Największe kłamstwo tego filmu usłyszeć można w pierwszych zdaniu, które słyszymy: „To był największy społeczny ruch masowy w historii. Ten ruch nie walczył o nic dla siebie. Domagamy się sprawiedliwości dla całego świata”.
Skoro zebranie 300 tysięcy (podobno) demonstrantów protestujących w Genui przeciw szczytowi G8 można nazwać „największym społecznym ruchem masowym w historii” to jak nazwać papieskie spotkania z milionami wiernych?
Z tą walką o „sprawiedliwość dla całego świata” też coś się nie zgadza - towarzyszące rozpoczęciu filmu sceny pokazują, że nie jest to sprawiedliwość na przykład dla Bogu ducha winnych właścicieli samochodów przewracanych i podpalanych przez „członków ruchu” – czyli po prostu młodych zadymiarzy - i na pewno nie dla okolicznych mieszkańców, którzy może i są równie „oburzeni”, ale nie będą mogli nazajutrz wyjąć 10 euro z bankomatu na poranne mleko, bułki i „La Repubblicę”, bo jakiś zamaskowany koleś rozwalił im łomem bankomat.
Nie demonstracje są jednak tematem tego filmu, nie ruch alterglobalistyczny jako taki, lecz konkretne wydarzenie – policyjny rajd na szkołę Diaza, w której kwaterowali protestujący przeciw szczytowi G8 w genui (2001). Sprawa zakończyła się licznymi wyrokami dla funkcjonariuszy, bo i był za co – pałowanie, bicie, podrzucone dowody, a potem znęcanie się nad zatrzymanymi w areszcie (spośród ponad 300 policjantów, którzy brali udział w ataku, 29 zostało przesłuchanych i decyzją sądu apelacyjnego 27 z nich zostało skazanych za ciężkie uszkodzenie ciała, fałszowanie dowodów i zniesławianie). To sprawia, że obok filmu „Diaz” nie można przejść obojętnie traktując go jako jeszcze jeden kawałek lewicowej propagandy.
A taką propagandą film bez wątpienia jest – wszyscy protestujący ukazani są jako postacie świetliste i kochane oraz emanujące pragnieniem czynienia dobra, podczas gdy politycy i policjanci to niemal bez wyjątku krwiożercze bestie. Wytykając włoskiej policji krwawy rajd w poszukiwaniu ekstremistów lewackich z tzw. Czarnego Bloku twórcy filmu zapominają wyjaśnić, co to właściwie ten czarny Blok – a chodzi o zwykłe bandyckie bojówki, które przyjeżdżają na takie imprezy nie po to, żeby pomachać transparentami, lecz żeby stosować przemoc, rzucać koktajlami Mołotowa i „zabijać policyjne świnie”.
O tym ani słowa – w „Diazie” łopocą czerwone flagi, młodziaki nazywające się „towarzyszami” (ciekawe – to też pominięto w scenariuszu) wznoszą okrzyki „wszyscy jesteśmy nielegalnymi imigrantami”, uduchowieni rewolucjoniści spacerują ulicami symbolizując to co dobre i szlachetne, dzielni chłopcy zaglądają z miłosnym błyskiem w oczy bohaterskich dziewczątek, a te odpowiadają zalotnym błyskiem kolczyków w nosie. Łatwo za to rozpoznać w tym filmie „złych” – noszą mundury lub garnitury no i zamiast zioła palą papierosy. Agitka? O, i to jeszcze jaka!
Film „Diaz” zmusza nas jednak także do zadania pytania o to, na ile możemy ufać demokratycznej władzy, która w dzisiejszym świecie w wielu miejscach na świecie przejawia wielką chętkę do zerwania się z uwięzi demokratycznej kontroli. Władza, która samozwańczo obwołuje się jedynym przedstawicielem poglądów „rozsądnych” nadaje sobie jednocześnie prawo do zwalczania przeciwników politycznych przemocą i prowokacją. Czy ja wciąż piszę o Włoszech roku 2001?
Hm, może i tak, ale patrząc jak włoscy policjanci demonstrują dumnie w telewizji butelki z benzyną, które sami wcześniej lewakom podrzucili, przypominam sobie tajemniczych zadymiarzy podczas manifestacji prawicowych w Polsce, którzy okazywali się policjantami (jak podczas ostatnich Marszy Niepodległości), albo po prostu agentami dawnej SB (jak podczas słynnej demonstracji z lat 90. kiedy to rzekomo Porozumienie Centrum spaliło kukłę „Bolka”).
„Diaz” od strony filmowej to przyzwoita robota, choć widać, że fabuły brakowało na pełne dwie godziny, więc trzeba było sprawę ratować sztuczkami narracyjnymi, z cofaniem akcji i pokazywaniem jej kilkakroć na inny sposób. Intensywnością użycia obrazu i emocjonalnością narracji przypomina zaś brazylijskich „Elitarnych”.
Główny problem z tym filmem polega na tym, że zatrzymuje się na opowiedzeniu historii w sposób jednostronny. Nie oczekuję w nim wybielania włoskich policjantów (nie ma czego wybielać), ale skoro mamy już spierać się o krew na ulicach, to oczekiwałbym uczciwej dyskusji o tym, kto po obu stronach sięga po przemoc i z jakich pobudek.
W tej kwestii film jest pusty niczym butelka roztrzaskująca się po kilkakroć na ekranie, a urastająca do rangi symbolu. Co zresztą też jest manipulacją: po pierwsze butelki "antyglobalistów" z reguły nie są puste, bo ich zawartość zazwyczaj płonie na tarczach policjantów i witrynach sklepów niewinnych obywateli. Po drugie – nawet gdyby były puste, to co z tego? Za rzucenie w sąsiada flaszką po winie trafiłbym do sądu (i słusznie). Nie widzę powodu, dla którego rzucanie flaszką w ludzi na ulicy miałoby być traktowane inaczej – nawet jeśli to flaszka po oranżadzie.
"Diaz", reż. Daniele Vicari, wyst. Claudio Santamaria, Jennifer Ulrich, Elio Germano i inni. Premeira 23 listopada 2012, dystrybucja Vivarto.
Piotr Gociek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246781-w-kinach-premiera-diaz-jest-prosta-agitka-sa-i-nieproste-pytania-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.