„Merida Waleczna” to kolejny animowany przebój z Pixara, którym sklepy kuszą przed Świętami – dobra rodzinna rozrywka którą warto polecić, jednak dodając do rekomendacji kilka zastrzeżeń.
Fabuła opowiedziana jest w realiach „bajecznej historii” Szkocji, a tytułowa Merida (tylko w Polsce tytułowa, bo w oryginale film nosił tytuł „Brave”) to córka króla Fergusa z klanu Dunbroch. Dziewczę to od urodzenia niezmiernie ciekawskie, żądne przygód, zakochane w magicznych historiach i niechętne tradycyjnej edukacji przewidzianej dla księżniczek (dyganie, ciasne suknie, ćwiczenie ukłonów, haftowanie etc.). Merida woli gnać po okolicznych lasach na końskim grzbiecie, ścigać zaczarowane ogniki, strzelać do celu z łuku (w czym jest zresztą znakomita) oraz siorbać polewkę wraz z kuchtami.
Póki jest mała, jej charakterek dodaje jej tylko uroku. W chwili gdy zamienia się w dorastającą pannę, sytuacja zmienia się diametralnie. Nadchodzi czas zamążpójścia, nic tak nie cementuje pokoju jak małżeńskie sojusze, a o rękę Meridy zaczynają ubiegać się pierworodni synowie przywódców trzech konkurencyjnych klanów.
Partie, w których owi dumni i prześmieszni kacykowie wraz ze swoimi drużynami przybywają na turniej, by walczyć o Meridę, zdecydowanie należą do najlepszych filmie. To brawurowe połączenie klimatów trochę z Thorgala, trochę z „Bravehearta”, a trochę z Asterixa. Zresztą patrząc na pyszną inscenizacyjna robotę, kapitalną animację i cudownie zabawne postacie klanowych wodzów zacząłem żałować, że nikt nie porwał się na zrobienie w ten sposób ekranizacji słynnego komiksu o niezwyciężonych Galach. Formuła „Meridy” wydaje się wręcz do tego stworzona i bardzo łatwo wyobrazić sobie, że w barwnych porciętach fikają po ekranie nie Macintoshowie i MacGuffinowie (swoją drogą jaka znakomita „filmowa” nazwa klanu!), lecz Asterix, Obelix i reszta ferajny.
Merida nie chce jednak zamążpójścia i wykręca w dniu turnieju numer, po którym jej wściekła matka wypowiada w gniewie słowa, których wypowiedzieć nie powinna - zresztą Merida nie pozostaje jej dłużna. A potem rusza w leśne ostępy, by u miejscowej wiedźmy kupić zaklęcie, które – jak jej się wydaje –rozwiąże problemy relacji rodzinnych raz na zawsze.
Oczywiście zaklęcie będzie miało nieoczekiwane i przerażające skutki uboczne, droga do szczęśliwego finału będzie zaś wybrukowana masą zabawnych sytuacji oraz chwilami prawdziwej grozy, klucz do przywrócenia światu równowagi leżał zaś będzie nie w wymyślnych magicznych sztuczkach, ale w zdolności do wybaczania, mówienia prosto z serca i trak dalej. To w końcu wysokobudżetowa bajka masowego rażenia, której morał powinien być czytelny i „prorodzinny”. I tak rzeczywiście jest, ale mam tu zastrzeżenie numer jeden. Jak zobaczycie sami racje wyważone są w tym filmie w taki sposób, że przez większość czasu dużo łatwiej sympatyzować z niesforną Meridą i to właśnie jej przyznawać rację. Jednak obiektywnego porównania „katalogu przewin” córki i matki wcale ta moralna słuszność nie wynika.
Drugie zastrzeżenie to momenty grozy, których szczególnie w drugiej części filmu nie brak – dotyczą one sprawy dla młodego umysłu bardzo delikatnej, a mianowicie groźby śmierci rodziców, w dodatku w pewnym momencie śmierci z ręki innej bliskiej osoby (tak się magiczne zakręty fabuły tu układają). To potencjalnie niesłychanie traumatyczne przeżycie dla dziecka, warto o tym pamiętać, szczególnie że „Merida” skierowana jest ewidentnie do publiki młodszej niż filmy typu „Shrek” albo „Madagaskar”. Krótko mówiąc, zdecydowanie rekomendują oglądanie wraz z rodzicami, gotowymi by w razie czego pomóc dziecku pewne rzeczy oswoić i wystraszonego malucha uspokoić. „Merida” to bowiem film przeuroczo łobuzerski tam, gdzie uderza w tony komediowe, ale w ponurym stylu braci Grimm tam, gdzie stara się budzić grozę.
Dla dorosłych mam też inną rekomendację – kiedy już obejrzycie z dziećmi wersję dubbingowaną, zróbcie sobie przyjemność z powtórnego seansu, ale w wersji z napisami. Usłyszycie kapitalne dialogi angielskie z rewelacyjnie podkręconym akcentami szkockimi (i nie tylko) w wykonaniu aktorów takich jak Kelly Macdonald (Merida), Emma Thompson (jej matka Elinor) czy Robbie Coltrane (wódz klanu Dingwall). Uśmiejecie się po pachy. Niczego nie ujmując polskim wykonawcom wersji z dubbingiem, tym razem oryginał okazał się absolutnie nie do podrobienia.
Piotr Gociek
„Merida Waleczna” (Brave), reż. Mark Andrews, Brenda Chapman, Steve Purcell, USA 2012, 93 minuty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246949-premiera-dvd-merida-waleczna-czyli-shrek-spotyka-asterixa-u-braci-grimm
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.