IGOR JANKE o mocarzu europejskiej prawicy NAPASTNIK VIKTOR ORBAN czytaj fragment

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

"Napastnik. Opowieść o Viktorze Orbanie" (Demart 2012) Igora Janke to pierwsza książka o najpotężniejszym człowieku środkowoeuropejskiej prawicy napisana przez autora który nie jest Węgrem.

Fascynująca opowieść o jednym z najbardziej barwnych i kontrowersyjnych przywódców politycznych ostatnich lat. Zaczął jako młody, wojowniczy liberał, którzy podczas symbolicznego pogrzebu Imre Nagya w 1989 roku, w słynnym przemówieniu do milionów Węgrów, wezwał sowieckie wojska do opuszczenia Węgier. Zszokował tym i ówczesnych komunistów, i ówczesną opozycję.

Cztery lata później umierający premier Jozsef Antall wezwał go do siebie na kilkugodzinną rozmowę. Po tym spotkaniu Orban wyszedł odmieniony i zaczął budować konserwatywną partię. Skonsolidował całą węgierską prawicę i dziś jest hegemonem na węgierskiej scenie politycznej. Przeprowadza głębokie reformy, które wywołują kontrowersje w całej Europie.

Przedstawiamy fragment książki opowiadający mniej o samym Orbanie, a więcej o tym, jak po przegranych sromotnie wyborach udało mu się zbudować najsilniejszą partię (nie tylko na Węgrzech).

ROZDZIAŁ 18 - PRZEPIS NA PARTIĘ

O tym, jak w dwa lata z małej organizacji zbudowano najpotężniejsze ugrupowanie polityczne w Europie Środkowej.

W 2002 roku, w ciągu miesiąca od wezwania Viktora Orbána do tworzenia kręgów obywatelskich powstało siedem tysięcy organizacji. W każdej z nich było po kilka-kilkanaście osób. Po następnym miesiącu kręgów obywatelskich było już ponad jedenaście tysięcy. Koordynacją ich działalności zajął się Csaba Hende.

Energia, która wyzwoliła się w wyniku niespodziewanej przegranej, została skanalizowana. Ludzie zaczęli działać. Kluczem do sukcesu było to, że były to organizacje nieformalne. W żaden sposób nie podlegały partii. Nikt nigdzie się nie zapisywał, ani nikt nie dawał legitymacji. Aktywność ludzi, choć niezwiązana formalnie z partią Orbána, faktycznie ogniskowała się wokół Fideszu. „To nie myśmy zakładali te organizacje. Myśmy tylko wyczuli, że ludzie tego potrzebują i im to podpowiedzieliśmy” – mówi Hende.

Powołano Fundację Przymierze dla Narodu, która miała pomagać w działaniu tym kołom. Jej fundatorem był słynny węgierski architekt, twórca koncepcji architektury organicznej, Imre Makovecz, projektant budynków Akademii Futbolu w Felcsút.

Makovecz, który był już starszym człowiekiem, zapisał w statucie Fundacji, że po jego śmierci przejdzie ona w ręce Viktora Orbána. To był znaczący sygnał. Formalnym przewodniczącym został Csaba Hende. Hende używa takiej metafory: „W 1948 roku było akwarium pełne ryb. Mniejsze, większe, różne ryby pływały sobie i pluskały szczęśliwe. Przyszli komuniści, wzięli to akwarium, przelali wodę i ryby do kociołka i ugotowali zupę rybną. Myśmy się wzięli za – wydawałoby się – niemożliwą rzecz: wezwaliśmy do organizowania obywatelskich kół, żeby z tej zupy rybnej z powrotem zrobić akwarium, w którym będą pływały różne, szczęśliwe ryby”.

