CORMAC McCARTHY jeśli szukasz wielkiej literatury, to nazwisko jest odpowiedzią

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Tesuque, Nowy Meksyk. Gdzieś na północ od Santa Fe. Mała miejscowość, daleko do wszystkich poważniejszych ośrodków kulturowych. Nawet na mapie google nie wygląda to zachęcająco. W tym miasteczku żyje pewien mężczyzna. Niewiele o nim wiadomo, ponieważ nie przepada za rozgłosem. A przy okazji jest jednym z największych pisarzy współczesnych. Cormac McCarthy to zaprzeczenie wszystkiego, co myślimy o pisarzach.

Wielka literatura jest dzisiaj w nielichych opałach. Żeby wydać książkę, trzeba ją jakoś umieć sprzedać. A sprzedaje się dzięki lansowaniu czegoś nowego. Powieść musi być pikantna - lub przynajmniej w jakiś sposób zaskakująca. Współczesny pisarz, żeby zaistnieć, musi bywać. Pojawiać się na salonach - lub antysalonach - utożsamiać się z jakąś grupą społeczną - lub atakować wszystko, co się da. Michel Houellebecq - gwoli przykładu - ma status celebryty. Atakuje wszystko i wszystkich, nurza się w perwersyjnym seksie, tapla w bezdennym smutku - i jego powieści rozchodzą się w monstrualnych nakładach. Houellebecq nigdy nie rozstaje się z papierosem. Dla niego naginane są zakazy palenia w miejscach publicznych - wiadomo, nie będzie można zapalić, Houellebecq się nie pojawi.

McCarthy urodził się w 1933 roku. Pierwsza żona rzuciła go w momencie, gdy przeprowadzili się do chaty bez wody i ogrzewania, gdzieś u podnóży Smoky Mountains. Ona właśnie urodziła dziecko, on poprosił ją, żeby podjęła pracę - żeby on mógł zajmować się pisaniem. Wzięła dziecko i uciekła. Trudno jej się dziwić. Ale z drugiej strony: trudno go potępić. Zadebiutował bardzo późno jak na współczesne standardy: jego powieść “Strażnik sadu” wyszła dopiero w 1965 roku. Pisał jednak szybko, trzy lata później druku doczekało się “W ciemności” (jak dla mnie, jest to jedna z lepszych jego powieści). Posypały się pozytywne recenzje i stypendia. McCarthy i jego druga żona - którą poznał w trakcie podróży do Europy - zamieszkali w... stodole, gdzieś niedaleko Louisville w Tennessee. Podobno pisarz własnoręcznie dokonał renowacji “rezydencji”.

Nie przeszkadzało mu to w pisaniu, w 1973 pojawiło się “Dziecię boże”, książka ponoć oparta na prawdziwych wydarzeniach. Recenzje były mieszane. Powieść jest obrzydliwa i przerażająca, tytuł prowokuje i drażni. McCarthy wyjechał do El Paso w Teksasie, parę lat później wziął rozwód z żoną. W 1979 pojawił się “Suttree”. Powieść jest uważana za największą w dorobku Cormaca. Ponoć pisał ją z przerwami przez dwadzieścia lat.

Później nastąpił okres zastoju literackiego. Co wtedy McCarthy robił, nie wiadomo.

“Krwawy południk”, wydany w 1985 roku, stał się kamieniem milowym w jego dorobku. Pisarz znów podzielił krytyków: rozpoczął okres “powieści westernowych” - to określenie nie brzmi dobrze po polsku, z racji na implikacje popkulturowe, jakie się nasuwają, ale nie dysponujemy lepszym. McCarthy zaczął opisywać to, co my znamy pod pojęciem ‘Dzikiego Zachodu”. Tyle, że ów “Dziki Zachód” jest zdecydowanie bardziej współczesny niż ten, znany chociażby z powieści Karola Maya. W 1992 roku pojawiły się “Rącze konie”, pierwszy tom jego “Trylogii Pogranicza”. Okazały się bestsellerem i przyniosły pisarzowi wielki rozgłos. Dwa lata później pojawił się drugi tom, “Przeprawa” - moim zdaniem najlepsza powieść McCarthy’ego. W 1998 roku Trylogię Pogranicza zamknęły “Cities of the Plain” - do tej pory nie przetłumaczone na język polski. W 2005 i w 2006 roku ukazały się dwie najsłynniejsze powieści Cormaca “To nie jest kraj dla starych ludzi” oraz “Droga”. Za tę ostatnią otrzymał Pullizera.

O Cormacu tak naprawdę, abstrahując od faktów “literackich”, niewiele wiemy. Nie lubi mówić o pisaniu, niechętnie udziela wywiadów. Ceni sobie prywatność, nie szuka rozgłosu ani poklasku. Możemy poznawać go tylko - o ile jest to możliwe - poprzez to, co pisze oraz przez to, jak pisze.

A pisze w dziwny sposób. Jego dialogi mieszają się z narracją, wystarczają mu przecinki oraz kropki. Trudno doszukiwać sie zdań wielokrotnie złożonych. Wszystko jest proste. Proza to surowa, niemalże oschła - jedynie czasem nagle, iście reporterską narrację, przerywa delikatny, poetycki w swej wrażliwości opis. Świat, który konstruowany jest na kartkach książek, żyje, oddycha, oddaje ciepło, pachnie. Ma własne tętno.

Jest to świat ginący. McCarthy nie bawi się w opisywanie meandrów współczesności, jego proza zanurzona jest w czasie, sięga w przeszłość, lecz wyciąga z niej, to, co uniwersalne i dzisiaj. Dokumentuje zapomniane wczoraj Stanów Zjednoczonych - to wczoraj, o którym nie pisało się w gazetach i które nie utrwaliło się w stereotypie. McCarthy jest kronikarzem zamierzchłej codzienności małych miast i wielkich przestrzeni. Jego bohaterowie to osoby, które zostały pożarte i zmielone przez żarna czasu, które nie przetrwały Historii, bo były zbyt “normalne”.

Cormac wstrząsa za pomocą prostoty. Nie szuka wielkich tematów ani nie szuka wielkich słów słów - nie szafuje emocjami - zamiast nazywać, pokazuje. Wszystkie historie, które opowiada, są w gruncie rzeczy banalne. Sęk jednak w tym, że pod pozornym banałem, kryją się wymiary, które przyprawiają o zawrót głowy. Cormac nie prowadzi czytelnika za rękę: otwiera przed nim świat i zaprasza do środka, ale wycofuje się, zostawia wolność wyboru. Zostawia także wolnośc interpretacji - mimo iż, na pierwszy rzut oka, może sie wydawać, że nie ma czego interpretować (tak samo, jak nie interpretuje się reportaży). Stworzone przezeń rzeczywistości są brutalne i piękne, dobre i okrutne, prawdziwe i fikcyjne - obfitują w przeciwieństwa. Cormac wyłapuje je z naszej codzienności i pieczołowicie ubarwia nimi swoje światy, przez to przydaje im realizmu. Za każdym razem, gdy czytamy powieść McCarthy’ego, otwiera się przed nami spójny świat, tak podobny do naszego, mimo, iż oddzielony czasem i pasmem fikcji literackiej.

Co jest takiego w powieściach Amerykanina, co czyni je wielkie? Chyba ich sedno: jak sam McCarthy przyznaje, interesuje go tylko życie oraz śmierć. Jest to jednocześnie mało i bardzo dużo, zwłaszcza w dobie dzisiejszej literatury, nastawionej na treści jednostkowe, przemielonej przez rewolucje Joyce’a, Proust’a (których McCarthy nie ceni, jak sam przyznaje) i innych, im podobnych. McCarthy odchodzi od formy, która jest w jego oczach pusta. Poszukuje autentyczności - każda jego powieść jest sposobem na opisanie jednostkowej egzystencji. Cormac szuka człowieka - i kiedy go znajduje, dokonuje jego wiwisekcji na papierze. Udowadnia za każdym razem, że nie trzeba szukać treści uniwersalnych na siłę - ponieważ uniwersalność jest wpisana w naszą jednostkowość.

To, co łączy wszystkich ludzie i wszystkie pokolenia, to życie i śmierć - oraz to, co podstawowe, a co mieści się pomiędzy tymi dwoma klamrami. Pisząc o człowieku, McCarthy pisze zarazem o obawach, tęsknotach i cierpieniach ogółu. Nie upraszcza jednak. Można wyodrębnić to, co konstytuuje daną postać - i jest tylko jej - a co w niej jest uniwersalne. Cormac jest pisarzem - o ile można pokusić się o takie twierdzenie - owładniętym przez obsesję uniwersalności. Ona stanowi obronę przed banałem - i ona jest także wielkim, ponadczasowym dziedzictwem. Zamierzchłe czasy i zapadłe wiochy należy ocalać przed niebytem, dlatego, że w każdym z tych miejsc i czasów rozegrał sie jednostkowo-uniwersalny dramat ludzkiej egzystencji. Cormac ratuje drobne historie i stawia je na półce obok Wielkich Wydarzeń Historii Człowieka.

Niezmiernie też ciekawe są postacie cormacowskie, owi szarzy ludzie, którzy Historii nie przetrwali. Z paroma wyjątkami, są to osoby z gruntu dobre. Ich dobro nie ma jednak w sobie nic z hagiograficznej świętości, nie jest także czymś wymuszonym – lub czymś, co łatwo przychodzi. Postawa moralna bohaterów jest raz po raz atakowana przez świat, który rządzi się prawem (bezprawiem) dżungli. Każdy wybór ma w sobie ciężar – nawet, jeżeli dotyczy czegoś małego. Budzą sympatię, wzbudzają współczucie oraz podziw. McCarthy często rzuca ich prosto w ogień sytuacji granicznych. Tracą rodziny, osoby kochane, zostają sami, bywają zdradzani, płaczą, popełniają błędy – sęk jednak w tym, że są herbertowskimi ludźmi wyprostowanymi. Jeżeli padają na kolana, to tylko pod wpływem ciosów. Za każdym razem jednak stają. Ta walka o godność jednostki, zepchnięta w treści międzywierszowe jest kolejnym wielkim toposem Cormaca. Człowiek rzucony w świat, środowisko nieprzyjazne i bezlitosne może popaść w marazm, zakopać się w ciepłym kokon rutyny albo załamać i uzależnić od „uładzaczy rzeczywistości“. Człowiek McCarthy’ego wybiera syzyfowy marsz do góry. Jest to motyw, który przewija się w literaturze niemalże bez przerwy. Co odróżnia jednak Cormaca od, dajmy na to, Andre Malraux (wielkiego piewcy ludzkiej walki o człowieczeństwo), jest kompletne odejście od wyrażania tych treści wprost. McCarthy nie bawi się w informowanie, uprawia literaturę trochę behawioralną, osob uczymy się przez obcowanie z nimi – i ich postawy moralne są czymś, co należy odkryć, do czego należy się dokopać.

Tak naprawdę, trudno jest do końca opisać McCarthy’ego i jego literaturę. Jest to nazbyt żywe a zarazem za bardzo zakryte, żeby dało się w jasny i prosty sposób wyodrębnić metody oraz elementy. O ile DeLillo czy Pynchon są w jakiś sposób podatni na analizy, to w przypadku Cormaca obcujemy z językiem żywym, z historiami tak silnie zespolonymi ze światem, że niemalże w ten świat wpisanymi. McCarthy pisze bez metody, jakby sama rzeczywistość dyktowała mu kolejne słowo. Jest to bez wątpienia literatura wielka, której moc wynika z niesłychanej prostoty.

Ola Koehler

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych