JERZY GIEDROYĆ i jego przygody w kraju bolszewików FRAGMENT BIOGRAFII

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

7 listopada do księgarń trafiła książka Marka Żebrowskiego "Jerzy Giedroyc. Życie przed >Kulturą<". Ta niezwykła biografia skupia się na niemal nieznanym okresie życia słynnego redaktora, wydawcy i publicysty, twórcy paryskiej "Kultury".

Jako dziecko wędrował z Moskwy do Mińska w trakcie szalejącej rewolucji. Palił nałogowo jako jedenastolatek. Nie kochał szkoły, ale uwielbiał pikniki. Zafascynowany Witkacym eksperymentował z narkotykami. Kto by pomyślał, że tak przebiegała życiowa droga Redaktora i zdyscyplinowanego tytana pracy? W biografii, którą napisał Marek Żebrowski, nie ma redaktora paryskiej „Kultury", ale za to jest pół wieku nieznanej, bardzo prywatnej sfery życia człowieka, który dla wszystkich stał się sławnym autorytetem i obrońcą wolności słowa.

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego prezentujemy czytelnikom portalu wNas.pl fargment tej niezwykłej książki.

ROZDZIAŁ III - ZNOWU MIŃSK

„W Petersburgu miałem stryja Wiktora — czytamy w Autobiografii na cztery ręce. — Trudno o nim powiedzieć, że był zrusyfikowany, choć siedział w sprawach czysto rosyjskich i odegrał pewną rolę w jednym z ostatnich powstań na Kaukazie. W każdym razie, gdy w Moskwie wybuchła rewolucja i moją stancję rozpędzono, wybrałem się do niego”.

Stancji nie „rozpędzono” — prawdopodobnie zamknięto ją po prostu wcześniej, w związku ze skróceniem roku szkolnego. Działała zapewne co najmniej do połowy maja, kiedy najstarszym uczniom szkoły realnej z Wwiedieńskiego Pierieułka wręczano świadectwa maturalne.

Czemu gimnazjalista Giedroyć, zebrawszy swoje tobołki, nie wsiadł w pociąg do Mińska? W Moskwie nie miał rodziny, mówi — ale czemu przyszła mu do głowy podróż do Piotrogrodu, a nie powrót do domu? Może miał od rodziców kartkę z adresami najdalszych nawet kuzynów, z przykazaniem: jeśli coś się wydarzy, jeśli coś nie pójdzie zgodnie z planem — szukaj pomocy u rodziny? A może, po prostu, w jednym z ostatnich listów z domu przeczytał, że sytuacja na Białorusi jest coraz mniej stabilna? Z pewnością był świadom, że front przebiega niedaleko rodzinnego miasta, i nie mógł wiedzieć, czy w ciągu kilku dni nie przesunie się dalej. Może więc bał się, że do Mińska nie dotrze, że od domu oddzielą go okopy i transzeje, i dlatego zdecydował się jechać do Petersburga?

Kiedy się tam znalazł? Teresie Torańskiej opowiadał po latach dramatyczną przygodę, jaka mu się przydarzyła: „W Petersburgu, czyli Leningradzie, szedłem do swoich krewnych, którzy wyjechali zresztą na Kaukaz. (...) Pamiętam jak dzisiaj: była jakaś strzelanina, już nie pamiętam, na jakim placu, i upadłem za jakąś latarnią na coś, co okazało się trupem, niesłychanie krwawiącym — to było dla mnie duże przeżycie”.

Pomiędzy rewolucją lutową a październikową panował w Rosji niesłychany rozgardiasz, ale strzelanina i krwawiące trupy na ulicach Piotrogrodu? Wydaje się, że do tego mogło dojść tylko pomiędzy 3 a 5 lipca. Wtedy właśnie w „nowej” stolicy bolszewicy — bez powodzenia — próbowali dokonać przewrotu.

„Rząd Tymczasowy, rząd rosyjskiej inteligencji nieodparcie zbacza w lewo, pragnąc nadążyć za zbuntowanym ludem — opisują ówczesne nastroje Heller i Niekricz — ale wciąż zostaje w tyle, gdyż lud, podpuszczony arcyekstremistycznymi hasłami Lenina, marzy o pełnym bezkrólewiu”. Wacław Solski wspomina, że w owym czasie takich arcyrewolucjonistów, którzy chcieli „wszystkiego” i „zaraz”, nazywano obozem „LZS” — „lewieje zdrowogo smysła”, czyli „na lewo od zdrowego rozsądku”. Również sytuacja wojenna — z tych samych powodów — przedstawiała się fatalnie. Słynny „rozkaz numer 1”, wydany przez Sowiet tuż po jego utworzeniu, zaprowadzał „demokratyczne” porządki w armii. Na efekty nie trzeba było długo czekać — oficerom nie tylko przestano salutować, ale też nierzadko nie wydawano broni. W związku z zapowiadanymi wyborami do Zgromadzenia Ustawodawczego w armii najważniejsza stawała się polityka: komisarze, delegaci, rady... Nie wojna. Toteż minister Aleksandr Kiereński, wybitny mówca, który potrafił wojsko zagrzać do walki, jeździł wzdłuż frontu, spotykając się z żołnierzami. Problem w tym, że nie mógł być w wielu miejscach jednocześnie. A tam, skąd wyjechał, natychmiast ponownie „demokratyzowano” armię. Mimo to rozpoczęta w czerwcu ofensywa zdawała się rokować nadzieje. Inaczej sprawę widzieli żołnierze na tyłach — dla nich oznaczała ona jedynie ponowne zaostrzenie dyscypliny.