Po II wojnie światowej społeczeństwo obywatelskie na Węgrzech zostało całkowicie zatomizowane. Przed przejęciem pełnej władzy przez komunistów w rozmaitych społecznych organizacjach działało ponad milion członków. Na każdej wsi istniało 5–6 organizacji. Władza komunistyczna stopniowo rozwiązywała wszystkie instytucje obywatelskie: gospodarcze, kulturalne, łącznie z orkiestrami dętymi. Inaczej niż w Polsce, zlikwidowano wszystkie związki przykościelne, kółka różańcowe, konferencje maryjne czy potężny Ogólnokrajowy Związek Kawalerskich Stowarzyszeń Katolickiej Młodzieży Agrarnej. Kręgosłup Kościoła katolickiego całkowicie złamał proces prymasa Węgier, kardynała Józsefa Mindszentyego. W procesie pokazowym skazano go na dożywocie. Komuniści mieli zamiar skazać go na śmierć, jednak w końcu nie ośmielili się wydać takiego wyroku.

W zamian powstał Patriotyczny Front Ludowy, w skład którego weszli ludzie godzący się na kolaborację z władzą, w tym wielu księży. Kobiety miały Sojusz Kobiet, a młodzież – najpierw Związek Młodzieży Pracującej, a po 1957 r. – Związek Młodzieży Komunistycznej (KISZ). „Węgrom dano potem pewien dobrobyt, ale zabrano wolne myślenie. Polacy nie mieli dobrobytu, ale czuli się wolni” – mówi Csaba Hende, minister obrony w drugim rządzie Viktora Orbána. I porównuje los Węgier i Polski, przywołując fragment wiersza węgierskiego wieszcza Sándora Petőfiego (adiutanta generała Bema w 1849 roku): „Pies jest dobrze najedzony i liże stopy swojego gospodarza. Wilk głoduje, marznie, ale jest wolny”.

Fidesz postanowił odbudować aktywność obywateli. Ludzie dzwonili do Fundacji, wypytywali, zostawiali kontakty do siebie. Działacze centrali Fundacji często nie pytali o nazwiska, by ich nie wystraszyć. Wielu ludzi miało obawy, co będzie, jak komuniści wrócą do władzy. Te koła zaczęły tworzyć nową, społeczną, ale szybko także polityczną jakość. W Győr, gdzie po wyborach w 2002 roku było 53 członków Fideszu, w ciągu kilku tygodni w rozmaitych kręgach obywatelskich zaczęło działać ponad tysiąc osób.

Koła stały się szybko zagrożeniem dla partii politycznych. Atakowali je socjaliści. Twierdzili, że to nielegalne organizacje, że nie mają żadnych podstaw prawnych. Chcieli zabronić im działania. Trudno jednak było zabronić działania czemuś, co formalnie nie istniało. Atakowały je mniejsze partie prawicowe, widząc w nich zagrożenie dla swojego bytu. Obawiało się ich wielu działaczy Fideszu, którzy poczuli, że mogą stracić pozycję w partii. Ale formalnie nie było do czego się przyczepić.

Kręgi obywatelskie utrzymywały bieżący kontakt z Fundacją. Ich członkowie informowali o swoich działaniach, radzili się, wymieniali doświadczeniami. Jedni prowadzili działalność kulturalną, inni dobroczynną, ktoś zajmował się ochroną środowiska, ktoś inny sprawami edukacji. Organizowane też były spotkania polityczne.

Koła podzielono na wiele grup, według profilu działalności. Stworzono listę dobrych praktyk. Fundacja pomagała w przekazywaniu doświadczeń między poszczególnymi grupami. Zbierano cegiełki na jej funkcjonowanie. Ale poza Fundacją żadne z kół nie działało formalnie. „Socjaliści szukali sposobu, by utrudnić im działania, ale nie mieli czego się chwycić. Po prostu w różnych miejscach kraju spotykały się różne grupy ludzi” – mówi Hende.

Przez dwa lata grupy spotykały się bardzo intensywnie. Podejmowały rozmaite działania dla swoich społeczności. Orbán i jego koledzy nie mieli wątpliwości, że w tych ludziach jest olbrzymi potencjał i że trzeba to przekuć w coś konkretnego. W 2004 roku Orbán zwrócił się z apelem do działaczy kręgów obywatelskich. Zaprosił ich, by wstąpili do Fideszu.

