Dla jednych to nieodzowny element klimatu Bożego Narodzenia, dla innych synonim kompletnego obciachu i tortura dla uszu. Radiostacje zaczynają grać je na potęgę mniej więcej od 6 grudnia, wraz z dżinglami w których słychać nawoływanie świętego Mikołaja ("ho, ho, ho") albo skrzypienie śniegu.
Marek Niedźwiecki nazwał je piosenkami z dzwoneczkami, ale większość radiowców mówi: piosenki christmasowe albo po prostu: christmasy. Powracają co roku w niemal niezmienionym zestawie i biorą w posiadanie nie tylko playlisty radiowe. Słychać je wszędzie: w hipermarketach i małych sklepikach, w reklamach, w dzwonkach telefonów komórkowych. Żelazny zestaw jest ten sam od lat: Wham „Last Christmas”, Chris Rea „Driving Home for Christmas”, Mariah Carey „All I Want for Christmas Is You”, „Do They Know It’s Christmas” Band Aid i wiele innych, które z pewnością każdy potrafi zanucić, nawet jeśli nie pamięta tytułu albo twierdzi, że w ogóle nie cierpi.
Tych, którzy nie cierpią, jest zresztą ponoć coraz więcej, jeśli wierzyć pojawiającym się coraz częściej w Internecie listom najbardziej znienawidzonych świątecznych piosenek. W tym szaleństwie jest jednak metoda, bo gdyby naprawdę były to utwory, z powodu których słuchacz wyłącza radio, nie rozbrzmiewałyby co roku w każdej rozgłośni.
Jak to się robi
Nowe brzmienie w radiach pojawia się zwykle tuż przed 6 grudnia. To znakomita okazja do zmasowanych akcji konkursowych. Najpierw więc na antenę trafiają reklamówki promujące mikołajkowe konkursy, a w nich pełny zestaw efektów dźwiękowych, którymi będziemy katowani niemal do końca grudnia. Wszechobecne dzwoneczki (niby od sań zaprzężonych w renifery), basowe pokrzykiwania „ho, ho, ho!”, skrzypienie śniegu, niekiedy wplecione w dżingle fragmenty melodii znanych przebojów świątecznych, a nawet kolęd. Wtedy też rozpoczyna się inwazja piosenek, które przykurzone czekają w muzycznych archiwach od poprzedniego Bożego Narodzenia.
Ten szał trwa na dobre i na złe do drugiego dnia świąt, kiedy zgrane "Last Christmas" znowu można zapakować do wora, by wyciągnąć za rok.
Właśnie w grudniu słychać w radiach najlepiej, że lubimy takie piosenki, które już znamy. Choć co roku półki sklepów uginają się w grudniu pod setkami nowych składanek muzycznych, trudno nie zauważyć, że płyty wypełnione są w większości nowymi wersjami znanych przebojów. Nieśmiertelne „White Christmas” Irvinga Berlina rozsławione przez Binga Crosby’ego (1942) albo „Have Yourself a Merry Little Christmas” wyśpiewane przez Judy Garland w roku 1944 doczekały się już setek wykonań.
Prawdziwym symbolem świąt stała się też piosenka „Jingle Bells” napisana w roku 1857, choć z jej tekstu wyraźnie wynika, że to raczej utwór kuligowo-pijacki, a nie bożonarodzeniowy. Podobnie ze słynnym hitem „Let It Snow!” (1945), choć powraca w każde święta jak zły szeląg, nie ma w nim ani słowa o Bożym Narodzeniu, jest za to sporo o miłości. To zresztą reguła: w morzu świątecznych przebojów zdecydowana większość to piosenki o miłości, całowaniu się pod jemiołą albo o tym, że hoża panna najchętniej znalazłaby pod choinką swojego ukochanego, za którym stęskniona jest wielce.
