Nowo powołana do życia medialna prawica skupiona w tygodniku „Uważam Rze” w specyficzny sposób ocenia realizacje filmu o katastrofie smoleńskiej. Publicysta „Urz” Wiesław Kot pyta więc „Po co ten miś?”. Kot polemizuje z Krzysztofem Kłopotowskim, który postawił tezę, że film Antoniego Krauzego mógłby być dla III RP tym, czym dla PRL był „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy.
Bo – dajmy na to – scenarzyście Marcinowi Wolskiemu wyjdzie z drobiazgowego researchu (świeżo przeczytałem jego „Eurodżihad”, więc wiem, jak potrafi być upierdliwy), że smoleńska katastrofa to nieszczęście, które przytrafiło się nie z trotylu, lecz z bałaganu, nacisków, głupoty i bylejakości. Kondukty suną, naród w rozpaczy, a winnych brak. Załóżmy, że tak się ten scenariusz ułoży – przypominam: „determinacja w dochodzeniu prawdy”. I co? Od tego ma się przewrócić Tusk? Po to były zbiórki funduszy? Po to ofiarność Polonii? Po to awantury z Opanią? Nie! Żebyśmy mieli do czynienia z nie wiem jaką „determinacją”, na ekranie musi być zamach. I żadnej taniochy, żadnego „cliffhangera”, czyli zawieszenia akcji w najciekawszym momencie, co stosowano w starych „Kobrach”. Żadnego: samolot kołuje nad pasem, ale na to nasuwa się mgła. Nie widać nic, tylko z daleka dobiega odgłos eksplozji, niewyraźny zresztą. I napisy końcowe. O, nie! Za nasze ciężko uzbierane fundusze tak się „zdeterminowani” nie wykpią. Musi być śmiało i po nazwiskach. Że Tusk, że Putin, że Anodina, że spisek, wybuch (koniecznie!), wreszcie, że – jak pisze krytyk Kłopotowski – „poddanie racji stanu przez warstwę rządzącą III RP”. Po to jest ten miś.
pisze publicysta "odnowionego" „Uważam Rze”, z którego odeszli niemal wszyscy publicyści. Następnie autor odnosi się do zestawianego z filmem Krauzego „Człowieka z marmuru” Wajdy. Kot zauważa, ze filmem obalić się rządu nie da, czego dowód daje historia kina w PRL-u.
No, bo jak to było w 1976 r.? Naród, który obejrzał dzieło Wajdy, za nic już miał nastroszonego Breżniewa i sowieckie garnizony pod Legnicą. Tylko strajkować, postulować, przyprawiać Gierka o zawał i dobijać komunę. Teraz drżyj, ty, Tusku, i twoje lemingi (wykształcone i z dużych miast). Krauze zmiecie was jednym filmem. Jak naród w jakiejś plazie (tuż po zakupach, może w 3D) ujrzy duchową nicość PO, zapragnie natychmiast zrzucić putinowskie jarzmo. A nowy Wałęsa wyłoni się z szeregów „ruchu narodowego”, maszerującego 11 listopada i – należy mieć nadzieję – wielokrotnie później. Nie, żeby to wszystko miało być płaską agitką, skąd! Realizatorom przyświeca wyłącznie „determinacja w dochodzeniu prawdy”. I tu zagwozdka.
Wiesław Kot analizuje również scenariuszowe warianty filmu „Smoleńsk”, do którego scenariusz pisze Marcin Wolski.
Bo – dajmy na to – scenarzyście Marcinowi Wolskiemu wyjdzie z drobiazgowego researchu (świeżo przeczytałem jego „Eurodżihad”, więc wiem, jak potrafi być upierdliwy), że smoleńska katastrofa to nieszczęście, które przytrafiło się nie z trotylu, lecz z bałaganu, nacisków, głupoty i bylejakości. Kondukty suną, naród w rozpaczy, a winnych brak. Załóżmy, że tak się ten scenariusz ułoży – przypominam: „determinacja w dochodzeniu prawdy”. I co? Od tego ma się przewrócić Tusk? Po to były zbiórki funduszy? Po to ofiarność Polonii? Po to awantury z Opanią? Nie! Żebyśmy mieli do czynienia z nie wiem jaką „determinacją”, na ekranie musi być zamach. I żadnej taniochy, żadnego „cliffhangera”, czyli zawieszenia akcji w najciekawszym momencie, co stosowano w starych „Kobrach”. Żadnego: samolot kołuje nad pasem, ale na to nasuwa się mgła. Nie widać nic, tylko z daleka dobiega odgłos eksplozji, niewyraźny zresztą. I napisy końcowe. O, nie! Za nasze ciężko uzbierane fundusze tak się „zdeterminowani” nie wykpią. Musi być śmiało i po nazwiskach. Że Tusk, że Putin, że Anodina, że spisek, wybuch (koniecznie!), wreszcie, że – jak pisze krytyk Kłopotowski – „poddanie racji stanu przez warstwę rządzącą III RP”. Po to jest ten miś.
kpi krytyk filmowy. Następnie przypomina on inne znane filmy, które były wykorzystywane do walki wewnątrz PZPR.
Zrobi się opowieść o generale Świerczewskim i zasugeruje, że jego śmierć pod Baligrodem to żaden przypadek, tylko skutek knucia tego „nacjonalistycznego” skrzydła w partii. Zbierze się wiarygodną ekipę – Feliksa Dzierżyńskiego gra z oddaniem wschodzący Gustaw Holoubek! – i podłoży wiadomą świnię. I – poszło! Reżyser Wanda Jakubowska zasugerowała, że grupa Gomułki ma na rękach krew kultowego generała, co to jeszcze za Jaruzela spoglądał na nas z banknotów. I biedny Gomułka zostałby niechybnie utopiony w szambie, gdyby nie fakt, iż szczujące dziełko trafiło na ekrany 8 maja 1953 r. A tu – Stalin nie żyje, „wiatr odnowy wiał”, Bierut za chwilę do Moskwy „wyjedzie w futerku, a wróci w kuferku”. I sprawa się rypła. Gomułka za trzy lata przeprowadzi się z Miedzeszyna do KC. A kariera Jakubowskiej rozwijać się będzie schodkowo – z każdym rokiem schodek niżej. Czas biegnie. Partią już trzęsie rzeczony Gomułka, a kinematografią Aleksander Ford. W każdym razie ten od „Krzyżaków” (1960), którymi Gomułka chciał dać odpór „rewizjonistom z Bonn”. Wszystko, zanim ten Ford się 20 lat później powiesi w pokoju hotelowym. Zostawiwszy personelowi na klamce wywieszkę: „Proszę posprzątać”. Ale Forda już podgryzają młode wilczki.
W tekście Kota dostaje się też Andrzejowi Wajdzie, który realizował szkalujące AK filmy, by zrobić dwa filmy o „Człowieku z…”
Jednak scenariusz „Człowieka z marmuru” leży na razie w szufladzie, bo inni gracze muszą teraz załatwić ekipę Gomułki, która ciągle jest przy władzy, a być jej tam już nie powinno. Tak przynajmniej sądzi Mieczysław Moczar, na razie (tylko!) minister spraw wewnętrznych, ale za rok, dwa lata... […] Jeszcze tylko temu głupiemu Gomułce podrzucić jakiś temat zastępczy, na którym się wyłoży (choćby „syjonistów”) i bierzemy władzę. Film spełni swoje zadanie. Tylko że ten głupi Gomułka okazał się nieprzewidywalny. Dał się wprawdzie wpuścić na antysemicką minę, ale jak załapał, kto go na tę minę wsadził, to Moczara w parę miesięcy później puknął ze stanowiska.
Kto zauważa, że wszystkie te filmy były rysą na murze, który runął w 1989 roku. Jego zdaniem najwięcej dla upadku PRL-u zrobiły filmy Stanisława Barei.
Nie kręcił paszkwili na kolejną ekipę. Ale jak pokazał, że zimą w biurze ludziom zamarza herbata w szklance, to wszyscy w lot pojmowali – ten ustrój musi upaść. I po to był ten miś.
kończy krytyk. Czy Krauze w takim razie powinien zrobić komedie o Tuskolandzie? Czy może wesoły, albo choćby w duchu Benigniego obraz o katastrofie w Smoleńsku? Nie wiadomo. Wiadomo, że Uważam Rze nieźle zaczęło nowy prawicowy rozdział w swojej egzystencji medialnej- od krytyki konserwatywnego filmowca, który niemal w pojedynkę walczy o możliwość zrealizowania filmu o największej tragedii powojennej Polski. Znamienne…
LA/Uważam Rze
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246876-uwazam-rze-ostro-o-filmie-antoniego-krauzego-po-co-ten-mis
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.