Odzew był znakomity. Z dnia na dzień do partii weszła armia ludzi. W niektórych kołach decydowało się na to kilka osób, inne wstępowały w całości. W jeszcze innych – nikt. Ale łącznie było to bardzo dużo nowych, pełnych energii, cennych, bo mających już doświadczenie w działaniach społecznych, ludzi.

Wewnątrz partii rozpoczął się bardzo trudny okres. Połączyły się ze sobą dwa kompletnie różne twory. Jeden – Fidesz – zwarty, zaprawiony w bojach, ideowo zjednoczony, związany towarzysko, z ustaloną hierarchią i czerpiący ze swojej działalności profity. Drugi – kręgi obywatelskie – spontaniczny tłum ludzi bez doświadczenia politycznego, ale z ogromnym zapałem do pracy. Fidesz był mały, kręgi obywatelskie – potężne. W każdej dzielnicy, w każdym miasteczku powstawał naturalny konflikt. Przychodzili ludzie, którym trzeba było dać jakąś robotę, potencjalni konkurenci na listach wyborczych, potencjalni kandydaci do obejmowania stanowisk, które do tej pory czekały na „starych” fideszowców.

Dla Csaby Hendego to był ogromny stres. Musiał rozwiązywać setki sporów i konfliktów. On i jego współpracownicy wykonali mrówczą, bardzo trudną pracę, by uczynić z tego jedną, zwartą organizację. Do kręgów przyłączały się znane, lokalne osobistości. Ci, którzy wcześniej nie byli znani, stawali się znani. Aktywizowali ludzi, zachęcali do wspólnego działania. Chodzili po domach, osiedlach. Jedni organizowali przedstawienia teatralne. Inni namawiali do działalności dobroczynnej.

Niektóre koła wybierały ucznia czy studenta z ubogiej rodziny i dawały mu stypendium. Jedna z grup zajmowała się produkcją flag, które potem rozdawała, by ludzie mogli je wieszać na swoich domach. Inne koło, w którym byli starsi ludzie, wymyśliło, że musi działać na rzecz poprawienia sytuacji demograficznej kraju.

Co robili? Wyszukiwali młode rodziny, w których było jedno-dwoje dzieci i proponowali rodzicom, żeby zostawiali im dzieci na weekend – oni wymyślą dla nich zajęcia, a rodzice będą mieli więcej czasu dla siebie. Działacze kół stawali się znani, co zaprocentowało w kolejnych wyborach. Ci sami ludzie, którzy organizowali pomoc i różne słuszne działania społeczne, potem chodzili po sąsiadach i namawiali, by głosować na Fidesz. Taki głos poważanej osoby, zwłaszcza w małych ośrodkach, był bardzo skuteczny. Najpierw odtwarzała się wspólnota obywateli, potem tworzył się ruch polityczny. Ci ludzie stali się lokalnymi liderami.

W tym czasie Fidesz stał się zupełnie inną organizacją. Pomiędzy 1989 a 1992 rokiem był partią liberalną dla młodych ludzi. Ci młodzi ludzie po drodze dorośli, ustatkowali się. Ci, którzy nie opuścili partii, stali się dojrzałymi konserwatystami. Stopniowo, krok po kroku, partia się zmieniała. Jednak w 2004 roku nastąpiło wewnętrzne trzęsienie ziemi. Ci, którzy wstąpili do kół Fideszu, to byli uformowani konserwatyści, ludzie dojrzali. Mieli wyższy status społeczny. Wśród nich byli prawnicy, lekarze, dyrektorzy szkół. Ludzie, którzy wcześniej coś osiągnęli, zrobili karierę, ale nie angażowali się politycznie. Dotychczasowi fideszowcy mieli inny status społeczny.

Csaba Hende: „Jeszcze przed integracją byłem w jednej miejscowości na balu, który zorganizowały Fidesz i kręgi obywatelskie. Było kilkaset osób. Dyrektor szpitala, rektor uczelni, biznesmeni, eleganckie kobiety. Wśród nich grupka nie najlepiej ubranych osób. Podszedłem do nich. To byli działacze Fideszu. Zapytałem ich szefa, ilu ma członków. Spojrzał mi w oczy i powiedział: Jest nas 30, akurat tylu, by zapełnić wszystkie miejsca na listach wyborczych. Zapytał, czy wierzę, że ci ludzie wokół mogliby wygrać wybory. Był bardzo pewny siebie. Wtedy już nie miałem żadnych wątpliwości, dlaczego przegraliśmy w 2002 roku”.

