TRIUMF CZŁOWIEKA POSPOLITEGO nowa książka prof. Legutko

Ukazała się nowa książka prof. Ryszarda Legutko - "Triumf człowieka pospolitego" (Zysk i S-ka 2012). Jak tłumaczy autor:

Książka niniejsza traktuje o podobieństwach między komunizmem i socjalizmem a liberalną demokracją. Człowiek socjalistyczny i liberalno-demokratyczny nie tylko nie mają pamięci,lecz z nią walczą, relatywizują jej przekaz. Oba ustroje wytwarzają - przynajmniej w warstwie oficjalnej wykładni ideologicznej - takie nastawienie do świata, dzięki któremu człowiek czuje się znacznie swobodniej niż kiedykolwiek w przeszłości. Zrzuca z siebie ogromną część związków lojalnościowych i zobowiązań, jakie go do tej pory pętały: religijne, obyczajowe, narodowe, środowiskowe, tradycyjne, autorytetowe. We współczesnym świecie w coraz większym stopniu bierze się w obronę rzeczy wulgarne, brzydkie i oburzające, które naturalnie określają aspiracje człowieka liberalno-demokratycznego, co ten coraz śmielej i z coraz mniejszym wstydem potwierdza.

O autorze:

Ryszard Legutko - profesor filozofii, naukowiec, publicysta i polityk, tłumacz i komentator dzieł Platona, autor książek o tematyce społeczno-politycznej. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego (Instytut Filozofii), prezes Ośrodka Myśli Politycznej w latach 1992-2005, obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego. Autor m.in. książek "Esej o duszy polskiej", "Nie lubię tolerancji", "Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte".

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka portal wNas.pl prezentuje fragment książki "Triumf człowieka pospolitego":

ROZDZIAŁ VI - CZŁOWIEK

O podobieństwie między człowiekiem socjalistycznym a człowiekiem liberalno-demokratycznym była już kilkakrotnie mowa, a podobieństwo to szczególnie sugestywnie ujawniło się w doświadczeniu polskim.

Człowieka socjalistycznego zobaczyliśmy w dobitnej okazałości już na początku istnienia Polski Ludowej, gdy wjechawszy na sowieckich tankach, zaczął urządzać nowy ustrój. Był to homo novus pozbawiony wychowania, prymitywny, odnoszący się z pogardą do tradycji, do polskości, do historii, do kultury, do wszystkiego, co pańskie, inteligenckie, eleganckie, subtelne i pięknoduchowe. Niszczył i pomagał w niszczeniu polskich warstw społecznych — ziemiaństwa, mieszczaństwa, chłopstwa, arystokracji, a nawet warstwy robotniczej, pod której interesy się podszywał. Działał w partii komunistycznej i to jej zawdzięczał władzę oraz całą prawdę o świecie. Wskutek jego poczynań, brutalnej bezwzględności oraz braku zahamowań polskie społeczeństwo uległo głębokiej i w dużej części nieodwracalnej dekulturacji. Życie schamiało, obyczaje straciły moc, a Polska zbrzydła. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że kraj dostał się w ręce barbarzyńców. Później doszło do pewnego wygładzenia człowieka socjalizmu, lecz wiele zniszczeń okazało się trwałych, jego istota zaś nienaruszona. Ta spektakularna manifestacja barbarzyństwa — nazywanego bolszewizmem, Azją, kacapstwem oraz innymi mniej lub bardziej dosadnymi określeniami — dokonała się we wszystkich krajach, które dostały się pod panowanie komunistyczne.

Gdy kacapstwo i bolszewizm w czystej wersji sowieckiej ustąpiły, w opuszczone miejsce przyszli ludzie, jakich mogliśmy oglądać w Misiu Stanisława Barei, bliscy kuzyni towarzysza Szmaciaka epoki ustabilizowanego socjalizmu. Reprezentowali oni prymitywizm zbiurokratyzowany i uporządkowany przez długie i w miarę spokojne peerelowskie trwanie. Wypłukani z polskich imponderabiliów, posiadający umysły w całości ukształtowane przez mowę peerelowską, wykazywali się sporą sprawnością w poruszaniu się w ideologicznych i biurokratycznych mechanizmach realnego socjalizmu rozdzielającego przywileje, korzyści majątkowe i władzę.

