Książka Allana Blooma "Umysł zamknięty. O tym jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację i zubożyło dusze dzisiejszych studentów" to pozycja kluczowa dla zrozumienia stopnia dewastacji, jaka poczyniona została w edukacji przez lewicę.
Jak pisze we wstępie do książki Saul Bellow:
Profesor Bloom twierdzi, i taka jest główna myśl jego wywodu, że w społeczeństwie rządzonym przez opinię publiczną uniwersytet miał być enklawą intelektualnej wolności, gdzie bez żadnych ograniczeń badałoby się najróżniejsze punkty widzenia. Swobodę tę świat nauki otrzymał w darze od liberalnej demokracji. Jednakże godząc się na aktywną rolę w społeczeństwie, na zaangażowanie w jego sprawy, uniwersytet został wciągnięty w wir „problemów społecznych”.
Uczeni robią karierę i pieniądze, zajmując się kwestiami zdrowia, płci, rasy, wojny, uniwersytet zaś stał się hurtownią pojęć, w której zaopatruje się społeczeństwo, często ze zgubnymi dla siebie skutkami. Wszelkie reformy, których celem byłaby poprawa wykształcenia ogólnego studentów, postawiłyby uniwersytet w stan konfliktu z całym krajem. Są więc nie do pomyślenia. W rezultacie ludzie „wewnątrz” uniwersytetu coraz mniej się różnią w swych dążeniach i motywacjach od ludzi „z zewnątrz”. Tak rozumiem główną tezę Blooma.
Gdyby postawił ją publicysta, można by ją zlekceważyć. Argumentacja Blooma jest jednak nie do odparcia, ponieważ towarzyszy jej wnikliwa analiza historyczna. Z niezwykłym znawstem teorii politycznych Bloom tłumaczy, jak do tego wszystkiego doszło, jak powstała nowoczesna demokracja, czego pragnęli Machiavelli, Hobbes, Locke, Rousseau i inni filozofowie oświecenia oraz w jaki sposób ich pragnienia zostały bądź nie zostały zrealizowane.
Spór pomiędzy lewicą a prawicą stał się w ostatnim dziesięcioleciu tak brutalny, że zagubiły się gdzieś cywilizowane obyczaje polemiczne. Antagoniści nie sprawiają już wrażenia, jakoby się nawzajem słuchali. Stałaby się wielka szkoda, gdyby książki Blooma nie przeczytali inteligentni przeciwnicy jego poglądów. Pada w niej ważkie stwierdzenie, które zasługuje na uważną analizę. Profesor Bloom daje nam rygorystycznie skonstruowaną, udokumentowaną i wiarygodną historię ewolucji naszych uniwersytetów, toteż niezależnie od tego, czy zgadzamy się z zawartymi tu wnioskami, jest to niezwykle cenny przewodnik do dyskusji na temat życia intelektualnego w demokratycznej Ameryce.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka portal wNas.pl przedstawia fragment książki.
ALLAN BLOOM - UMYSŁ ZAMKNIĘTY (rozdział "Płeć")
Teraz dotarliśmy do jednego z ostatnich aktów dramatu, kształtowania i przekształcania najbardziej intymnych sfer życia przez nasze zasady. Płeć i jej konsekwencje — miłość, małżeństwo, rodzina — ostatecznie stały się tematem projektu narodowego, w tej zaś sferze natura, zawsze obecna, lecz zawsze tłumiona przy rekonstrukcji człowieka wymaganej przez wolność i równość, głośno dopomina się o swe prawa. Aby sobie uzmysłowić, jakie znaczenie może przybrać w tej sytuacji równość, nie potrzeba nam szalonej wyobraźni Arystofanesa, który w Sejmie kobiet wymyśla stare wiedźmy ustawowo uprawnione do zaspokojenia seksualnego przez przystojnych młodzieńców, czy też geniuszu Platona, który w Państwie zalecił mężczyznom i kobietom wspólne ćwiczenia nago. Wystarczy, że uważnie rozejrzymy się wokół siebie.
Zmiana obyczajów seksualnych, które obecnie dostarczają nieustannego wyzwania ludzkiej przemyślności, odbyła się w dwóch kolejnych falach w ciągu ostatniego dwudziestolecia. Pierwszą falą była rewolucja seksualna, drugą — feminizm. Rewolucja seksualna maszerowała pod sztandarem wolności, feminizm walczy o równość. Przez jakiś czas ruchy te kroczyły ramię w ramię, lecz istniejące między nimi różnice w końcu je skłóciły; już Tocqueville orzekł, że w przypadku wolności i równości rozdźwięk ten jest nieuchronny. Jego przejawem jest choćby spór o pornografię, gdzie wyzwolone pożądanie walczy z feministyczną niechęcią do wtłaczania kobiet w stereotypowe role seksualne.
Przygotowano dla nas zabawny spektakl, w którym pornografia — odziana w kostium zapożyczony od bojowników o wolność słowa i posługująca się heroiczną retoryką — toczy bój z feminizmem, ustrojonym w piórka stróża moralności publicznej i używającym argumentów konserwatystów broniących tradycyjnych ról płciowych, a jednocześnie podważa ugruntowane tabu, które zabrania sugerowania jakiegokolwiek związku pomiędzy tym, co się czyta i widzi wokół siebie, a własnymi praktykami seksualnymi. W tle sceny stoją liberałowie, którzy bezradnie łamią palce, ponieważ najchętniej przyznaliby rację obu stronom.
Ruch wyzwolenia seksualnego chciał być postrzegany jako afirmacja zmysłów i niezaprzeczalnego wrodzonego odruchu sprzeciwu wobec naszej purytańskiej tradycji, społecznych pęt i konwenansów, wspomaganych przez biblijny mit grzechu pierworodnego. Z początkiem lat sześćdziesiątych wszczęto eksperyment, który miał na celu sprawdzenie, jakie są dopuszczalne granice swobodnego wyrażania seksualizmu; granice te wkrótce rozwiały się bądź też zniknęły niepostrzeżenie już wcześniej. Dezaprobata rodziców i nauczycieli wobec sypiających i mieszkających ze sobą nastolatków okazała się przeszkodą łatwą do pokonania. Skrupuły moralne, lęk przed chorobami wenerycznymi, ryzyko ciąży, rodzinne i społeczne konsekwencje stosunków przedmałżeńskich, trudności ze znalezieniem „wolnej chaty” — wszystkie te niedogodności nagle się ulotniły. Życie „na kocią łapę”, niebezpieczne w latach dwudziestych, a w trzydziestych i czterdziestych uchodzące za obyczaj artystowski, stało się równie zwyczajne jak przynależność do drużyny skautów.
Studenci, a szczególnie studentki, przestały się wstydzić publicznego okazywania pożądania lub jego zaspokojenia. Mówię „szczególnie studentki”, ponieważ młodzi mężczyźni zawsze ponoć dążyli do natychmiastowego zaspokojenia żądz, podczas gdy młode kobiety, wiedzione wstydliwością, miały się temu opierać. Właśnie to nadwątlenie, bądź wręcz zanik kobiecej wstydliwości, otworzyło drogę do nowych obyczajów. Ponieważ jednak wstydliwość uchodziła za konwenans lub nawyk, jej przezwyciężenie nie nastręczało żadnych trudności. Intencją i skutkiem tej emancypacji było podkreślenie różnic pomiędzy płciami. Seks miał się stać główną aktywnością w życiu człowieka, aby mężczyźni byli bardziej męscy, a kobiety bardziej kobiece. Rzecz jasna, wyzwolenie przypadło w udziale również homoseksualistom, lecz dla znakomitej większości ludzi być wolnym i naturalnym oznaczało rozkosze heteroseksualne — płcie zostały stworzone dla siebie nawzajem.