W 2003 roku partia zmieniła nazwę na Fidesz-Magyar Polgári Szövetség (czyli: Fidesz-Węgierska Unia Obywatelska). Orbán zmienił sposób działania. Podkreślał, że trzeba słuchać ludzi, że zmianę mogą przynieść nie sami politycy, ale siła obywateli. Strategią Fideszu stał się bliski kontakt z wyborcami i nieustanne wciąganie ich do rozmaitych akcji. Bez zaangażowanych emocjonalnie, ale też i fizycznie, tysięcy ludzi w całych Węgrzech, Fidesz nie miał szans na powrót do władzy.

Praca nad pogłębianiem bezpośrednich relacji z wyborcami przynosiła efekty. Nowością w działaniach Fideszu było zaproszenie wyborców do korespondencji z partią. Wysyłano do ludzi listy z propozycjami rozwiązań problemów, z prośbą o opinię. W marcu 2004 roku Fidesz wysłał do milionów Węgrów „Narodową petycję”, która zawierała pięć żądań pod adresem socjalistyczno- -liberalnych władz. Dotyczyły one obniżenia cen leków, zatrzymania prywatyzacji szpitali, zwiększenia dopłat do rolnictwa, powrotu do programu budownictwa wprowadzonego przez ekipę Orbána i zagwarantowania, że podwyżki cen energii nie będą większe niż 5 procent. To nie była już petycja liberalnej, wolnorynkowej partii.

Orbán zdał sobie sprawę, że aby wygrywać wybory, musi odpowiadać na oczekiwania ludzi, wykorzystywać ich frustrację i niechęć. Używać wszystkich narzędzi, które tak lubią politycy, nie stroniąc od populizmu. Uważał, że jest to cena, jaką trzeba zapłacić, jeśli chce się być u władzy i móc realizować swój program. Wymownym tego przykładem był też gest wobec tych, którzy w czasach komunizmu czerpali profity z lojalności wobec władz. W 2003 roku Orbán zwrócił się do nich, mówiąc, że rozumie ich postawę, ponieważ „chcieli obronić dobrobyt swoich rodzin”. Powiedział, że Fidesz jest otwarty także na nich.

Oznaką tego otwarcia było powołanie na jednego z dwóch wiceszefów Fideszu Pála Schmitta, byłego dwukrotnego mistrza olimpijskiego w szpadzie, który sukcesy odnosił w latach 60. i 70. Schmitt był w latach 80. sekretarzem generalnym Węgierskiego Komitetu Olimpijskiego i człowiekiem blisko związanym z komunistycznymi władzami. Przyciągnięcie sportowego celebryty, który był ważną postacią dla wielu ludzi tęskniących za dawnym ustrojem, mogło być silnym argumentem dla wyborców. Politycznie Schmitt był dla Orbána całkowicie niegroźny. Był niesamodzielny i w stu procentach zależny od szefa Fideszu. To był sprytny ruch Orbána, ale nie u wszystkich działaczy Fideszu, zwłaszcza tych związanych z partią od początku, został przyjęty z entuzjazmem.

Za tę zagrywkę i powołanie człowieka wywodzącego się z dawnego układu, Orbán zapłacił sporą, wizerunkową karę. W 2010 roku Pál Schmitt został prezydentem kraju. Po półtora roku musiał zrezygnować, kiedy wyszło na jaw, że splagiatował ponad 200 z 225 stron swojej pracy doktorskiej. Była afera i duży wstyd.

Wróćmy jednak do roku 2004. „Narodowa petycja” była dużym sukcesem. Działacze partii, teraz już wzmocnieni przez aktywistów z kręgów obywatelskich, ruszyli w trasę, by przekonywać ludzi do podpisania petycji i jednocześnie, by nawiązać z nimi kontakt, porozmawiać, przekonać do siebie i partii. Politycy objeżdżali cały kraj, zatrzymując się (każdy z nich) w 4–5 miejscowościach dziennie, wygłaszając przemówienia, rozmawiając z ludźmi, rozdając ulotki.