Kiedy więc Kiereński objeżdża front — a Jerzy Giedroyć zapewne wygląda przez okno pociągu zmierzającego w stronę „nowej” stolicy — w Piotrogrodzie rozpoczynają się niepokoje. Bolszewicy postanawiają obalić Rząd Tymczasowy, korzystając z fermentu wśród stacjonujących w stolicy oddziałów. Sprowadzają też posiłki z Kronsztadu, ale że piotrogrodzki Sowiet opowiada się przeciwko puczowi, udaje się go zdusić. „Nie przyszło to zresztą łatwo rządowi — wspominał komisarz Kronsztadu, Tomasz Parczewski — gdyż ledwo zebrał 16 000 kozaków i junkrów (kursantów, czyli podchorążych) dla swej obrony”. Załamany Lenin salwuje się ucieczką pod granicę fińską, a Rząd Tymczasowy dzień po dniu ogłasza kolejne dokumenty świadczące o współpracy bolszewików z Niemcami.

Właśnie w tym momencie, gdy o przyszłości Rosji decydowała siła szesnastu tysięcy ludzi, w „nowej stolicy” znalazł się Jerzy Giedroyć. Opisywana przezeń strzelanina musiała zaś być fragmentem bolszewickiego puczu.

Jak jedenastolatek mógł przebyć drogę między Moskwą a Piotrogrodem? „Jechało się wtedy rzemiennym dyszlem: pociągiem na gapę, jakimś transportem, ciężarówką. Było to bardzo zabawne”. Na pytania, w jaki sposób udało mu się dotrzeć na miejsce bez specjalnych dokumentów, bez pieniędzy i opieki, Redaktor zazwyczaj uśmiechał się i wspominał o życzliwości „dobrych ludzi”, którzy pomagali mu w drodze.

Pytany, gdzie sypiał, odpowiadał Teresie Torańskiej: „— Różnie, po jakichś dworach, u jakichś ludzi... — Ludzie przygarniali? — Tak, tak, to jest bardzo rosyjskie, to jest właśnie to, co jest u nich bardzo przyjemne. Było bardzo przyjemne, dzisiaj na pewno się bardzo zmieniło”. Miły, dobrze wychowany chłopiec spotykał się pewnie z sympatią i nie miał kłopotu ze znalezieniem noclegu czy podwody. A co wówczas jadał? Podstawą był kukurydziany chleb, a do niego zazwyczaj suszona wobła — ryba, którą Giedroyć często wspominał: „składa się z samych ości, solona. I trzeba było ją trzepać o ścianę, żeby tę sól otrzepać. To jest nawet modne w Rosji, bo używane jako zakąska do piwa, ale jeśli się to traktuje jako jedzenie, to jest to dosyć potworne”. Dalej opowiadał Torańskiej, że miał nieco pieniędzy ze szkoły, a poza tym:

„— Trochę dostawałem, trochę kradłem. — A gdzie Pan kradł? — Na jakichś prywatkach, to są takie stragany. Wtedy był handel właściwie nie tyle w sklepach, co w jakichś takich straganach... Ale to się rzadko zdarzało, bo rzeczywiście była duża życzliwość ludzka, mogłem dostać papierosy czy coś do zjedzenia bez jakiejś żebraniny specjalnie. W każdym razie dla mnie to była przygoda”.

Podróż dawała też liczne okazje do znanych już z rewolucyjnego okresu moskiewskiego rozrywek: „Wszystko to było atrakcyjne dla dziecka, broń na ulicach — ja kolekcjonowałem sobie jakieś bagnety — narkotyzowałem się prochem. Bardzo lubiłem rozkręcać gilzy od karabinów i wąchałem proch, bo on miał zapach karmelków, które bardzo wtedy lubiłem, a których nie było — opowiadał Redaktor Mirosławowi A. Supruniukowi. — Mogłem prawie godzinami siedzieć nad tym prochem i go wąchać”. Drogi i dworce pełne były owych pseudożołnierzy, którzy z bronią lub bez, nie zważając na niczyje rozkazy, chcieli po prostu dotrzeć do domu. Co mogli ofiarować podróżującemu z nimi smarkaczowi? Jakiś bagnet, garść nabojów, papierosa czy kawałek chleba. Mogli też go zabawiać, śpiewając piosenki — z pewnością na pamięć znał ówczesny szlagier o korzystającej z życia gimnazjalistce. Nuciła go wtedy cała Rosja.

Ja gimnazistka siedmogo kłassa,/ Piju samogonku zamiesto kwasa, / Ah, szaraban moj — amierikanka, / A ja diewczonka, ja szarłatanka.

Trudno się dziwić, że Jerzy Giedroyć z zachwytem wspominał rewolucję rosyjską jako jedną wielką przygodę.

Z Moskwy wyruszył zapewne w czerwcu, a po tygodniu bądź dwóch — w pierwszych dniach lipca — dotarł do Piotrogrodu. Wiktora Giedroycia jednak nie odnalazł. Gwoli ścisłości, „stryj” ów nie był wcale stryjem Jerzego, ale — stryjecznym bratem Ignacego Giedroycia. Ojciec Ignacego, Bronisław Lucjan, i ojciec Wiktora, Julian Kazimierz, byli braćmi.

I jeszcze jeden drobiazg świadczący o problemach, jakie sprawiają spisywane po wielu dziesięcioleciach wspomnienia każdemu, kto zechce przyjrzeć się im dokładniej. Opowiadając Teresie Torańskiej o swojej wędrówce, wspominał Jerzy Giedroyć Orszę: „(...) była tam granica między Niemcami a Rosją, którą się przekraczało stosunkowo łatwo, bo była tam taka restauracja...”. Jaka była restauracja, nie wiemy — rozpoczęte wówczas zdanie nigdy nie zostało dokończone. Wiemy natomiast co innego — że granica rosyjsko-niemiecka niedaleko Orszy przebiegała, owszem, ale... rok później, po traktacie brzeskim. Przekraczał ją tam w połowie 1918 roku Paweł Jasienica i opisał to dokładnie w swoim Pamiętniku. Ale żeby granica mogła przebiegać w Orszy, Niemcy musieliby zająć Mińsk — a to zdarzyło się osiem miesięcy po opisywanej wędrówce Jerzego. W efekcie podjętej przez Rząd Tymczasowy ofensywy w Galicji nastąpiły wprawdzie latem przesunięcia frontu — po kilku zwycięstwach rosyjskich siły austriacko-niemieckie odparły ofensywę, a na północy Niemcy zajęli Rygę — ale na zachodzie wiele się nie zmieniło. Mińsk, a tym bardziej Orsza pozostawały po stronie rosyjskiej. Na własne wspomnienia musiały się Giedroyciowi nałożyć cudze, zasłyszane bądź przeczytane.

Ostrożnie należy też podchodzić do zapamiętanej przez jednego z paryskich Polaków rozmowy Redaktora z Szymonem Szyszmanem, znawcą karaimizmu. Rzecz działa się w latach osiemdziesiątych, a dwaj starsi panowie wspominali ponoć, jak latem 1917 roku przeprawiali się razem przez rozlewiska jakiejś rzeki. Noc, księżyc, woda po pas... Czy rzeczywiście tak było? Gdzie i kiedy dokładnie? Tego się już nie dowiemy.

Z Piotrogrodu wyruszył dalej — nie miał powodu, by zostawać w mieście. Zważywszy wszelkie problemy związane z podróżowaniem „rzemiennym dyszlem” — brak pociągu, jakiś przypadkowy wóz, który nagle skręcił nie tam, gdzie miał skręcić, spóźnienia czy pobłądzenie — droga do Mińska nie zajęła mu chyba więcej niż dziesięć dni. Możemy założyć, że jeszcze w drugiej połowie lipca dotarł do domu.

Spotkanie z rodzicami z pewnością było pełne obustronnej radości. Ale też musieli się oni zastanawiać, czy im się wydaje, że zawsze cichy i spokojny Jurek przez ten rok jeszcze spoważniał? A z drugiej strony — jakoś wydoroślał, usamodzielnił się. Nie widzieli syna od roku, zauważali wiele zmian. Jerzy też je dostrzegał — u rodziców. Więcej w nich było niepokoju, poczucia niepewności. Materialna sytuacja rodziny też była gorsza niż przed jego wyjazdem. Czy wuj Czesław Starzycki nie radził sobie z prowadzeniem interesu przejętego po dziadku Franciszku? Czy też nie był skory do wspierania rodziny — może o tym właśnie enigmatycznie wspominał Jerzy Ziemnicki? To, że w rodzinie rzeczywiście doszło do konfliktu, dowodzi fakt, iż w kolejne rocznice śmierci Franciszka Starzyckiego osobno ofiary z tej okazji składała „rodzina”, osobno zaś — „A. Starzycki”, dwojga imion wuj Czesław.

W Mińsku sytuacja była coraz trudniejsza — już za dwa miesiące, gdy zastrajkują związani z bolszewikami piekarze, brakować będzie zwykłego chleba — ale Jurkowi starano się niczego nie żałować. „Największym przeżyciem dla mnie była biała bułka — powie Teresie Torańskiej. — Już się zupełnie odzwyczaiłem. I kawa, bo nawet zbożowej nie było”.

Wygłodniałego po wędrówkach syna należało nie tylko odkarmić, ale też — już niedługo — posłać do szkoły. Były w Mińsku wciąż rozmaite kursy i szkoły ewakuowane z Królestwa, było gimnazjum rosyjskie — to oczywiście nie wchodziło w grę — ale najlepszą renomą cieszyło się gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej. Przez dłuższy czas, jak wcześniej wspominaliśmy, nie miało ono uprawnień szkoły publicznej, lecz od roku mogło się już nimi pochwalić, a gwarancją jakości był dyrektor szkoły — Marian Massonius. Znawca Kanta — na jego temat obronił w Lipsku doktorat — zasłynął przede wszystkim jako organizator tajnych szkół w Królestwie, a także jako miński poseł do pierwszej Dumy. Jesienią 1917 roku pojawił się — obok między innymi księdza Michała Majewskiego, który w mińskiej katedrze chrzcił przed laty Jerzego Władysława — na liście kandydatów do Konstytuanty.