Kasa, reniferze, kasa
Moda na "christmasy" przekracza granice gatunków muzycznych: mamy „Last Christmas” w wersji rap albo w dyskotekowym remiksie Crazy Frog. Nie każdemu starcza jednak ochoty (albo talentu) na zmierzenie się z szacowną klasyką. Niektórzy próbują więc sprzedać w świątecznym opakowaniu hit wylansowany przy zupełnie innej okazji. Swego czasu przebój lata, dość głupawa pioseneczka „Asereje” grupy Las Ketchup, powrócił tuż przed Bożym Narodzeniem w wersji wzbogaconej o rytmiczne dzwoneczki i został przebojem świątecznym. Nie jest to jakiś wyjątkowy zabieg. Co roku zapobiegawczy producenci szykujący potencjalny przebój pamiętają od razu o przygotowaniu jego „świątecznej” wersji (znanej zwykle jako christmas mix). Kilka lat temu nawet szacowny Bruce Springsteen trafił na światowe playlisty świąteczne dzięki przerobionej (tym razem „winter mix”) wersji piosenki „Girls in Their Summer Clothes”.
W 1984 roku obiektem sprytnej akcji marketingowej stała się piosenka „The Power of Love” grupy Frankie Goes To Hollywood. Ukazała się na singlu w listopadzie, ale kiedy ze szczytów list przebojów zepchnęły ją hity christmasowe, producenci zlecili nakręcenie wideoklipu wykorzystującego motyw stajenki, gwiazdy betlejemskiej i trzech króli. Dzięki temu miłosna ballada z wampirami i pazurami w tekście stała się klasyką świąteczną.
Choć świąteczne piosenki kojarzą się głównie z popowymi hitami w stylu „Last Christmas”, nie oznacza to wcale, że rockmani kontestują Boże Narodzenie. Są wiateczne piosenki punkowe, rockowe, czy alternatywne.
Polski trop na śniegu
W odróżnieniu od zagranicznej konkurencji polscy wykonawcy rzadko nagrywają typowe christmasy. Rozgłośnie ratują się „Dniem jednym w roku” Czerwonych Gitar, piosenką Lady Pank „Jedno miejsce przy stole” albo „Kolorem nadziei” Bandy Mikołaja. Tak naprawdę ostatnim wielkim polskim przebojem świątecznym jest wciąż „Kto wie” grupy De Su z końca lat 90. To ubóstwo repertuaru nie wynika z alergii krajowych artystów na święta. Po prostu w Polsce komercyjne christmasy mają potężną konkurencję w postaci kolęd i to te właśnie utwory najczęściej aranżowane są raz jeszcze i nagrywane od nowa przez najróżniejszych wykonawców. Świąteczne katalogi wytwórni płytowych udowadniają, że jest tych nagrań całe morze. Kolędowy jazz, blues czy folk to żadna sensacja. Znaleźć można nawet kolędy disco polo. Z kolędami jest jednak pewien problem. Powinno się je grać (i śpiewać) dopiero od świąt Bożego Narodzenia.
Wypełnianie playlist radiowych to jedno, a muzyczne żniwa w sklepach - drugie. Każdego roku chętnych na zarobek jest wielu, ale "robić" w kolędach czy "christmasach" nie każdemu się chce. Zawsze jednak można liczyć na sprzedanie starego produktu w nowej "rozszerzonej", "specjalnej" czy "świątecznej" edycji. Z całą pewnością celem tej operacji jest klient sezonowy, który na co dzień do salonów muzycznych nie zagląda, a który w grudniu biega z obłędem w oczach za prezentami. To najłatwiejszy do ustrzelenia frajer, któremu wciska się różne "świąteczne edycje".
Wracając do telewizyjnej, radiowej i sklepowej inwazji piosenek "christmasowych" - czy to pies merda ogonem, czy ogon kręci psem? Jesteśmy ofiarami cynizmu rozgłośni i speców od reklamy, czy może w głębi duszy tęsknimy za "Last Christmas"?
Zdaniem radiowców i ekspertów od marketingu z badań wynika, że dzwoneczki, skrzypienie śniegu, wplecione w dżingle radiowe fragmenty melodii przebojów świątecznych, "Let it snow" w hipermarketach - to wszystko rzeczy, których w grudniu Polacy po prostu oczekują. To, kto i kiedy nauczył ich tego właśnie oczekiwać - to już zupełnie inna historia.
Piotr Gociek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246862-last-christmas-znowu-w-ataku-jak-grudzien-to-swiateczne-piosenki