Swoboda seksualna obiecywała ni mniej, ni więcej tylko szczęście, rozumiane jako wyzwolenie olbrzymich energii — skumulowanych przez mroczne tysiąclecia tłumienia — w jednych wielkich bachanaliach. Tymczasem ryczący w szafie straszliwy lew po otwarciu drzwi okazał się udomowionym kotkiem. W długiej perspektywie historycznej wyzwolenie seksualne można nawet interpretować jako stopniowe uświadomienie sobie, że seksualne żądze nie są już groźne, że bezpieczniej jest spuścić je z postronka, aniżeli ryzykować bunt, pętając je.
Spytałem kiedyś studentów, jak to możliwe, że jeszcze stosunkowo niedawno rodzice mówili zeszłym na złą drogę córkom: „Żeby twoja noga więcej tu nie postała”, teraz zaś rzadko się sprzeciwiają, gdy ich chłopcy zostają w domu na noc. Bardzo sympatyczna, bardzo normalna młoda kobieta odpowiedziała: „Bo to żadna sprawa”. Znakomite podsumowanie. Ta beznamiętność jest najbardziej uderzającym skutkiem, bądź też odkryciem, rewolucji seksualnej i czyni młode pokolenie mało zrozumiałym dla starszych ludzi.
W tym sensie rewolucja seksualna rzeczywiście była tym, za co chciała uchodzić — wyzwoleniem. Spod gruzów konwencji ponownie jednak wychynęła brutalna natura: ogólnie biorąc, na rewolucji seksualnej więcej skorzystali młodzi niż starzy, piękni niż brzydcy. Dawna zasłona dyskrecji powodowała, że te barbarzyńskie i niesprawiedliwie rozdzielone wrodzone przymioty mniej się liczyły w życiu i małżeństwie. Teraz jednak nie troszczono się zbytnio o egalitaryzm w tych sprawach, w przeciwieństwie do Aten Arystofanesa, gdzie brzydkie staruchy, właśnie ze względu na swą odrażającą powierzchowność, miały prawo pierwokupu w korzystaniu z usług urodziwych młodzieńców. Brak demokratyzmu w wolnej miłości powetowaliśmy sobie jak zawsze mało skutecznie i trochę idiotycznie: usilniej niż kiedykolwiek głoszono hasła typu: „piękno jest w oczach patrzącego” czy „miłość jest ślepa”; przemysł kosmetyczny przeżywał rozkwit; powszechna stała się edukacja i terapia seksualna à la Masters i Johnson, gwarantująca wybuchowe orgazmy każdemu subskrybentowi. Moim faworytem był kurs seksu dla ludzi starszych, zorganizowany przez lokalne YMCA, a reklamowany w radiu za pomocą hasła: „Use It or Lose It”*. Właśnie w tych czasach pornografia zerwała się ze smyczy.
Z kolei feminizm, o ile przedstawiał się jako wyzwolenie, stanowił raczej wyzwolenie od natury niż konwenansu czy społeczeństwa. Stąd też był to projekt mniej radosny, mniej erotyczny, a bardziej abstrakcyjny, wymagał nie zniesienia praw, lecz ich wprowadzenia i politycznego aktywizmu. Instynkt nie wystarczał. Istniało negatywne odczucie zniewolenia, lecz nie było jasne (nie był tego pewien również sam Freud), jakie pragnienia są tłumione. Język doktryny feministycznej przeszedł od hasła „żyj naturalnie” (z odniesieniem do konkretnych funkcji cielesnych) do mniej jednoznacznych sformułowań, takich jak „samookreślenie”, „samorealizacja”, „ustalenie priorytetów”, „kształtowanie nowego stylu życia” itd.
Ruch kobiecy nie szuka oparcia w naturze. W stanowisku feministycznym kryje się jednak sprzeczność: chociaż w niedoli kobiety widzi się rezultat presji społecznej, a nie uwarunkowań natury, naczelny postulat feminizmu brzmi, że przeznaczeniem kobiety nie powinna być biologia, a biologia to z pewnością natura. Nie można wykluczyć, choć nie jest to wcale oczywiste, że rolę kobiety zawsze określały stosunki społeczne oparte na przymusie, podobnie jak w niewolnictwie. Teza ta wymaga reinterpretacji wielu faktów, które ją podważają — na przykład podczas rewolucji seksualnej zachowaniem kobiet rządziły ich własne pragnienia cielesne. Ponadto często się podkreśla, że podbój natury przez naukę — w tym wypadku pigułka antykoncepcyjna i automatyzacja gospodarstwa domowego — umożliwił wyzwolenie kobiety od roli gospodyni. Feminizm uruchomił niepowstrzymany proces podnoszenia i przemiany świadomości, który rozpoczął się od impulsu, być może zawsze obecnego w naturze człowieka, a z pewnością bardzo silnego współcześnie — tęsknoty za brakiem jakichkolwiek ograniczeń. Podobnie jak wiele innych współczesnych ruchów, które dążą do abstrakcyjnie pojętej sprawiedliwości, proces ten doprowadził do gwałtu na naturze ludzkiej, dokonywanego po to, aby sprawiedliwość umożliwić.
Feminizm współgra z wieloma czynnikami rewolucji seksualnej i podsyca je, lecz wykorzystuje do innych celów. Libertynizm pozwala osiągnąć to, co nawet Rousseau nazywał najwyższą rozkoszą. Jednakże łatwy seks staje się trywialny, odarty z erotyzmu i aury tajemniczości. Kobieta, która może łatwo zaspokoić pożądanie i nie angażuje się całą duszą w związki oparte na wyłączności, wyzwala się spod psychicznej tyranii mężczyźni i może się poświęcić ważniejszym sprawom. Feminizm działał jak brom na orgiastyczne nastroje rewolucji seksualnej, podobnie jak nagość w Państwie Platona nie wiodła do wielkiej rozwiązłości, lecz do mało romantycznego sterowania pożądaniem płciowym dla celów publicznych. Tak jak palenie i picie wyzbyły się piętna purytańskiego potępienia — po to, by po krótkim okresie wolności znaleźć się pod równie moralistycznym obstrzałem, już nie w imię Boga, lecz w budzące większy respekt imię zdrowia i bezpieczeństwa — tak też seks mógł się przez krótką chwilę wyhasać, nim ściągnięto mu wodze, aby nie urazić feministycznej wrażliwości.
Jako naród celujemy nie w zaspokajaniu naszych pragnień, lecz w odsuwaniu zaspokojenia na rzecz projektów, które obiecują przyszłe dobro. Tym razem projekt polega na przezwyciężeniu tego, co nazywamy dominacją mężczyzn, kultem macho, fallokracją, patriarchatem itd. Mężczyźni, jak również kolaborantki z wrogiego obozu, wydają się bardzo przywiązani do tego ustroju, skoro trzeba przeciwko niemu wytaczać tyle machin wojennych.
Męskie pożądanie znów stało się grzeszne, ponieważ prowadzi do seksizmu. Kobiety są traktowane przedmiotowo, gwałcone nie tylko przez obcych, ale również przez swych mężów, molestowane seksualnie przez profesorów i pracodawców, a ich dzieci — pozostawiane w żłobkach, aby matki mogły pracować zawodowo — seksualnie wykorzystywane przez opiekunów. Wszystkie te zbrodnie należy ukarać, wprowadziwszy odpowiednie ustawy. Czy wrażliwy mężczyzna może nie rozumieć, jak niebezpieczne jest jego pożądanie? Może naprawdę istnieje grzech pierworodny?
Mężczyźni nie wczytali się wystarczająco uważnie w Proklamację emancypacyjną. Nowe ingerencje w pożądanie seksualne mają większy zakres, są dotkliwsze i trudniej się przed nimi schronić niż przed dawnymi konwenansami, z których ucisku niedawno się wyzwoliliśmy. Czternasty lipca rewolucji seksualnej był w istocie tylko interludium pomiędzy obaleniem ancien régime’u a początkiem terroru. Nowa władza cnoty, wspomagana przez nieubłaganą propagandę w radiu, telewizji i prasie, sporządziła swój katechizm, który wymaga od mężczyzn, by zajrzeli w najgłębsze tajnie swego serca i zdali rachunek sumienia z wszelkich śladów zaborczości, zazdrości i opiekuńczości — z wszystkich uczuć, jakie mężczyźni żywili niegdyś wobec kobiet.
Jest też, oczywiście, cała rzesza płonących świętym oburzeniem strażników moralności, wyposażonych w megafony i trybunały inkwizycyjne. Ideą przewodnią projektu feministycznego jest wyplenienie wstydliwości, w czym niezwykle istotną rolę przygotowawczą odegrała rewolucja seksualna, podobnie jak kapitalizm, według historiozofii marksistowskiej, utorował drogę socjalizmowi, ponieważ zerwał zasłonę świętości z hochsztaplerki feudalnego rycerstwa. Jednakże rewolucja seksualna miała zbliżyć cieleśnie mężczyzn do kobiet, natomiast pragnieniem feminizmu jest, by obie strony mogły się łatwo bez siebie obejść. Według dawnej recepty na seksualizm wstydliwość była cnotą główną kobiety, ponieważ ujmowała pożądanie w pewne karby i zestrajała jego zaspokojenie z prokreacją i wychowaniem dzieci, ryzyko zaś i odpowiedzialność spadały naturalnie — to jest biologicznie — na kobiety.
Chociaż wstydliwość utrudniała pożycie seksualne, tak rozumiane zaspokojenie pożądania było treścią poważnego życia i uatrakcyjniało subtelną grę płci, ponieważ skruszyć wolę kobiety było czymś równie istotnym, jak posiąść jej ciało. Umniejszenie czy wykorzenienie wstydliwości bez wątpienia ułatwia osiągnięcie celu pożądania — co było intencją rewolucji seksualnej — lecz także burzy całą konstrukcję zaangażowania i przywiązania, sprowadzając seks wyłącznie do cielesności. W tym momencie pojawia się feminizm. Kobieca wstydliwość rozciąga różnicę płci z aktu seksualnego na całość życia. Dzięki niej mężczyźni są zawsze mężczyznami, kobiety zawsze kobietami. Każde, nawet najpospolitsze zachowania nacechowane są świadomością ukierunkowania płci ku sobie, świadomością przyciągania i odpychania.
Dopóki funkcjonuje wstydliwość, dopóty mężczyzna z kobietą nigdy nie są tylko dwojgiem prawników czy dwojgiem pilotów. Łączy ich coś jeszcze, potencjalnie zawsze bardzo ważnego — ostateczne cele czy, jak to się mówi, „cele życiowe”. Czy najważniejsze jest wygranie rozprawy bądź bezpieczne posadzenie samolotu na ziemi, czy też miłość i rodzina? Jako prawników czy pilotów, mężczyzn i kobiet nic od siebie nie odróżnia, podporządkowani są temu samemu celowi. Jako kochankowie i rodzice różnią się w stopniu skrajnym, lecz wewnętrznie łączy ich naturalnie dany cel przedłużenia gatunku. Jednakże wspólna praca automatycznie stawia kwestię „ról”, a co za tym idzie, „priorytetów”, czego nie ma, gdy pracują razem sami mężczyźni bądź same kobiety.
Wstydliwość stale przypomina o tej szczególnej relacji kobiet do mężczyzn, o jej zewnętrznych formach i wewnętrznych uczuciach, które nie pozwalają na swobodne kształtowanie swego ja oraz czysto techniczny, kapitalistyczny podział pracy. Jest to głos, który bezustannie powtarza, że mężczyzna i kobieta mają do wykonania wspólną pracę, zupełnie inną od tej opłacanej przez rynek i znacznie od niej ważniejszą.
Z tych właśnie powodów wstydliwość była pierwszą ofiarą, której domagał się Sokrates w Państwie Platona, o ile miała powstać polis, w której kobiety otrzymują to samo wykształcenie, wiodą takie samo życie i wykonują tę samą pracę co mężczyźni. Jeżeli różnica pomiędzy mężczyznami i kobietami nie będzie określać ich celów, jeżeli nie będzie istotniejsza od różnicy pomiędzy blondynami i brunetami, w takim razie muszą się rozebrać i ćwiczyć wspólnie nago, tak jak to czynili greccy mężczyźni w gimnazjonie.
Z pewnymi zastrzeżeniami feministki uważają ten fragment za proroczy i chwalą zań Platona, ponieważ proponowane rozwiązanie prowadzi do całkowitego wyzwolenia kobiet z pęt małżeństwa i macierzyństwa; wszystko to staje się bowiem nie bardziej uciążliwe aniżeli każda inna konieczna i chwilowa czynność biologiczna. Sokrates zapewnia kontrolę urodzeń, aborcję i żłobki, jak również małżeństwa, które trwają jeden dzień lub noc i mają za cel wyłącznie dostarczanie państwu świeżego materiału biologicznego, z którego polis wychowa sobie nowych obywateli, zdrowych na ciele i umyśle. Do listy udogodnień dopisuje nawet dzieciobójstwo. Kobieta poświęciłaby macierzyństwu nie więcej czasu i wysiłku niż mężczyzna leczeniu różyczki. Dopiero w tej sytuacji można będzie uznać kobiety za zdolne do podjęcia tych samych ról co mężczyźni.
Radykalizm Sokratesa rozciąga się na związek pomiędzy rodzicem i dzieckiem. Obywatele nie będą znali swych dzieci, ponieważ gdyby stawiali je ponad inne, zdarzenie, dzięki któremu przyszły na świat — pożycie tego konkretnego mężczyzny z tą konkretną kobietą — zyskałoby szczególną wagę. Oznaczałoby to powrót do prywatnej rodziny i charakterystycznych dla niej więzi międzyludzkich.
Tradycyjna moralność pragnęła ochronić kobiety przed gwałtem i sponiewieraniem, domagając się szacunku dla wstydliwości i czystości, jak również wyznaczając odpowiedzialnych mężczyzn do roli obrońców przed przemocą; feminizm pragnie uchronić kobiety przed męskim pożądaniem tout court, aby mogły żyć, jak im się podoba. Feminizm wykorzystuje więc tradycyjną moralność do własnych celów. Jest to dalszy ciąg, do dziś brzemiennego w skutki, samobójczego sojuszu, który w ubiegłym stuleciu zawarli konserwatyści i lewica. Nie łączyło ich nic prócz nienawiści do kapitalizmu: konserwatyści pragnęli powrotu do rządów tronu i ołtarza nad pobożną ludnością, lewica patrzyła w przyszłość ku uniwersalnemu, jednorodnemu społeczeństwu pełnej wolności — reakcjoniści i progresiści zjednoczeni przeciwko teraźniejszości.
(...)
Dzisiejsi studenci uważają, że w stosunkach społecznych dokonał się postęp, niezwykle dla nich korzystny. Dlatego też z pewną pogardą myślą o rodzicach, szczególnie o swych biednych matkach, które były mało doświadczone seksualnie i nie uprawiały zawodów cieszących się równym szacunkiem co profesje ich mężów. Większe doświadczenie seksualne należało niegdyś do wymiernych przewag, jakie rodzice i nauczyciele mieli nad młodzieżą, złaknioną poznania tajemnic życia. Dziś przewaga ta znikła, a w każdym razie studenci mają takie przekonanie. Śmieją się pod nosem z profesorów, którzy próbują epatować mówieniem bez ogródek o „tych sprawach”, co przez całe pokolenia było niezawodną metodą na wzbudzenie zainteresowania u jeszcze nie zblazowanej młodzieży. Freud i D.H. Lawrence to już starocie. Lepiej o nich nie wspominać.
W jeszcze mniejszym stopniu studenci oczekują, że dowiedzą się czegoś o swej sytuacji z dawnej literatury, która od czasów Ogrodu Rajskiego ukazywała miłość jako coś niezwykle mrocznego i skomplikowanego. Gdy się nad tym zastanowią, są zdziwieni, o co ten cały raban. Wielu z nich uważa, że seks we współczesnym wydaniu odkryli ich bracia i siostry w latach sześćdziesiątych. Kilku moich studentów ze zdumieniem dowiedziało się z Wyznań Rousseau, że w XVIII wieku ludziom zdarzało się żyć ze sobą bez ślubu. Jak Rousseau wpadł na ten pomysł?
Oczywiście, istnieje literatura, która wywiera głęboki wpływ na swoją epokę, lecz nie budzi już żadnego zainteresowania u następnych pokoleń, ponieważ jej główny temat okazuje się efemeryczny, natomiast wielka literatura podejmuje problemy ponadczasowe. Na przykład Upiory Ibsena zupełnie utraciły siłę oddziaływania na młodzież, odkąd syfi lis przestał być zagrożeniem. Arystoteles uczy, że abyśmy odczuli litość dla niedoli innych, konieczne jest, aby to samo mogło się zdarzyć nam. Tymczasem „wieczne” problemy płci przestały odgrywać większą rolę w życiu studentów. Rodzą się obawy, czy w ogóle istnieje dla nich jakaś nieprzemijająca literatura, skoro nie istnieją nieprzemijające problemy.
Jak już wcześniej wspomniałem, mamy do czynienia z pierwszym pokoleniem, którego świadomość ukształtowała się całkowicie pod wpływem historyzmu, nie tylko w teorii, ale także w praktyce. Z historyzmu nie narodziło się jednak wielkie zamiłowanie do odległych czasów i miejsc, lecz skupienie się wyłącznie na sobie.
Anna Karenina i Madame Bovary są cudzołożnicami, lecz kosmos nie buntuje się już przeciwko ich zbrodni. Dzisiaj Anna otrzymałaby zapewne prawo do opieki nad synem w polubownej rozprawie rozwodowej Kareninów. Wszystkie romantyczne powieści, które ukazują dalece od siebie różnych mężczyzn i kobiety, ich rozbuchaną, sublimowaną zmysłowość i obstawanie przy sakramentalnym charakterze małżeństwa, nie odnoszą się już do żadnej rzeczywistości, która dotyczyłaby dzisiejszych młodych ludzi. Przestali interesować Romeo i Julia, których miłość pokrzyżowali rodzice, przestał interesować Otello z jego zazdrością czy strzegąca swej niewinności Miranda.
Jak mi kiedyś powiedziano na seminarium, święty Augustyn cierpiał na zahamowania seksualne. Nie warto nawet wspominać o Biblii, gdzie każde „nie” przeistoczyło się w „tak”. Z prawdopodobnym wyjątkiem kazirodztwa wszelkie zakazy zniknęły, poszły śladem wstydliwości. Kiedy dzisiejsza młodzież przeżywa trudne problemy w swych związkach seksualnych, nie odnosi ich do dwuznacznej moralnie natury seksualizmu człowieka. Tak czyniono w przeszłości, co było pomyłką.
(fragment książki Allana Blooma "Umysł zamknięty" zamieszczamy dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246792-allan-bloom-umysl-zamkniety-jak-lewica-zniszczyla-edukacje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.