmu do Polski. Wraz z kumplami chce od razu mieć to, co ogląda na ekranie małego telewizora w slumsowa dzielnicy przygranicznego z Niemcami miasteczka. Namówiony przez obrotną ciotkę- burdelmamę ( jak zwykle swojska Katarzyna Figura) wraz z kumplami zaczyna „yumać” ( patrz-kraść) we Frankufurcie. Zyga staje się szybko królem miasteczka dostarczając Polakom wymarzone dobra z niemieckich supermarketów. Chłopak szybko zatraca się w życiu prowincjonalnego księcia. Niczym kowboj przy dźwiękach „Coco jumbo” i hiciora Vannili Ice szpanuje ciuchami i amerykańskim caddilackiem, który kupuje mu ciotka. Zyga ma swój mały światek pod stopami. Staje się też Robin Hoodem miasteczka, który ubiera swoich ziomków w ukradzione za Odrą rzeczy. Chłopak nie może jednak zdobyć serca dziewczyny z sąsiedztwa. Na dodatek ciąży nam nim makabryczne zdarzenie z przeszłości, którego doświadczył wraz z kolegą, który następnie wybrał życie policjanta. Prymitywne kradzieże w sklepach w Niemczech rozpoczynają drogę młodych Polaków do poważniejszych przestępstw- opanowywania rynku prostytucji i napady na niemieckich jubilerów. Na drodze śląskim kowbojom staje jednak poważny przeciwnik- rosyjska mafia byłego radzieckiego żołnierza stacjonującego w Polsce ( demoniczny Tomasz Kot). W zderzeniu z bezwzględnymi żołnierzami walczącymi w Afganistanie „królowie życia” ukazują swoją prawdziwą „siłę”.
„Yuma” jest reżyserskim debiutem Piotra Mularuka. Krytycy niespodziewanie zimno pisali o jego filmie, nazywając go nieudanym pastiszem. Film Mularuka zawiera pewne odniesienie do amerykańskiego kina, którym zresztą fascynują się dzieci początku lat 90-tych. Kilka scen można odebrać jako lekką parodię. Cały film komedią jednak nie jest. „Yumie” bliżej jest do „Blow” Teda Damme niż do amerykańskich komedii sensacyjnych. Jest to widoczne szczególnie w scenach powolnego zatracania się bohaterów w tanim konsumpcjonizmie i ich totalnym upadku moralnym. Oczywiście wszystko to jest podlane „badziewiem lat 90-tych”, a nie amerykańskim blichtrem z ulic Miami. Schemat upadku prostaczków, którzy dorobili się fortuny jest natomiast ten sam na każdej szerokości geograficznej.
Możliwe, że zachodni widz, który nie żył w Polsce początku lat 90-tych może odbierać film Mularuka jako kiczowatą komedyjkę. Polska przełomu ustrojowego jednak wyglądała właśnie kiczowato i topornie. Będąc dzieckiem mieszkającym daleko od granicy z Niemcami, pamiętam ten klimat fascynacji pierwszymi oryginalnymi adidasami, dresami ortalionowymi z rynku, płynącym z telewizji, nomem omen, złodziejskim ( skradziony bez pozwolenia bit Queenowi) „Ice, ice baby” , i wszechobecną imitacją zachodniego konsumpcjonizmu. Co musiało się dziać w przygranicznych miasteczkach? „Yuma” pomaga zrozumieć skąd znalazła w zgnojonych przez komunę Polakach potrzeba naśladowania zachodnich społeczeństw, co skutkowało nasiąkaniem narodu najgorszą częścią kapitalizmu. Nie przez przypadek nawet dziś, jadąc przez biedne popegeerowskie miejscowości, widać przy każdym oknie antenę satelitarną. Twórcy „Yumy” znakomicie udało się również pokazać wszystkie grzechy III RP. Korupcja, nepotyzm, przenikanie się świata polityki z półświatkiem gangsterskim i racjonalizowana degeneracja moralna- to wszystko widzieliśmy w większym wymiarze przy okazji odkrywania głównych afer III RP. Mularuk świetnie również pokazał jak polska „mafia” wymięka w zderzeniu z chłopcami z rosyjskiej ferajny. To co widzimy w śląskim miasteczku nie różni się znacząco od relacji wieśniackiego Pruszkowa z bezwzględnymi bandytami z ZSRR.
Siłą filmu Mularuka jest dobry, przewrotny i lekki scenariusz. To co nie udało się polskim filmowcom w latach 90-tych choćby w fatalnym, napuszonym i sztucznym „Mieście prywatnym”, z powodzeniem stosuje młoda fala polskiego kina. To samo obserwowaliśmy w „Rewersie”, który pokazał mroki stalinizmu w sosie coenowskim czy w „80 milionach”. Po raz kolejny znakomitą role stworzył Jakub Gierszał, który zachwycił w „Sali samobójców”. W „Yumie” Gierszał miał coś w sobie z Michaela Pitta. Kto wie, może mamy do czynienia z podobnym talentem?
„Yuma” nie opisuje oczywiście wyczerpująco polskiego ducha. Pozwala natomiast zrozumieć pewne cechy Polaków, które się ukształtowały na początku lat 90-tych, i które spowodowały, że wciąż zmagamy się z problemem „polactwa”, który opisywał Rafał Ziemkiewicz.
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246951-premiera-dvd-yuma-wiele-prawdy-o-iii-rp-nasza-recenzja