Szkoła mieściła się przy ulicy Policyjnej (Mostowej), pod numerem 13. Musiał więc Jerzy codziennie przemierzyć w drodze na lekcje całe niemal centrum miasta, wzdłuż ulicy Zacharzewskiej. Obytego w wielkomiejskim świecie syna zapewne państwo Giedroyciowie do szkoły nie odprowadzali. Cóż mogło się stać nastolatkowi za dnia na ulicy w dobrych starych czasach, kiedy w Mińsku automobile wciąż należały do rzadkości, tramwaje ciągnięte były przez konie, a większość przestępstw miało charakter rabunkowy? Z drugiej strony, przestępczość znacznie wzrosła — przyfrontowy, do granic możliwości zatłoczony Mińsk dawał wiele okazji łatwego zarobku rozmaitym typom spod ciemnej gwiazdy. Najgorsze były terroryzujące miasto bandy „skakunów”. „Ktoś wynalazł i wyrabiał sprężyny, które przymocowywali oni sobie do podeszw — opisuje Wacław Solski. — Sprężyny były tak mocne, że odbijając się od trotuaru, «skakuny» mogli przelecieć z jednej strony ulicy na drugą. Dla większego efektu zawijali się w prześcieradła i operowali wyłącznie w nocy, spadając na przechodniów jakby z nieba. Bano się ich panicznie. Były wypadki śmiertelnych ataków sercowych, wywołanych przez tych skoczków, którzy, uzbrojeni w noże, zabierali swym ofiarom wszystko, pozostawiając ich często na ulicy w bieliźnie”.

Czym interesował się wówczas przyszły Redaktor? Na pewno życiem miasta, jak choćby sprawą „skakunów”. Czy znów chorował i dużo czytał? Zbierał marki i kalkomanie? A może modne było jeszcze wykazywanie się odwagą na torach kolejowych? Wśród kolegów notowania nieśmiałego chłopca — zapewne niezbyt dotąd wysokie — musiały znacznie wzrosnąć dzięki niedawnej „rewolucyjnej” przeszłości.

Miał też nową fascynację — i ta akurat nigdy nie miała się skończyć. Jej obiektem był brygadier Piłsudski. „To było bardzo silne. Kolportowano jakieś portreciki Piłsudskiego, rosła jego legenda — wspominał w rozmowie z Mirosławem A. Supruniukiem. — Wtedy też po raz pierwszy usłyszałem o Piłsudskim, o Legionach nic nie wiedziano, tylko o samym Piłsudskim. Mówiło się niewiele; legenda walki o niepodległość, niepodległe wojsko polskie, bez bliższych szczegółów”. To, rzecz jasna, wspomnienie świadomości dziecka — o Legionach wiedziano, dość prężnie działała też Polska Organizacja Wojskowa (POW), którą w mieście kierował Ignacy Matuszewski.

Z pewnością nie zabrakło Giedroyciowi w Mińsku możliwości kontynuowania innej pasji — kolekcjonowania najrozmaitszych elementów uzbrojenia. W mieście stacjonowali nie tylko żołnierze rosyjscy, ale i polscy. Właśnie bowiem w sierpniu generał Ławr Korniłow, wódz naczelny, mianował generała Józefa Dowbora-Muśnickiego dotychczasowego dowódcę rosyjskiego 38. Korpusu organizatorem i dowódcą 1. Korpusu Polskiego. Plany utworzenia polskich sił zbrojnych datowały się na czasy sprzed rewolucji, lecz ich realizacja nabrała tempa dopiero po jej wybuchu, kiedy powstawać zaczęły w całej Rosji Związki Wojskowych Polaków.

Na marginesie wspomnieć należy, że w kilka dni po podpisaniu nominacji dla Dowbora-Muśnickiego generał Korniłow podjął próbę obalenia rządu Kiereńskiego. Pucz Korniłowa był dla Rosji klęską — nie dość, że się nie udał, to bolszewicy, którzy wystąpili przeciwko niemu, odzyskali status rewolucyjnej awangardy. Przestano ich uważać za obcy element, niemiecką agenturę — znów byli obrońcami praw chłopa i robotnika. Korniłow został — rzecz jasna — aresztowany, a rząd Kiereńskiego w wyniku całej tej awantury zmierzyć się musiał z rosnącym z dnia na dzień poparciem dla partii Lenina.