Mieszkańcy odbierali telefony z nagranym przemówieniem Viktora Orbána, który przekonywał ich, że polityka rządu jest błędna. Już po dwóch miesiącach Fidesz ogłosił, że zebrał ponad milion podpisów. Milion podpisów w dziesięciomilionowym kraju! Same podpisy oczywiście nie dawały nic konkretnie, ale ogromne znaczenie miała symbolika – milion dorosłych Węgrów opowiedziało się przeciw rządowi. A przede wszystkim – był to milion dorosłych Węgrów, którzy nawiązali fizyczny kontakt z partią opozycyjną.

Rok później Fidesz zaczął program „Narodowej konsultacji”. Znów liderzy partii, intelektualiści, działacze kręgów obywatelskich rozjechali się po kraju, by rozmawiać z ludźmi, pytać ich, co sądzą, namawiać do zaangażowania. Wysyłano listy z kwestionariuszami zawierającymi pytania o konkretne rozwiązania, jakie ludzie chcieliby wprowadzić. Taki list dostał każdy Węgier. W ramach „Narodowej konsultacji” otrzymano odpowiedzi (telefoniczne, listowne i w rozmowach bezpośrednich) od 1,6 miliona ludzi. Wyglądało na to, że i tą akcją Fidesz trafił w dziesiątkę.

Sprawdzianem „dobrego kierunku” były wybory do Parlamentu Europejskiego. Egzamin wypadł znakomicie. W czerwcu 2004 roku Fidesz uzyskał ponad 47 procent głosów, wygrał zdecydowanie i zajął połowę (12) z przysługujących wszystkim węgierskim ugrupowaniom miejsc w europarlamencie. W porównaniu do 2002 roku radykalnie zmieniło się zaplecze partii. Z małej, znanej głównie z występów w nieprzyjaznych jej mediach partii, stała się dużym ugrupowaniem, z dużymi zasobami w terenie, z dobrą komunikacją z wyborcami. Z czasem zaczęto tworzyć precyzyjne bazy wyborców.

Dziś niemal każdy działacz partii ma pod sobą grupę „podopiecznych”, którymi się zajmuje, o których powinien jak najwięcej wiedzieć i z którymi utrzymuje kontakt. W 2002 roku Fidesz liczył 5 tysięcy członków. Po akcji z kręgami obywatelskimi i po przyłączeniu innych organizacji, do partii należało najpierw 21 tys., a nieco później już ok. 30 tys. ludzi (obecnie liczba członków wynosi ponad 40 tys.). Powstała ogromna sieć społeczna. Organizacja, która do niedawna była partią żyjącą jedynie w parlamencie, samorządach i mediach, nagle stała się bardzo mocno zakorzenionym, masowym ugrupowaniem. Ludzie, którzy do niej tak licznie wstąpili, nauczyli się działać w swoich miastach i wsiach, stali się znanymi postaciami w swoim otoczeniu, zdobyli zaufanie poprzez wcześniejszą aktywność.

Orbán uzyskał wszystko to, czego mu brakowało w 2002 roku. Po dwóch-trzech latach od chwili, kiedy po przegranej wyborczej zdefiniował słabości partii, udało się je zlikwidować. Fidesz stał się największą partią polityczną w Europie Środkowej. Pomyślnie zorganizował „Narodową petycję”, potem odniósł sukces z „Narodową konsultacją”, a w międzyczasie wygrał wybory do europarlamentu. Wydawało się, że nic już nie zatrzyma tego walca na drodze do odzyskania władzy w wyborach w 2006 roku. Kapitan i napastnik w jednym całkowicie przebudował swoją drużynę i pędził, by zrewanżować się po poprzedniej, dotkliwej porażce.

(fragmenty książki Igora Janke "Napastnik. Opowieść o Viktorze Orbanie" zamieszczamy dzięki uprzejmości Autora i wydawnictwa Demart).

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych