W III RP nie narzekamy na nadmiar biografii politycznych; trudno powiedzieć, czy pióra dziennikarzy pęta roztropność, czy pamięć niepowodzeń poprzedników, dość, że po wysypie wywiadów-rzek (czasem, szczególnie w przypadku publikacji sławetnej oficyny BGW, nieco błotnistych) w latach 90. dziś znacznie o nie trudniej. A już o mężach stanu państw ościennych zupełnie głucho; trzeba kampanii wyborczej lub przewrotu, by dowiedzieć się czegoś o ich formacji, drodze do kariery czy korzeniach.
Tymczasem Viktor Orbán, nietuzinkowy przywódca, aż prosił się o biografię. Zwraca na siebie uwagę całej Europy, nie tyle ze względu na to, co zdziałał w kraju - we Francji i w Hiszpanii troska o to, co słychać nad Balatonem, należy do elitarnych zatrudnień – ile ze względu na jego dystans do politycznej poprawności. Nawet dla tych, którym nieznany jest turula cień, którym nic nie mówią nazwiska „Kossuth” czy „Nagy” Orbán jest rozpoznawalny – dla jednych jako bete noire, umieszczane w zestawionej przez Guardiana „czarnej dziesiątce demagogów europejskich”, dla rosnącej liczby tych, którym podobny brukselski paternalizm nie w smak jako heros, który „postawił się Unii”.
W Polsce – to samo, tylko bardziej: na wielkie i mało subtelne ścieranie się wielkich lodolądów „eurosceptyków” i „euroentuzjastów” (cokolwiek te dwa terminy dzisiaj znaczą) nakłada się bowiem albo czułostkowe poczucie sympatii do „bratanków”, albo racjonalne przekonanie, że podobieństwo rodowodu dwóch narodów szlacheckich” i ciśnień, jakim były poddawane (doświadczenia podboju, rozbiorów, utraty „Kresów”, diaspory, warunkująca los narodu obecność Niemiec, Austro-Węgier, Rosji, do pewnego momentu również Turcji oraz silna składowa antysowiecka, niełagodzona słowianofilią) stanowić może o paralelizmie przyjmowanych przez nie rozwiązań. A skoro tak, to wizja podobieństwa zwrotów politycznej nawy i „Budapesztu nad Wisłą” jawi się jako nie całkiem wyssana z palca prognoza, jednych przejmująca trwogą, innych nadzieją.
„Napastnik” Igora Janke jest więc strzałem nie tyle w dziesiątkę, co w prawy górny róg i wydawnictwu „Demart” można już winszować rekordowej sprzedaży. Pytanie, czy wszyscy, którzy po książkę sięgną, znajdą w niej to, czego się spodziewali.
W większości tak. Mamy do czynienia z solidną, tradycyjną biografią, odmalowującą w kilku słowach dzieciństwo bohatera z prowincji, przywołującą szersze tło i krajobraz polityczny, nabierającą tempa z chwilą wkroczenia Orbána do wielkiej polityki. Od chwili bowiem, gdy 16 czerwca 1989 roku 26-letni student i aktywista Fideszu w przemówieniu wygłoszonym podczas uroczystego pogrzebu Imre Nagy’a zażądał wycofania wojsk sowieckich z kraju, nic już na Węgrzech nie miało być takie samo… Przede wszystkim jednak opowieść ta dotyczy inicjatyw, wolt, zwrotów, sojuszy i kampanii jakie podejmował Viktor Orbán świadomy swoich celów i powołania: prowadzący Fidesz w stronę przywiązania do tradycji, obrony suwerenności i jasno wyartykułowanego antykomunizmu po pierwszej klęsce wyborczej w 1994 r.; zagospodarowującego zwycięstwo, kraj i media w cztery lata później; podnoszącego się z nieoczekiwanej przegranej w roku 2002 i „punktującego” postkomunistów Gyurcsány’a aż do ich politycznego znoakutowania w roku 2010.
W tym sensie mamy do czynienia z biografią ostentacyjnie polityczną – nie za sprawą profesji jej bohatera, a ostentacyjnego niemal pominięcia sfery życia rodzinnego, prywatnego (ze znamiennym wyjątkiem uczynionym dla futbolowych fascynacji fightera), intelektualnego czy duchowego. Powiedzmy to mocniej: w miarę lektury narastało we mnie przekonanie, że mam do czynienia nie tyle z biografią jako taką, co ze szlachetnym gatunkiem, znanym jako speculum regum, „zwierciadło królów” – gatunkiem, którego kształt nakreślił jako pierwszy Ksenofont, kreśląc znaną nam w łacińskim przekładzie „Cyropaedię”, a po, bagatela, dziewiętnastu wiekach doprowadził do perfekcji Makiawel, pisząc „Księcia”.
„Napastnik” to, jak mi się wydaje, podyktowany przynajmniej po części żalem i bezsilnością wobec obrotów spraw nad Wisłą, podręcznik sztuki zdobywania władzy. Dziś nie ma takich, a książki, które kuszą śmiałymi tytułami w rodzaju „Wywieranie wpływu na ludzi” (ukłony, panie Z.!) nadają się może do tego, by zdobyć rząd dusz w kółku brydżowym bądź brylować w komitecie rodzicielskim; nie więcej. Chętni do nadania wymarzonego kształtu Miastu szukają, najczęściej daremnie, okruchów mądrości brnąc przez podręczniki socjologii, makroekonomii i prawa konstytucyjnego – bądź, znacznie częściej, wysłuchując plugawych mądrości w tym czy innym barze za kratą. W książce Igora otrzymują wykład, czytelny niczym w „Polikratesie” Jana z Salisbury. Patrzcie, żółtodzioby, patrzcie, ciapciaki: tak, w taki sposób zdobywa się mimo dwukrotnej przegranej władzę w środkowoeuropejskim, ubogim, skłonnym do wygodnego fantazjowania o wielkiej przeszłości, mocno trzymanym przez służby, opisywanym przez jednostronne media kraju.
Jeśli mój domysł jest trafny, to w pustkę trafić musi znaczna część krytyki, choćby takiej, jaką podjął już pierwszy szyderca III RP Jerzy Skoczylas, doszukując się w niej „panegirycznych tonów”. Panegiryk to nie jest, pochwała tak: rzeczywiście, opis studenta Viktora, co to i piekielnie zdolny jest, i pracowity, i charyzmatyczny, i porywa tłumy, i „nie stroni od częstej degustacji produktów węgierskiego przemysłu winiarskiego” – to oczko, puszczone do tych, co już zaczęli ziewać! – nazbyt już tekturowy jest i ze szczyptą różu na kościach policzkowych.
Przydałaby się temu różowi redaktorska szczotka ryżowa, a my chętnie przeczytalibyśmy albo soczyste wspomnienie o Viktorze, nieludzko zrytym pod koniec spędzonego nad Balatonem weekendu – albo nie czytali w ogóle. „Napastnik” nie jest jednak – na szczęście! – laurką, choć blisko mu do laudacji. Ale też tym miał być: opisem drogi do władzy, podczas której, jak autor nieraz pisze, „Viktor zmieniał się na dobre i na złe”, „stał się podejrzliwy i nieufny”, „nauczył się być rozgrywającym konflikty i stawać nad nimi”. Nie przypadkiem wśród dziesiątek rozmówców Jankego głosy krytyczne, których jest mniejszość, pochodzą od byłych sojuszników Orbána (począwszy od Gábora Fodora), a nie od jego nieprzejednanych przeciwników z MSZP czy "Koalicji Demokratycznej". Na ich spisanie w kolejnej biografii przyjdzie czas (zresztą, prawdę mówiąc, za sprawą nienawidzącego Orbána mainstreamu medialnego słyszymy ich nader wyraźnie i dzisiaj). A teraz przeczytajcie tę książkę, ciapciaki. Ogarnijcie się, do cholery. I raz wreszcie wygrajcie te wybory.
Wojciech Stanisławski
Igor Janke, “Napastnik”. Opowieść o Wiktorze Orbánie, Demart, Warszawa, 2012, 304 str.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246904-korsykanin-z-szekesfehervar-viktor-orban-recenzja-wojciecha-stanislawskiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.