Drugi raz podobnego wrażenia obcowania z barbarzyństwem można było doświadczyć zaraz po upadku komunizmu. Naiwni sądzili, że wraz z odejściem starego reżimu odtworzone zostanie to, co w tkance społecznej niszczono przez minione kilka dziesięcioleci. Tymczasem byliśmy świadkami kolejnej fali przypływu ludzi nowych. W powstałe obszary wolności weszła rzesza prostactwa i to niekoniecznie wywodząca się z komunizmu. Jej źródłem były wzorce, czy raczej antywzorce, jakie wyrosły w zachodnich liberalnych demokracjach. Oczywiście inny to był ustrój i inne środki, lecz skierowane przeciw podobnym formom społecznym i podobnym doświadczeniom jak w ustroju poprzednim. Życie uległo dalszemu schamieniu, obyczaje, te nieliczne, jakie przetrwały, poddano kolejnym atakom, a Polska wcale nie ładniała. Nowych barbarzyńców trudno było nazwać bolszewikami, azjatami czy kacapami, lecz było w ich postawie coś, co skłaniało do szukania podobieństw z poprzednikami.

Uosabiali chamstwo wtórne, w przeciwieństwie do chamstwa pierwotnego, z jakim mieliśmy do czynienia w PRL-u. Było to chamstwo będące efektem upadku kultury, nie zaś — by tak rzec — naturalne czy — może lepiej — przywiezione z zewnątrz, spoza obszarów cywilizacji. W komunizmie władzę przejęli ludzie zajmujący dotychczas margines życia polskiego, ukształtowani w obyczajach sowieckich, odczuwający zawziętą wrogość wobec wszelkich norm stosowności. W liberalnej demokracji znaczenia nabrali zaś ludzie, którzy byli produktami dekulturacyjnych tendencji świata zachodniego. Zachowania ich polskich odpowiedników, język, schematy myślenia zrodziły się poprzez naśladownictwo, mniej lub bardziej wierne, tego, co w potocznym odczuciu stanowi tworzywo nowoczesnego społeczeństwa. Ta domniemana otoczka nowoczesności sprawiła, że potulnie podporządkowano się tyranii nowych gustów. Nie było ani woli, ani przekonania, by im się przeciwstawić. Nowi ludzie przejęli więc przestrzeń publiczną i narzucili styl życiu zbiorowemu. W dwadzieścia lat po upadku dawnego ustroju szanse na ich wypchnięcie czy zmarginalizowanie są jeszcze mniejsze niż na początku.

Homo novus III RP występuje we wszystkich warstwach społecznych. Kiedyś ów żywioł nazwano by subkulturą, tyle że o ogromnym zasięgu; dzisiaj określa się go jako kulturę, i to kulturę nowoczesną, czyli jedyną, jaka ma pełne prawo istnieć. Homo novus jest wszędzie u siebie, bo swoją obecność zaznaczył nie tylko w masowej rozrywce, gdzie pojawił się w pierwszym rzędzie i gdzie się znakomicie odnalazł, lecz także w modzie, estetyce, sztuce, języku, zachowaniach, przekazie informacyjnym i systemie stereotypów myślowych wypełniających przestrzeń publiczną. Właściwie trudno dzisiaj znaleźć miejsce jeszcze nietknięte jego wpływem. Trudno wskazać grupę, której by nie narzucił swojej agresywnej pospolitości i która by się temu narzuceniu nie poddała bez oporu i z poczuciem krzywdy stąd wynikającej. Upodabniają się do niego nawet te środowiska, które ze swojej istoty powinny być wrogie dekulturacji, a więc uczniowie i studenci, a także dziennikarze, pisarze, artyści, politycy czy akademicy. Ich pogodna i niemal bezmyślna kapitulacja przed nowym barbarzyństwem niszczy ich język, degraduje maniery, trywializuje wrażliwość, degraduje umysł, co widać w zobojętnieniu na rosnącą falę wulgarności oraz stopniowym zamykaniu umysłów i wyobraźni na bodźce niewulgarne.

Co łączy typowego peerelowca ukształtowanego przez tamten ustrój z typowym człowiekiem dnia dzisiejszego będącego dzieckiem liberalnej demokracji? Zwróciłem już uwagę na podobieństwo z poziomu doktryny. Obie doktryny wyraźnie obniżyły ludzkie aspiracje, co z konieczności musiało doprowadzić do wyeliminowania pewnych treści z przestrzeni publicznej, a więc także i z ludzkich umysłów. Chodzi o takie treści, które w jakiś sposób kierują człowieka ku ideałom i celom wyższym. Samo pojęcie ideału i wyższego celu w obu ustrojach traktowano ze wzgardliwą irytacją. Organizacje, zrzeszenia i wspólnoty, które do takich celów i ideałów się otwarcie odwoływały, dramatycznie straciły wpływy.

