Mimo, iż Maja Kleczewska - jak sama twierdzi - nie przepada za wystawianiem spektakli w innych warunkach, niż powstawały, jej bydgoską “Burzę” można obejrzeć teraz w Krakowie. Innymi słowy: Boska Komedia jest teraz festiwalem tak kultowym, że na widownię nie da się wejść, a twórcy walczą o miejsca w teatrach. Więc i Kleczewskiej zabraknąć nie mogło.
W interpretacji Kleczewskiej, dramatami Szekspira rządzi żywioł, który jest nie do zrozumienia. Nie można zatem próbować wystawić “całego” Szekspira - to znaczy: nie da się wystawić całej sztuki i mieć nadzieję, że wyeksploatuje się wszystko. Dlatego też można wyciągnąć z niej elementy i rozegrać je z całą mocą na scenie. Kleczewska sięga po dwa motywy, które zawarte są w ‘Burzy”, ale z reguły spychane są na dalszy plan: wina i wybaczenie. Sprawca odczuwa winę, ofiara krzywdę. Istnieje jeszcze jeden mechanizm, ten, do którego może wina prowadzić: sprawca przemienia się w ofiarę. Wszystkie te elementy grają główną rolę u Kleczewskiej. Prospero, nim dokona zemsty, będzie musiał w jakiś bowiem sposób dojść do tego punktu, w którym ofiara powoli staje się sprawcą. To jednak, jak ofiara patrzy na siebie, jakie są jej relacje z rzeczywistością i innymi ludźmi - widać, że to fascynuje Kleczewską.
Sam spektakl nie jest prosty w odbiorze. Już sam początek, sama pierwsza scena, sugeruje, że będziemy przemieszczać się na granicy między sną a jawą. Na początku bowiem jest ciemność a w ciemności kobiecy głos. Miranda wyrzuca z siebie potoki bezsensownych słów. Widz zaczyna się zastanawiać, co wspólnego mają krzesło i nienasycenie. Dopiero po chwili okazuje się - zaczynamy to intuicyjnie czuć - że jest to żywy, subiektywy ciąg skojarzeń.
Ów ciąg skojarzeń przewija się przez całe - prawie trzygodzinne - przedstawienie. Postacie miotają się po ciasnej, obskurnej przestrzeni - po wyspie, która z tropikami ma tyle wspólnego, co wysypisko śmieci z łąką - wygłaszają chaotyczne tyrady, albo milczą. Z jednej strony widz czuje się oszukany - oto poszedł na Szekspira i dostaje bełkot. Z drugiej jednak, ma poczucie, że obcuje z czymś, czego nie da się odebrać w sposób świadomy. Jak zwykle w przypadku Kleczewskiej - i nie wiem, czy jest to atut, czy wada - najlepszym sposobem na oglądanie spektakli, jest otwarcie się nie na i przyjmowanie biegu wydarzeń bez prób racjonalizowania. W przypadku “Burzy” jednak, to otwarcie się przebiega gdzieś głębiej - na jakimś innym, niż pozarozumowym, poziomie.
Jest pewna scena, która budzi grozę, mimo swojego banału. Prospero nakłada Mirandzie spodnie. Robi to trzy razy, ponieważ każda para jest zbyt duża. Karykaturalne spodnie, sztywne ciało dziewczyny, powolność ruchów Prospera - wszystko to jest jednocześnie naturalne i jakieś obce. Przypomina to oglądanie snu. A oglądanie snu budzi niepokój. Nie powinno się śnić na jawie - przeciwko temu buntuje sie rozum. Widz czuje się wciągany w jakaś nie-rzeczywistość, domena snu, ze swoimi zakrzywiony prawami, zaczyna dominować. Postacie tańczą, z instalacji leje się deszcz, który pod światło przypomina srebrną mgłę, na scenie robi się błoto, panuje straszliwy chaos.
Kleczewska bombarduje nas obrazami. Każda z postaci jest w jakiś karykaturalny sposób charakterystyczna. Tłusty Prospero, Miranda w stroju kąpielowym, Kaliban cały pomalowany kredkami, elegancki Ferdynand - każda z postaci posiada swoją własną domeną symboli, które stanowią swoisty opis jej cech charakteru. Prospero, w szortach i rozlazłej szlafmycy, jest wyraźnie człowiekiem pogrążonym w apatii, bezradnym, bezmyślnym, być może nawet skupionym na swoim własnym cierpieniu. Na jego tle Miranda wypada schematyczniej. Musi się czuć samotna, ponieważ próbuje rozmawiać przez CB radio. Kaliban ze swoimi kredkami to dzikus, człowiek prymitywny i infantylny. Symbolika przebiega jednak jeszcze głębiej. Widać, że Kleczewską fascynują żywioły. Wprowadza je na scenę: ziemia i powietrze, ogień oraz woda. Przeciwstawień jest jednak więcej, dychotomią samą w sobie jest istota ludzka, rozdarta między instynktem a wolą. Elementy te są sygnalizowane zaledwie - nie ma już na nie miejsca w takim zagęszczeniu bodźców.
Być może, gdyby widz był psychoanalitykiem, łatwo byłoby mu śledzić sceniczne zagęszczenie. Łatwo się bowiem zgubić w gąszczu treści, które zrozumieć można tylko i wyłącznie intuicyjnie. Pojawia się więc pytanie: jak udało się przenieść “Burzę” w domenę poza-rzeczywistości? Jak się okazuje, Kleczewska posłużyła się metodą ustawień Hellingera. Role zostały zbudowane przy pomocy technik projekcyjnych i pojęcia pola. Oznacza to, w najprostszym uogólnieniu, że aktorzy musieli wchodzić w poszczególne role osoby “ustawionej”. Dzięki temu stosunki rodzinne - które na scenie wypadały dość naturalnie - zostały zorientowane i “wyczute”. Oprócz tego, zostały wykorzystane sny Bydgoszczan. Kleczewska poprosiła widzów o spisanie swoich snów. Niektóre z nich trafiły na scenę jako fragmenty spektaklu, inne zaś stały się snami postaci. Można więc tropić te sny, szukać je, znajdywać i na ich podstawie interpretować. Wydaje mi się jednak, że Kleczewska wchodzi na poziomy pozainterpretacyjne. Doszukuje się takich treści w szekspirowskich dramatach, które w nich istnieją, lecz nie dają się na co dzień poczuć.
Naturalnie, pojawia się pytanie: po co takie coś? Z jednej strony Kleczewska chwali się talentem. Błyska jej wyczucie sceny, widać, że czuje teksty. Z drugiej strony czegoś jednak brak. “Burza” nie prowadzi do katharsis. Gdzieś, na jakimś głębokim poziomie, operacje na snach wypadają jednak teatralnie. Wprowadzany w trans widz wybudza się miejscami, nie jest w stanie do końca otworzyć się na przedstawienie - i zapomnieć o dojmującym braku treści.
Od strony racjonalnej analizy, “Burza” pozbawiona jest sensu. Od strony emocjonalnej, ma potencjał na coś więcej, ale zabija ją jednak efekciarstwo. Kleczewska sięga po technologie i okazuje się, że one jednak nie działają, nie tak do końca. Dlatego tak trudno jest ocenić jej “Burzę”. W trakcie spektaklu widownia raz po raz wybuchała śmiechem - nie do końca wiem, z czego się śmialiśmy - a równocześnie, strumyczek ludzi podążał do drzwi.
Ponoć nie ma spektaklu Kleczewskiej bez wychodzenia. Ponoć nie da się teraz robić teatru bez epatowania obrazami. Wszystko to wpisuje się w jakiś schemat sztuki, którą można złośliwie nazwać haj-artem. Sęk jednak w tym, że gdy idziemy na Warlikowskiego, Kleczewską, Klatę, Zadarę - łatwo przewidzieć nam, jak wyglądać będzie przedstawienie. High-art zamknął się klatce elitaryzmu i epatowania dziwactwami. To, co na początku - jako nowe i świeże - faktycznie moc miało, stało się teraz formą dla formy. A to nigdy nie będzie już wstrząsające.
Ola Koehler
"Burza" według Williama Szekspira. Reżyseria: Maja Kleczewska. Scenariusz sceniczny: Maja Kleczewska, Łukasz Chotkowski. Teatr Polski w Bydgoszczy. Przekład : Stanisław Barańczak. Dramaturgia : Łukasz Chotkowski
Obsada: Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Mirosław Guzowski, Piotr Stramowski, Michał Jarmicki, Artur Krajewski, Marta Nieradkiewicz, Małgorzata Witkowska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246870-burza-williama-szekspira-w-wersji-kleczewskiej-czyli-zywiol-nie-do-zrozumienia