O Iwanie Wyrypajewie od jakiegoś czasu mówi się coraz głośniej i właściwie jest to problem. Utknęliśmy w nieco osobliwej sytuacji, bo oto twórca z zewnątrz zawstydza nasz teatr, który ostatnimi czasy zajmuje się przede wszystkim sobą, nie mając pomysłu na to, o czym opowiadać i do kogo mówić. Za to z pełnym zaangażowaniem ćwiczy na oczach widzów tanią społeczną publicystykę.
Rosyjski dramaturg i reżyser związał się z naszym krajem już przed kilkoma laty. Jego partnerką życiową, a w końcu żoną została Karolina Gruszka. Para początkowo zaangażowała się głównie w film. Nagradzanym sukcesem był poruszający, zachwycający zupełnie nową fabularną narracją, "Tlen" z 2010 r. (cztery lata wcześniej głośnym debiutem artysty stała się Euforia). Później przyszedł czas na scenę. I okazało się, że na niej Wyrypajew również dyktuje warunki, pokazując oblicze, które w moskiewskim Teatrze doc. kształtował przez wiele lat. Styl osobny, z premedytacją skonwencjonalizowany, jakby uwięziony w formie manierycznego gatunku, gdzie aktorzy bardziej opowiadają życiowe historie, niż psychologizują. Dążą do bezpośredniego kontaktu z widzem, stawiając na unikalne przeżycie, do którego kluczem jest język z całą gamą jego emocjonalnych możliwości. Reżyser przerysowywał postaci, udowadniając, że być w może w formie kryje się największa dawka znaczeń. Oglądając jego spektakle, niektórzy mogliby odnieść wrażenie, że przed ich oczami ktoś ustawił ekran i wyświetla czarno-biały ckliwy melodramat.
Co o tym myśleć?
Teatromani i krytycy nie wiedzieli,, co z tym zrobić. Dostawali zagadkę, w której niby nie kryło się nic nowego (i wydawało się, że formy te już dawno wyszły z użycia, a nawet aktorzy w ten sposób grać już nie mają po co), jednak na styku z materią tekstu dramatów Wyrypajewa wytwarzał się świat zaskakujący. Sprawdzał się nawet wtedy, gdy Karolina Gruszka w Lipcu ze sceny warszawskiego Teatru Na Woli prawie niczym chorał gregoriański wyśpiewywała opowieść o mordercy i ludożercy, wyruszającymego rozprawić się z całym światem, by w finale odnaleźć upragnione zbawienie w szpitalu psychiatrycznym. Po Tańcu Delhi wystawionym w Teatrze Narodowym w 2010 r., który tonację melodramatycznego, przejętego samym sobą języka zdradzał najdobitniej, ale zwłaszcza po premierze Iluzji w 2012 r. Starym Teatrze w Krakowie, pojawiły się głosy (zwłaszcza ze strony młodszego pokolenia krytyki), że przedstawienia rosyjskiego dramaturga to tanie odgrywanie historii o miłości i zdradzie. Dyskusja skutecznie podzieliła krytyków, choć na pewno nie widzów. Iluzje jeszcze przed autorską wersją krakowską pokazała w Teatrze Na Woli Agnieszka Glińska, ironicznie, ale z czułością i empatią obchodząc się z bohaterami. Jeszcze inna, autorska realizacja z moskiewskiego Teatru Praktika (z Gruszką w jednej z ról), była surowa i grana z większym dystansem: aktor jest medium, dosłownie tak, doskonałym technicznym wręcz przekaźnikiem emocji, którego doświadczenie oraz wrażliwość reżyser wykorzystuje, by celniej trafić do widza. Aktor przede wszystkim jest, nie udaje, i co najważniejsze, nie gra roli ani nie odtwarza postaci. Jedynie poprzez własną wrażliwość przeczuwa, że może mieć z nią coś wspólnego. Oto strategia, jaka Wyrypajewa w ostatnim czasie interesuje. Odbiorca zyskuje upragniony kontakt. Po nim ma nastąpić przemiana. Nie da się ukryć, że to rodzaj psychoterapeutycznej sesji, całkiem świeżej teatralnej filozofii spotkania. Jej istotą jest ryzyko; co stanie się z nami, gdy już wyjdziemy ze spektaklu. Jeżeli przemiana nie nastąpi, nie ma o czym mówić, wówczas seans taki nie ma najmniejszego sensu (to zapomniana dziś funkcja teatru antycznego). W swoich wypowiedziach autor Lipca podkreśla to wyraźnie. Jego rozumienie relacji scena–widz, a może prościej i szerzej: sztuka–człowiek, przemawia do coraz liczniejszej grupy odbiorców. Sam reżyser jest nad wyraz otwarty na publikę, nieustannie uczestniczy w panelach z polską publicznością, a ona jego sposób prowadzenia dialogu po prostu przyjmuje. Bo rosyjski twórca mówi o kwestiach podstawowych.
UFO. Kontakt
Dosłownym tego efektem jest oparta na własnym tekście najnowsza realizacja reżysera, jaką pokazał w warszawskim Teatrze Studio. Projekt wszedł do repertuaru sceny jako pełnoprawna, regularna premiera, choć w zasadzie to dyplom IV roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Niezwykle specyficzny. Dziesięć monologów wyraźnie od siebie odseparowanych, mimo że wypowiadanych w tej samej sprawie. Dziesięć osób (nie postaci) z ekstremalnie innych części świata i kultur. Dziesięć przeciętnych osobowości oraz dziesięć ich intymnych wyznań. Sam, przyznaję, nabrałem się na tytuł, choć znając wcześniejsze dokonania Wyrypajewa, domyślałem się, że hasło UFO. Kontakt będzie jedynie punktem wyjścia. Ale cóż, on sam w przedpremierowych zapowiedziach tłumaczył, że powraca do swego scenariusza filmowego, z różnych powodów niezrealizowanego. Jego osią były relacje świadków spotkań z pozaziemską cywilizacją. Deklaracja brzmiała prawdopodobnie. Jednak okazała się wabikiem, a w sensie dramaturgicznym pretekstem. Na ufoludki nabrali się chyba wszyscy, co dla spektaklu szalenie ważne. Autor zagadkowego tekstu zdaje się mówić: spodziewaliście się pokręconych historyjek z zielonymi stworkami w roli głównej, tymczasem ja opowiadam wam o sprawach podstawowych, o ludziach, których spotkało coś niezwykłego, coś zrozumieli, i było to wyjątkowe – jak spotkanie z UFO. I rzeczywiście, jego nowa propozycja działa na kontrze nie tylko do tego, czego, patrząc na plakat, się spodziewaliśmy, ale także do tego, co sam dramaturg napisał do tej pory.
