Reklamowany jako komedia film Stevena Soderbergha “Magic Mike” jest raczej solidnym dramatem obyczajowym mocno eksploatującym znane klisze – tylko przebranie jest tu inne.
Historia starzejącego się striptizera (Channing Tatum) , który marzy o uczciwej robocie i normalnym życiu, ale - cytując Brechta - „warunki nie pozwalają mu”, przypomina zarówno opowieści o gangsterach pragnących opuścić „rodzinę”, zreformowanych specach od włamów podejmujących się „ostatniej roboty” czy prostytutkach chcących wrócić na drogę cnoty.
Schemat jest zawsze ten sam: główny bohater (albo bohaterka) wiedzie życie występne, lecz kolorowe, póki nie trafi na prawdziwą miłość swego życia, za sprawą której zapragnie stać się innym człowiekiem. Zwyczajowo wplata się w takie historie wątek cynicznego menedżera albo słodko-strasznego ober-bandziora (tutaj – właściciel striptizowego biznesu Matthew McConaughey) tudzież wątek młodego wilczka zastępującego starego mistrza (tu: Alex Pettyfer jako Kid). W końcu kariery zaczynają się i kończą, a show must go on.
Choć najbardziej efektowne sceny w filmie „Magic Mike” to różnorakie układy taneczno-fikuśne umięśnionych panów zrzucających z siebie fatałaszki, to wizualnie i narracyjnie jest to dzieło bardzo soderberghowskie, przypominające momentami „Erin Brockovich”. Kadry są wąskie, kamera podąża za bohaterami, a dialogi pozbawione są hollywoodzkiego efekciarstwa.
To właściwie także kino społecznie zaangażowane, bo tytułowy Mike to taki ambitny working class hero – pracuje na budowie, handluje telefonami komórkowymi, wieczorem rozbiera się dla pań, a wszystko po to, by uskładać na biznes marzeń: chciałby mieć sklep z własnoręcznie projektowanymi i wytwarzanymi meblami. Niestety, ponieważ mamy już czasy kryzysu finansowego, banki niechętnym okiem patrzą na klientów bez stałych, wysokich udokumentowanych dochodów – a Mike nie otrzymuje wszak swoich napiwków w formie przelewów na konto, lecz zwiniętych banknotów wsuwanych za stringi. Gdyby bohaterem uczynić polskiego hydraulika-emigranta, który większość dochodów czerpie z domowych wizyt „na czarno”, historia byłaby podobna – oto zwyczajny, ciężko pracujący chłop, do którego nikt nie chce wyciągnąć pomocnej dłoni, mimo że puka do banku z pudełkiem po butach wypełnionym drobniakami.
Oczywiście problem w tym, że żywot hydraulika to nie żywot striptizera – gdyby bohaterem filmu był hydraulik wciągający do branży hydraulicznej młodszego, niewinnego kolegę, to raczej nie spotkałoby go moralne potępienie ze strony siostry tego ostatniego. Magic Mike dopiero dzięki zderzeniu z całkiem zwyczajną i sympatyczną dziewczyną (Cody Horn jako Brooke) zaczyna rozumieć, że wicie się na scenie w stringach i symulowane stosunki seksualne na krzesłach klientek to niekoniecznie zawód marzeń – i niekoniecznie profesja szanowana. Wcześniej nie widzi w tym problemu – to przecież tylko praca, a – jak przekonuje Magic Mike - „ja nie jestem moją pracą”.
Mamy tu więc odwrócenie ról – zamiast kobiety upadłej bohaterem jest mężczyzna upadły, ale metafora nie działa dokładnie tak samo. Mike jednak nie jest luksusową męską prostytutką, choć w jego świecie seks z rozlicznymi ślicznotkami jest rzeczą oczywistą. To raczej sprzedawca marzeń (marzeń rozochoconych, podpitych kobiet o facecie idealnym).
„Magic Mike” nie jest ani najlepszym, ani najgorszym filmem Soderbergha - na pewno wartym obejrzenia, choć łatwo znaleźć w nim wiele motywów dobrze znanych. Twórca „Trafficu” ma jednak rozpoznawalny styl, więc każdą historię potrafi opowiedzieć oryginalnie i po swojemu. Ma też dobrą rękę do aktorów, czego dowiódł kiedyś wyciskając z Julii Roberts więcej niż kiedykolwiek sama przypuszczała, że posiada, a tym razem dobrze prowadząc Channinga Tatuma, który mistrzem fachu aktorskiego nie jest. Oraz pozwalając, by Matthew McConaughey wreszcie zagrał coś więcej, niż miłego amerykańskiego blondyna.
Historia Mike’a to także opowieść o szoł biznesie – nie za wielkim, ale jednak. Ten zaś kieruje się wilczymi prawami, niszczy słabych, premiuje tych bez skrupułów. Scenariusz Reida Carolina (oparty na doświadczeniach z ośmiomiesięcznej pracy striptizerskiej Channinga Tatuma) dobrze pokazuje, że to ciężka i cyniczna robota – bo z wierzchu cekiny, dymy, reflektory i taneczne numery na scenie, a tak naprawdę chodzi o odpowiednią selekcję publiki, odpowiednie napojenie jej alkoholem po zawyżonych cenach, sprzedaż wybranych miejsc na sali, krótko mówiąc „kasa, misiu, kasa”.
Sprzedawanie marzeń nie jest łatwym zajęciem i łatwo się w nim zagubić – to główna lekcja z filmu Soderbergha. Kwestii tej dotykał także „Full Frontal” tegoż autora, tyle że w sposób poważniejszy, ale na pewno o wiele mniej efektowny.
Piotr Gociek
„Magic Mike”, reż. Steven Soderbergh, wyst. Channing Tatum, Alex Pettyfer, Matthew McConaughey, Cody Horn i inni, USA 2012. Premiera DVD 8 listopada 2012, dystrybucja KinoŚwiat.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246688-striptizer-jako-working-class-hero-magic-mike-soderbergha-nasza-recenzja