Korpus Dowbora-Muśnickiego szybko stał się najważniejszą instytucją dla zamieszkujących Mińszczyznę Polaków. Ich ówczesną świadomość polityczną tak opisuje Leon Mitkiewicz, w tych dniach świeżo upieczony dowborczyk: „Istniał jakiś Komitet Narodowy w Paryżu, który stawiał sprawę odrodzenia Polski wobec aliantów, o którym dochodziły niejasne słuchy i do Mińska Litewskiego, ale równocześnie istniało utworzone przez Państwa Centralne «Królestwo Polskie » z Radą Regencyjną, ustanowioną przez Niemców i sprawującą jakąś niepełną władzę nad swoim obszarem. Wreszcie mówiono dużo i głośno w Mińsku Litewskim o Legionach Polskich i ich Komendancie, brygadierze Józefie Piłsudskim, osadzonym przez Niemców w twierdzy w Magdeburgu za odmowę złożenia przysięgi na wierność Niemcom, tj. Radzie Regencyjnej, będącej pod wpływami niemieckimi. Jakie były nastroje we właściwej Polsce — tego nie wiedziano w dalekim Mińsku. Jedno wszak było pewne: Rosja, jako taka, nie była zdolna do prowadzenia dalszej wojny, cała jej armia była w gruzach, żołnierze do ostateczności zdemoralizowani, bez śladu dyscypliny (...). Całe społeczeństwo polskie w Mińsku Litewskim, składające się z kresowiaków i z wielu uciekinierów z Królestwa, działaczy politycznych i społecznych, pokładało wielką nadzieję w odbudowie dawnej Rzeczypospolitej Polskiej — oczywiście co najmniej w granicach z 1772 roku, w zachodnich aliantach, już bez żadnego udziału Rosji. Ale tymczasem położenie było niewesołe i niełatwe. W Mińsku Litewskim sztab zachodniego frontu rosyjskiego stał się ośrodkiem działania bolszewików; ich przedstawiciel objął funkcję dowódcy wojsk frontu. Generał Iwanow ukrył się, a z nim większość oficerów rosyjskich ze sztabu frontu”.

Rzeczywiście, Jerzy Giedroyć — jeśli fascynacja rewolucją mu nie minęła — także w Mińsku miał co obserwować. Każdego niemal dnia w mieście narastał spór między przedstawicielami rządu a bolszewikami, którzy opanowali miński Sowiet. „Geograficznie wyglądało to tak — opisywał po latach Wacław Solski, który z ramienia socjalistów był wówczas członkiem Sowietu — Komisarz rządu Kiereńskiego Żdanow zasiadał w dawnym pałacu gubernatorskim na głównym placu miasta, który nazywał się przed rewolucją Placem Katedralnym, a po — Placem Wolności (jeszcze później Placem Sowieckim). Tamże znajdował się największy i najlepszy w mieście hotel (Europejski) i jeszcze kilka gmachów, zajętych przez biura Żdanowa. Ispołkom mieścił się w gmachu dawnej szkoły żeńskiej przy ulicy Jurjewskiej numer 2. Mieszkańcy Mińska mogli w owym czasie sami ocenić gołym okiem, który z dwóch rządów jest w danej chwili mocniejszy, a który słabszy. Kiedy przed byłym pałacem gubernatorskim stało dużo samochodów, kiedy zbierały się przed nim grupy żołnierzy, kiedy wieczorem i w nocy rzęsiście oświetlone okna wskazywały na ożywioną działalność, było to oznaką, że Rząd Tymczasowy, za pośrednictwem swego przedstawiciela, istotnie sprawuje władzę. Często jednak grupy żołnierzy i robotników zbierały się przed domem na Jurjewskiej i wojskowe oraz urzędowe samochody — prywatnych w tym czasie nie było — też się tam gromadziły. Oznaczało to, że ster władzy przejął na jakiś czas Sowiet, a właściwie jego Komitet Wykonawczy”. Podobna dwuwładza istniała wówczas na wszystkich poziomach w całej Rosji.

Gimnazjum Jerzego Giedroycia znajdowało się dwa kroki od placu Katedralnego. Ulica Jurjewska ze sklepem odzieżowym firmy Starzycki była równie blisko. Jeśli więc nawet nie wiedział, co dokładnie dzieje się w polityce, że „dzieje się” — widział każdego dnia w drodze do i ze szkoły. Zapewne widywał wiece i zebrania, zerkał na rozklejane afisze i podnosił rozrzucane ulotki. Ale rodzice z pewnością dbali o to, by niepotrzebnie nie oddalał się od domu — zwłaszcza wieczorami, kiedy nagminnie słyszano wystrzały, będące zresztą częściej dowodem upadku dyscypliny i nadużywania wódki niż działalności rewolucyjnej. Czy wielka polityka w prowincjonalnym wydaniu mogła go pasjonować? Na pewno nie w takim stopniu jak w Moskwie — to już nie była przygoda. Teraz był dom, byli rodzice, była szkoła. Polityka była jedynie tłem życia nastolatka — na tyle nieistotnym, że po latach powie, nagrywając swe wspomnienia na potrzeby Autobiografii...: „Z bolszewikami nigdy się nie zetknąłem”. A przecież spotykał ich już w Moskwie, a w Mińsku żył pod ich rządami. To prawda, w początkowym okresie dwuwładzy większość, jaką mieli w mińskim Sowiecie, nie oznaczała realnej przewagi. Solski wspomina, że jeszcze latem „w kawiarni «Select», najelegantszej w mieście, znowu grała muzyka i znów, jak za przedrewolucyjnych czasów, nie wpuszczano do kawiarni żołnierzy, a tylko oficerów. Na ulicach odbierano gazeciarzom i palono egzemplarze bolszewickiego pisma żołnierskiego «Okopnaja Prawda»”. Ale nie miało to trwać długo.