Zapasy z formą
Wybrał formułę najbardziej ascetyczną z możliwych, niczego tutaj nie zapętlił jak w psychologicznie wielopoziomowych „Iluzjach”, nie sprowokował widzów kilkoma punktami widzenia jak w Tańcu Delhi. Posadził na krześle młodych artystów („Właśnie dziś stali się aktorami” – tak zapowiedział ich na parę minut przed wygaszeniem świateł na pierwszym oficjalnym pokazie) i zaoferował przekaz słów kogoś innego, czasem kogoś w ich wieku, czasem kogoś dużo starszego. Tylko tyle. Rzecz jasna, wiarygodność musiała być warunkiem brzegowym, ale gdyby nie ten wymóg minimum profesjonalizmu, nie byłbym w stanie odpowiedzieć na pytanie, właściwie do czego w tym projekcie byli potrzebni aktorzy. Bez trudu potrafiłbym wyobrazić sobie inne rozwiązania. Zaskakujące show konstruowane na żywo z udziałem widowni lub cokolwiek innego, nad czym reżyser pełniłby cały czas pieczę. Ryzykowny performans, a nie tylko relacje opowiedziane ze sceny. Podczas spektaklu co chwila łapałem się na tym, że skądś już to znam. Że pomysł, by dzielić się dość banalnymi opowieściami o życiowych przemianach, znamy już skądinąd, a medium sceny potrzebuje po prostu dramaturgicznego nerwu. Z kolei sugestia, iż ten twórca popełnia tak prosty błąd, także wydaje się nieco banalna. Dlatego być może rozwiązaniem zagadki UFO. Kontaktu jest założenie, że autor Tlenu bada nowe ścieżki i możliwości samego teatru. Nie mam pojęcia, czy do tego stopnia uniwersalizuje język i formę, by można było mówić o podmianie sceny na agorę, gdzie filozofuje się na najistotniejsze tematy, ale przeczuwam, że Wyrypajew stawia na uproszczony kod, przy pomocy którego z łatwością można by nawiązać teatralną nić porozumienia, niezależnie od szerokości geograficznej. W końcu w tej opowieści zwracają się do nas osoby z Australii, USA, Rosji czy Kanady, a i tak wiadomo, że idiomatyka ich mowy nie ma tu nic do rzeczy. Dotykając kwestii elementarnych, wszyscy stają się tacy sami. Są absolutnie przezroczyści (w czym świetnie pomaga tłumaczenie tekstu z rosyjskiego). Z tym założeniem dramaturg i reżyser wygrywa, problem jednak w tym, że jego UFO. Kontakt po dwudziestu minutach staje się przewidywalny, strategia odsłonięta, a dziesięć zwierzeń razy dziesięć minut zamienia się w seans przekonywania o tym samym w różnych konfiguracjach i z użyciem kolejnych synonimów. Ekran z tyłu sceny i wyświetlane zdjęcia Ziemi czy wybuchów na Słońcu, które pojawiają się podczas blackoutów oddzielających monologi, ustawiają słowa bohaterów w jeszcze poważniejszym kontekście.
Rozmawiamy na serio, pewnie tak, jak nie da się rozmawiać w większości domów, może więc dlatego pomysł ten ma w sobie sporą dawkę nadziei i trudno przejść obok niego całkiem obojętnie. I mnie się to nie udało. Nawet jeśli dziesiąty, ostatni świadek „spotkania z UFO” przewrotnie zdradza nam, że nie jest konkretną osoba, a postacią od początku do końca wymyśloną przez dramaturga, i już wiemy, iż nie chodzi o to, czy coś się wydarzyło, lecz o to, że mogło się wydarzyć i co my sami z tym poczniemy. Przecież to tak bardzo proste, że gdzieś komuś musiało się przytrafić. Ufając autorowi Lipca od dawna, po raz kolejny odkrywam jednak, jak łatwo, pragnąc sztuką mówić najprościej, niepostrzeżenie przejść na stronę męczącego patosu, nawet i budowanego subtelnie, całkiem prywatnie. Z drugiej strony traktuję UFO. Kontakt jako punkt na drodze dojścia do czegoś. Eksperyment zawsze kosztuje.
Wyrypajew zawiązał specyficzny sojusz z publiką. Ponad językiem i ponad podziałami chce, by nasza cywilizacja mogła się wygadać. Ale powoli też traci wiarę w teatr. Najważniejsze jest pytanie, czy ją odzyska. Piękne wyznania są jak bajki na dobranoc, z tym że akurat ten autor nie chce nas uśpić. On nami potrząsa. To bajki na przebudzenie.
Przemysław Skrzydelski
Tekst ukaże się w nowego numeru magazynu „Na Poważnie” (nr 7–8), który trafi do kiosków jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia.
Iwan Wyrypajew "UFO. Kontakt", reżyseria Iwan Wyrypajew, Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie i Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Premiera 25 października 2012 r.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246830-iwan-wyrypajew-czyli-reformator-dramatu-i-jego-ufokontakt
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.