Propagandowa literatura i sztuka komunistyczna były oczywiście pełne wzniosłości wyrosłej na przypisywanym człowiekowi odwiecznym pragnieniu socjalizmu. Opowieści miały poruszać wyobraźnię przykładami niezwykłego bohaterstwa i poświęcenia, a kończyły się zwykle nobilitującym czytelnika triumfem socjalistycznego dobra nad niesocjalistycznym złem. Nawet śmierć protagonisty mogła być odczytywana — jak w dawnych moralitetach — jako ten rodzaj wspaniałej ofi ary, z której rodzi się dobra teraźniejszość i jeszcze lepsza przyszłość. W praktyce jednak życie socjalistyczne nigdy nie uwznioślało, lecz raczej upodlało. Społeczność socjalistyczną przepełniały lęk, podejrzliwość, donosicielstwo, zdrada, oszustwo, zawiść i wiele innych podobnych przypadłości, znanych rodzajowi ludzkiemu od zawsze, lecz dzięki socjalizmowi osobliwie wzmocnionych. Zanim bowiem idee socjalistyczne mogły nadać wzniosły wymiar ludzkim czynom, trzeba było pozbyć się przeciwników, czyli wszystkich innych idei, pragnień i aspiracji, które do tej pory skłaniały człowieka do poszukiwania celów wyższych i w których wielu znajdowało upodobanie. Zanim zatem socjalistyczny bohater przejął władzę nad duszami ludzkimi, należało zniszczyć tych bohaterów, którzy istnieli do tej pory, a wraz z nimi te dążenia, które oni symbolizowali. Trzeba było — mówiąc prosto — oczyścić pole dla ideałów socjalistycznych.

Taka była na przykład przyczyna ataku na harcerstwo w PRL-u, a następnie jego przejęcie przez państwo socjalistyczne. Harcerstwo w poprzednich swoich okresach, również w czasie wojny, było jedną z takich organizacji, które świadomie głosiły potrzebę aspirowania do celów wyższych: mówiło o Bogu, ojczyźnie, poświęceniu, honorze, potrzebie doskonalenia się. W komunizmie taki język brzmiał obco i groźnie. Opornych usunięto, zmieniono strukturę i władze, Boga zastąpił socjalizm, ojczyznę zaś Polska Ludowa.

Później, kiedy socjalizm kruszał, najczęściej w momentach odwilży lub schyłku ustroju, odwracano bohaterski schemat sztuki socjalistycznej i opowiadano o ludziach, którzy rzeczywiście przejęli się socjalizmem, zapragnęli się uwznioślić, by w końcu zostać przez system upokorzonymi i zniszczonymi. Ten nowy schemat był jednak także mylący i pojawiał się często w umysłach tych samych ludzi, którzy kilkanaście lat wcześniej tworzyli opowieści bohaterskie. Rzeczywistość komunistyczna była od początku brutalna, a sukces przedsięwzięcia zależał nie od heroicznego oddania się ideałom, lecz od pokornego podporządkowania się światu, wolnego od niesocjalistycznych alternatyw.

Aspiracje socjalistyczne dobrze prezentowały się wyłącznie w powieściach epoki bohaterskiej. Im dalej było od tej epoki, im system bardziej się stabilizował, tym trudniej było powiedzieć, czym powinien się charakteryzować dobry towarzysz i wzorcowy obywatel socjalistycznego państwa. Nawet w najbardziej pozytywnych opisach nie reprezentował niczego szczególnego, a już na pewno niczego porywającego. Był zdyscyplinowany, przekraczał plany, popierał linię partii, nie chodził do kościoła. Trudno było wskazać cokolwiek, co dawałoby mu jakąś wyróżniającą szlachetność, która czyniłaby go wzorem moralnym i obywatelskim. W swoich najlepszych wersjach był przeciętniakiem, w wersjach gorszych upodabniał się do postaci z Misia. Ale ponieważ nie istniały w socjalizmie żadne trwałe impulsy uszlachetniające, inercja ustrojowa spychała go coraz bardziej ku przeciętności i nijakości.

Liberalna demokracja nie ma i nigdy nie miała ani swojego bohaterstwa, ani swoich ideałów szlachetności, a nie ma ich dlatego, że w swoim wymiarze ideologicznym chce objąć wszystkie ludzkie aspiracje i wszystkie zrównać. Skoro zaś ma obejmować wszystko i niczego nie wyróżniać, to tym samym skazana jest na znijaczenie.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.