Jesienią cała Rosja spodziewała się, że bolszewicy, których siły rosły z dnia na dzień, dokonają przewrotu. Heller i Niekricz cytują relację ze spotkania ministra spraw zagranicznych w rządzie Kiereńskiego, Michaiła Tereszczenki, z ambasadorem USA Davidem Francisem, które odbyło się 24 października (starego stylu) 1917 roku: „Spodziewam się bolszewickiego wystąpienia tej nocy — zakomunikował Tereszczenko. — Jeśli zdołacie je stłumić — odrzekł ambasador — to mam nadzieję, że ono nastąpi. — Sądzę, że zdołamy je stłumić — powiedział Tereszczenko — ale mam nadzieję, że odbędzie się ono niezależnie od tego, czy je zdławimy, czy też nie. Zmęczony jestem niepewnością i napięciem”.

Kiedy toczyła się rozmowa Tereszczenki z Francisem, zdominowany przez bolszewików Komitet Wojskowo- -Rewolucyjny zajmował już budynki rządowe. Rząd dysponował może dwoma tysiącami żołnierzy. Bolszewicy mieli trzykrotnie więcej zwolenników — a wojsko w swej masie zachowało neutralność. Następnego dnia o godzinie drugiej po południu — gdy po słynnej salwie z „Aurory” uderzył w nią ogień twierdzy Pietropawłowskiej — zajęty został Pałac Zimowy, siedziba rządu. Bolszewicy mogli oznajmić obradującemu Zjazdowi Sowietów, że obalili Rząd Tymczasowy. Nie przyjęli tego do wiadomości mienszewicy ani prawe skrzydło socjalistów-rewolucjonistów — ale był to już z ich strony tylko pusty gest. Zjazd ogłosił powstanie nowej władzy — Rady Komisarzy Ludowych, z Włodzimierzem Iljiczem Leninem na czele.

W Mińsku tymczasem nikt nie wiedział, co się dzieje. Panowała powszechna konsternacja. Jak zareagować na przewrót w Piotrogrodzie, nie wiedzieli nawet bolszewicy.

Wydawało się, że nad sytuacją w mieście zaczyna panować Komitet Ocalenia Rewolucji, skupiający wszystkie niemal działające w Mińsku siły: od lewicy do prawicy, od organizacji żydowskich, przez rosyjskie — po polskie. Ale 2 listopada wycofują się zeń bolszewicy, a popierające ich oddziały rozpoczynają walki uliczne z członkami zorganizowanych przez Komitet oddziałów samoobrony. Ci jednak są nieliczni. W całym zamieszaniu nikt już nie pamięta o przedstawicielach Rządu Tymczasowego, którzy znikają z miasta.

Od 3 listopada (starego stylu) Jerzy Giedroyć mieszka więc w bolszewickim już Mińsku. Nowe władze wprowadzają nowe porządki. Zakazano ruchu samochodowego, zarekwirowano hotele i zlikwidowano sądy; w ich miejsce utworzono wydziały śledcze przy trybunałach rewolucyjnych. „Przejrzano” sejfy bankowe tak dokładnie, że gazety pisały o losie ich zawartości, iż jest — nieznany. Znacjonalizowano budki z gazetami i kinematografy. Mimo tych postanowień władza sowiecka dopiero raczkowała — można było starać się jej nie dostrzegać. Leon Mitkiewicz wspomina, że w tych dniach: „Restauracja Grand Hotelu była pełna publiczności — jak za dawnych czasów. Nie znać było zupełnie... rewolucji bolszewickiej”. Przedrewolucyjne zaszłości kontynuowano zresztą i na szczeblu centralnym — niejako „z rozpędu” przeprowadzono zapowiadane wybory do Konstytuanty. Pod strażą marynarzy zebrano jej członków na pierwszym posiedzeniu... a następnie rozpędzono do domów. To, co było osiągnięciem rewolucji lutowej, po październikowej uznano za burżuazyjny przeżytek.

Wróćmy do Mińska. Co jeszcze wstrząsnęło jego mieszkańcami? Cywilne rozwody. Likwidacja 1 lutego podwójnego kalendarza. Położywszy się spać 31 stycznia, mińszczanie obudzili się 14 lutego. A pan Ignacy Giedroyć został sowieckim urzędnikiem.

Polacy — również polskie oddziały wojskowe — starali się zachować „neutralną aktywność” wobec tego, co działo się w polityce rosyjskiej. „Dziennik Miński” apelował o „panowanie nad sobą”. Bolszewicy wydali dekret o pokoju, na którego mocy komisarze frontu zachodniego podpisali zawieszenie broni z Niemcami. Dla polskich mas nie tylko w Mińsku i okolicy, ale w całej Rosji najważniejszym zagadnieniem stała się możliwość powrotu do kraju. Mnożyły się dywagacje na temat tego, w jaki sposób kwestia ta powinna być ujęta w rozmowach rosyjsko-niemieckich i jak zaplanować operację od strony organizacyjnej. Natężeniu dyskusji na ów temat nie towarzyszyły jednak żadne realne możliwości repatriacji.

Tymczasem narastały konflikty między bolszewikami a korpusem Dowbora-Muśnickiego. Zaczęło się od tego, że w korpusie nie powstały rady żołnierskie. W odwecie bolszewicy utrudniali dotarcie do polskich oddziałów ochotnikom, wstrzymywali też dostawy żywności. Żołnierze korpusu przejmowali więc dostawy przeznaczone dla cywilów bądź zwyczajnie kradli. Bronili też właścicieli okolicznych majątków przed chłopami, pragnącymi idee rewolucyjne wcielać w życie za pomocą kos i wideł. Tu i ówdzie dochodziło do drobnych, lecz zupełnie już otwartych potyczek z rosyjskimi oddziałami. W efekcie w styczniu Dowbor wypowiedział Rosji wojnę. Na początku lutego jego wojska opanowały Bobrujsk i obsadziwszy tamtejszą twierdzę, przejęły kontrolę nad okolicą. Polska siła zbrojna, stworzona przez Rosjan do walki z Niemcami, stała się jedyną władzą na tym kawałku ziemi, mając przed sobą jednego wroga, za sobą zaś — drugiego.

Ignacemu Giedroyciowi nie było dane wnieść istotnego wkładu w potęgę sowieckiej Rosji. Cztery dni przed nacjonalizacją aptek — 10 lutego 1918 roku — narkom Lew Trocki zerwał bowiem rokowania z Niemcami w Brześciu. W odpowiedzi na to niemieckie oddziały ruszyłu na wschód. Władzę w mieście, do którego jeszcze nie dotarli Niemcy, a już zniknął zeń ostatni z komisarzy ludowych, objęła „zjednoczona komendantura” polsko-białoruska. Na ulice wyszły wspólne patrole. Władzą krajową ogłosiła się Rada Zjazdu Białoruskiego, która zapowiedziała unieważnienie przepisów bolszewickich. Planowano powołanie „koalicyjnego rządu miejscowego”, w którego skład weszliby Białorusini, Polacy i Żydzi. 21 lutego 1918 roku około południa na peron mińskiego dworca Kolei Wileńskiej wjechały niemieckie pociągi.

Wejście wojsk niemieckich do Mińska i przyłączenie Mińszczyzny do tak zwanego Ober-Ostu, a więc terenów wschodnich pod administracją niemiecką, nie rozwiązywało jednak problemów tamtejszych Polaków. „Dziennik Miński” przypominał, że fakt ten nie jest w żadnej mierze powodem do radości: „Niemcy nie przyszli tutaj w celu okupowania na stałe tego kraju, ani w celu oddania go nam w posiadanie, ani celem uporządkowania jego stosunków. Przybyli oni ze względów strategicznych, zajęli lub zajmą bez wystrzału całą Białoruś i temi samemi kolejami i samochodami odjadą z powrotem, gdy tego strategja i dyplomacja wymagać będzie. My zaś zostaniemy z ludem i żyć z nim dalej będziemy musieli”.

Wiele było wówczas pomysłów na przyszłość Królestwa Polskiego. Dla mińszczan równie ważne było pytanie, co stanie się z Białą Rusią. Odżył też problem repatriacji — co bardziej niecierpliwi już 21 lutego próbowali dostać się do niemieckich pociągów odjeżdżających na zachód, mimo ostrzeżeń, że przeznaczone są one tylko dla niemieckich żołnierzy. Wszystkie te pytania wciąż pozostawały bez odpowiedzi. Jedyne, co wyjaśniono, to kwestia 1. Korpusu Polskiego — wojskom Dowbora pozwolono nadal stacjonować w Bobrujsku, a wokół miasta wydzielono teren mający pozostawać pod ich administracją.

Dla dwunastoletniego Jerzego Giedroycia całe to wojenne zamieszanie miało jedną dobrą stronę — znów dzięki wielkiej polityce zyskał tydzień wolnego. Dyrektor Massonius wznowił lekcje w poniedziałek 25 lutego. W drodze do szkoły Giedroyć miał okazję obejrzeć nowe mundury i nowe uzbrojenie. Żołnierze mówili w nowym, zupełnie mu nie znanym języku. Wszystko było nowe! Kolejne nowe władze wprowadzały też kolejne nowe porządki. Unieważniono dekrety bolszewickie — z czego wszyscy byli zadowoleni, bo nikt jeszcze nie zdążył przyzwyczaić się do nazywania ulicy Zacharzewskiej Sowiecką. Cywilne śluby i rozwody zaś stanowczo urągały zarówno przyzwoitości, jak i prawom boskim. Większość zarządzeń zgodna była z niemieckim zamiłowaniem do porządku, a to mińszczanom nie przeszkadzało. Przeprowadzano również „oględziny prostytutek” i „lustrację dorożek”.

Jak długo dane było mieszkać rodzinie Giedroyciów w niemieckim Mińsku? To bodaj największy problem, gdy idzie o chronologię tego okresu w życiu Jerzego. W Autobiografii... mówi bowiem Redaktor: „Do 1919 moi rodzice mieszkali w Mińsku Litewskim”. Wersja ta pojawia się więc w rozmaitych opracowaniach. Ale nie wydaje się prawdziwa. Jeszcze mniej wiarygodna wydaje się informacja, jakoby już w 1916 roku Ignacy Giedroyć miał być jednym z organizatorów miejskich związków zawodowych w Warszawie, w styczniu 1918 roku aresztowanym nawet za to przez Niemców. Wyjechałby z Mińska sam, na kilka lat zostawiając rodzinę? Przekroczyłby linię frontu rosyjsko-niemieckiego? Jak, kiedy? Trudno to uznać za prawdopodobne; nie tylko ze względu na źródło pochodzenia tej wzmianki — okolicznościowe wydawnictwo Związku Zawodowego Pracowników Samorządowych Miasta Stołecznego Warszawy — ale też dlatego, że nigdy nie wspominał o tym ani Jerzy Giedroyć, ani jego brat Henryk. A przecież o działalności związkowej ojca obaj mówili z dumą…

Najbliższa prawdy zdaje się informacja podana przez samego Giedroycia w cytowanym już życiorysie, załączonym do podania o przyjęcie go na Wydział Prawny Uniwersytetu Warszawskiego. Pisany w sześć lat po przedstawianych wydarzeniach — łatwy też wtedy do weryfikacji — jest z pewnością ściślejszy od wspomnień, rekonstruowanych po siedemdziesięciu latach. A czytamy w nim: „W roku 1918 zostałem przyjęty na podstawie cenzury do klasy III-ej gimnazjum męskiego Towarzystwa im. Jana Zamoyskiego w Warszawie”. Gimnazjum to — o czym będziemy jeszcze mówili — było szkołą prywatną i dość elitarną. Zapisanie do niej syna — i uzyskanie stypendium, które, jak wiemy, otrzymał — z pewnością wymagało czasu. Nie można było tego załatwić w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego.

Kiedy zaś w roku 1918 możliwy był wyjazd z Mińska? „Powrót” i „repatriacja” były chyba najczęściej używanymi w mieście słowami, odkąd pojawili się tam Niemcy. Po latach oczekiwania uchodźców nie oddzielał już od Warszawy front. Spodziewano się, że wewnętrzne bariery administracyjne państwa niemieckiego łatwiej będzie przekroczyć. Pierwsze zarządzenia w sprawie wyjazdu wydano już w marcu. Procedury były skomplikowane — zezwolenie musiało być zatwierdzone nie tylko przez miejscowe władze Ober-Ostu, ale też listownie potwierdzone przez odpowiednie urzędy warszawskie. To był warunek podstawowy — w innych kwestiach przepisy zmieniały się wielokrotnie. Zazwyczaj wymagano dowodu, że uchodźca ma w docelowej miejscowości rodzinę, u której będzie mógł się zatrzymać. I wreszcie był warunek, którego nikt z Giedroyciów i Starzyckich nie spełniał: za uchodźcę uznawano tego, kto z Królestwa wyjechał nie wcześniej niż dziesięć lat przed rozpoczęciem wojny..

Ignacy Giedroyć prawdopodobnie w Królestwie nigdy w ogóle nie był, rodzina zaś jego żony — jak pamiętamy — przybyła do Mińska w roku 1902 lub 1903.

Tymczasem koncentrowano się na sporządzaniu list chętnych do wyjazdu i kompletowaniu wszystkich możliwych dokumentów. Pociągi repatriacyjne ruszyły w kwietniu 1918 roku. Grono uchodźców wzrosło o część żołnierzy Dowbora, którego Niemcy zmusili do zdemobilizowania Korpusu. W maju z Mińska wyjeżdżało już tygodniowo pięć pociągów — w każdym podróżowało około siedmiuset osób. Mimo że początkowo planowano zakończyć repatriację Polaków z Mińska w ciągu nawet dwóch tygodni, potrwała ona całe lato. We wrześniu akcja była praktycznie zakończona — wracały już pojedyncze rodziny. Z Autobiografii... wiemy, że jednym z takich pociągów wyjechali z Mińska Giedroyciowie. Trudno wykluczyć, że Ignacemu Giedroyciowi udało się zdobyć odpowiednie dokumenty, by wyjechać z „regularną” grupą uchodźców. W podobnych sytuacjach zmieniano sobie przecież nie tylko miejsce urodzenia... Jeśli idzie o cenzurę, którą potem przedstawił Jerzy Giedroyć w warszawskim gimnazjum na Smolnej, sprawa wydaje się jeszcze bardziej oczywista. Przy tak masowej repatriacji szkoła zapewne wydawała wyjeżdżającym uczniom świadectwa jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego. A i ono nastąpiło przed terminem, już z końcem maja.

Ale możliwe też, że rodzinie Jerzego udało się opuścić Mińsk poza normalnymi, powszechnie obowiązującymi procedurami. Oto bowiem już w marcu władze niemieckie ogłosiły, że istnieje możliwość wyjazdu dla lekarzy, farmaceutów, akuszerek etc. — w Królestwie brakowało kadry medycznej.

Co najmniej kilka takich medycznych grup repatriantów wyjechało z Mińska między kwietniem a lipcem 1918 roku. Możliwe, że z jedną z nich swoje rodzinne miasto opuścił Jerzy Giedroyć.

Z pewnością już od marca Giedroyciowie — jak większość pozostałych mińskich Polaków, poza tymi, którzy w okolicy mieli majątki — żyli na walizkach. Jak wyobrażali sobie podróż do kraju? Jakie mieli plany? Czego się spodziewali po najbliższej przyszłości? Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że przyszłość nie miała wyglądać różowo. (...)

(fragment książki Marka Żebrowskiego "Jerzy Giedroyc. Życie przed >Kulturą<" prezentujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego)

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych