Przeczytaj jak Cieślik rozjeżdża młodego Stuhra i Pasikowskiego za POKŁOSIE

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Mariusz Cieślik w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" przytomnie i celnie podsumowuje całe zamieszanie, jakie wokół "Pokłosia" wywołali twórcy, którzy katastrofę artystyczną i finansową filmu próbują przykryć oskarżeniem Polaków o antysemityzm.

Do tej pory tak zwane przykrywanie własnych porażek było w Polsce domeną polityków. Gdy nie mamy sukcesów, wskazujemy wroga, żeby skonsolidować własnych zwolenników. Wrogiem może być agent, pedofil, producent dopalaczy albo polityk partii opozycyjnej. Wszyscy dobrze znamy ten mechanizm. Ale nikt chyba nie przypuszczał, że może on być stosowany również w dziedzinie kultury. Na przykład przez twórców filmu, którzy ponieśli artystyczną i kasową porażkę. Tymczasem tak właśnie dzieje się w przypadku „Pokłosia" Władysława Pasikowskiego.

I Cieślik wylicza:

Trzy okładki tygodników („Wprost", „Uważam Rze", „Angora"), pierwsze strony dzienników („Gazeta Wyborcza"), materiały w głównych serwisach informacyjnych, wywiady w talk-show. Nie pomaga. Skromny „Mój rower" z Arturem Żmijewskim i Michałem Urbaniakiem pokonał „Pokłosie" w box office'ach. Z wynikami „Jesteś Bogiem" o hiphopowej grupie Paktofonika w ogóle nie da się porównać. Gdy film dystrybuowany w 130 kopiach ogląda niewiele ponad 50 tysięcy widzów w pierwszy weekend, to trudno to nazwać sukcesem.

Czyżby wrodzony polski antysemityzm oślepił wszystkich tak, że nie widzą arcydzieła?

Posługując się logiką twórców filmu, można by powiedzieć, że widzowie nie chodzą na „Pokłosie", bo albo są antysemitami, albo nie chcą się zmierzyć z ciemnymi stronami naszej historii, tymczasem prawda jest o wiele prostsza. Nie chodzą na film Pasikowskiego, bo jest słaby, a w kontekście jakże trudnego tematu podjętego przez reżysera użyłbym nawet słowa: gniot. Zresztą może i polscy krytycy też są antysemitami, bo recenzje „Pokłosie" ma nie najlepsze. Niemal wszyscy się zgadzają, że taki film był potrzebny, ale nawet najbardziej przychylny obrazowi krytyk „Gazety Wyborczej" Tadeusz Sobolewski pisze o „niewątpliwych artystycznych uchybieniach". Mówiąc zaś najzupełniej poważnie, to w atmosferze wykreowanej przez twórców filmu (aktora Macieja Stuhra, reżysera Władysława Pasikowskiego i producenta Dariusza Jabłońskiego) oraz sprzyjające im media przyzwoity człowiek ma problem, żeby skrytykować „Pokłosie", bo zaraz się okaże, że stanął po stronie antysemitów.

Jak sukcesów brak, wykreować należy skandal:

Omówmy więc najpierw przypadek Macieja Stuhra. Ten, niewątpliwie sympatyczny i utalentowany, aktor najwyraźniej wszedł w nie swoją rolę. Gdy takie słowa, jakie słyszeliśmy od niego, padają z ust Andrzeja Wajdy czy Władysława Bartoszewskiego, można się na nie zżymać, nie zgadzać z nimi, ale stoi za nimi życiowy dorobek i doświadczenie tych ludzi. Kiedy w roli moralisty i nauczyciela historii występuje 37-latek, któremu się Głogów z Cedynią myli, i którego rano można usłyszeć opowiadającego dowcipy w towarzystwie Kuby Wojewódzkiego w radiu Eska Rock, doświadcza się dysonansu poznawczego. Tym bardziej że w tym samym studiu tego samego radia ten sam showman (tyle że w towarzystwie wyrzuconego za to Michała Figurskiego) obrażał Ukrainki i braci Kaczyńskich.

A przypadek Pasikowskiego?

Jeśli zaś chodzi o Pasikowskiego, to warto przypomnieć, że mówimy o reżyserze, który przez 11 lat nie zrobił żadnego kinowego filmu. Co, oczywiście, może być efektem wrogiej działalności antysemitów w kolejnych rządach (zwłaszcza w Ministerstwie Kultury, którym długo kierował obecny pełnomocnik ministra kultury do spraw otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich, Waldemar Dąbrowski). Ale kto wie, czy problem nie leży jednak w tym, że po bardzo dobrze przyjętym debiucie („Kroll") i świetnych „Psach", Pasikowski robił coraz gorsze filmy, na które już mało kto chciał chodzić, a ten etap jego kariery zakończył żenujący „Reich". W owym czasie recenzowany niemal tak jak „Kac Wawa" obecnie.

Zawsze zostaje moralny szantaż.

Moralna słuszność ma zapewnić filmowi nietykalność, a jego reżyser „przed nikim nie będzie się tłumaczyć". Moim skromnym zdaniem jednak powinien. Przede wszystkim dlatego, że pasował się na moralistę, który stawia przed Polakami lustro, by pokazać nam brzydką twarz przeszłości. A skoro tak, to ma też obowiązek rozmawiać z polemistami. Im ważniejszy temat, a ten jest bardzo ważny, tym większa odpowiedzialność i tym większe wymagania. Ja nawet rozumiem, że jako artysta Pasikowski gra dziś o życie, bo porażka „Pokłosia" może oznaczać, że już żadnego filmu nie zrobi. Jednak wmawianie oponentom antysemityzmu i szantaż moralny to nie są metody, którymi powinien się posługiwać uczciwy człowiek.

Jak puentuje Cieślik:

źródłem problemów tego filmu jest sam Pasikowski czy raczej jego brak zdolności literackich i popełnione przez niego błędy konstrukcyjne. (...) Pasikowskiego temat przerósł, a teraz wmawia wszystkim, że ci, którym się film nie podoba, to antysemici, a on jest moralistą i pokazuje prawdę o historii. Tymczasem problem w tym, że zrobił słaby film, a do tego jest troglodytą nierozumiejącym, że im trudniejszy temat, tym większej potrzeba delikatności. Udaje Andrzeja Wajdę, którym nie jest

Więcej w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych